środa, 26 marca 2014

Rozdział 3: Wielki talent

***
- No hej - wybrała numer swojej kuzynki i zarazem wspaniałej kumpeli, Lary. - Masz teraz zajęcia?
- Tak - oświadczyła znudzonym głosem, spowodowanym sytuacją na lekcji z Angie
- Więc przeszkadzam? - spytała cichszym głosem, tak jakby siedziała na krześle w klasie obok brunetki i szeptała z nią, wiedząc że w każdej chwili obydwie mogą znaleźć się na dywaniku u dyrektora.
- Violetta... Ty serio czy na niby? Ważniacy znów się kłócą i... sama wiesz. - udzieliła odpowiedzi na pytanie ulubionej, bo jedynej kuzynki. Lubiła ją, lecz... ich charaktery nie do końca się zgadzały. Z jednej strony odważna dziewczyna, z drugiej skryta w sobie nastolatka, Lara kocha motory i ryzyko, Violetta pamiętnik i spokój. Jest jedna jedyna cecha, która je łączy - zamiłowanie do muzyki i wszystko co z nią powiązanie. Gdy razem śpiewają, mogłoby się wydawać, że chór aniołów zstąpił na Ziemię.
- A. - wydusiła z siebie Castillo - Wpadniesz do mnie?
- W sumie... miałam taki właśnie zamiar. Ha, Viola. Przypomniało mi się o niespodziance dla ciebie.
- Niespodziance? Lara, co ty kombinujesz? - spytała podejrzliwie dziewczyna, siadając na łóżko.
- Zobaczysz. Do zobaczenia, nara - odsunęła telefon od słuchawki brunetka z kitką wysoko upiętą
- Lara, nie rozłączaj się, nie rozłączaj się! - krzyczała Viola z nadzieją, że kuzynka usłyszy jej prośbę i ostatecznie wyjawi Castillo tajemnice. "pip, pip", uzyskała w odpowiedzi - Ah, rozłączyła się - mruknęła pod nosem brunetka i zostawiła komórkę na blacie szafki nocnej obok łóżka. Stanęła twardo na podłożu i wykonała kilkanaście małych kroczków ku biurku. Wysunęła krzesło i usadowiła się na nim. Odkryła klapę od laptopa by odsłonić klawiaturę. Wcisnęła przycisk, tym samym uruchomiła system. W polu wyszukiwania wpisała adres jej bloga i zalogowała się na swoje konto. Przejrzała wzrokiem wszystkie pozytywne komentarze, dotyczące ostatniego utworu, wrzuconego do internetu.

Jejciu, Twój talent jest nie do opisania. Kocham cię i czekam na kolejną piosenkę! 

Masz śliczny głos, chcemy więcej Violetty!

"En mi mundo" - tyko to teraz chodzi mi po głowie. Uzależniłam się od ciebie. Love you!

Uśmiechała się do monitora. Nie sądziła, że jest aż tak dobra w tym, co sprawia jej przyjemność. Ludzie ją doceniają, kochają, chcą "więcej Violetty", co potwierdzało setki komentarzy pod klipem. Nagle córka inżyniera poczuła na swoim ramieniu czyjąś obecność. Odwróciła lekko głowę do tyłu.
- Kochanie, jak tam? - zainteresowała się mama nastolatki, Esmeralda, przytulając dziewczynę do siebie.
- Nie uwierzysz! Niedawno nagrywałam "En mi mundo", pamiętasz? - kobieta kiwnęła głową - Wstawiłam to na bloga dwa dni temu, a już ma 200 komentarzy, same pozytywne. - w jej oczach nie trudno było dopatrzeć się iskierki. Iskierka ta świeciła pełnym blaskiem tylko wtedy, gdy brunetka czuła się spełniona, szczęśliwa, wspaniała.
- Viola - ścisnęła ją mocno - mówiłam ci, że masz talent. Każdy kto choć raz usłyszy jak śpiewasz, to potwierdzi i zakocha się w twoim głosie, i...
- Mamo, Lara zaraz do nas wpadnie - przerwała wypowiedź brunetki, wiedząc jak ją zakończy.
- Violu, ale...
- Zapisz się do szkoły muzycznej, to chciałaś powiedzieć? - zadała pytanie, będąc prawie pewna reakcji rodzica
- Tak, tylko.. - Nastolatka zamknęła pokrywę laptopa.
- Mamo, wyjdź stąd - nakazała rozdrażniona córka. Kobieta zdjęła ręce z ramion nastolatki i wycofała się ku drzwiom. Po kilku chwilach, nadal będąc obserwowana przez brunetkę, Esmeralda przystanęła i przekręciła głowę w ten sposób, by wymienić spojrzenia z dziewczyną.
- Violetto, zrozum, że zarówno ja, jak i tata pragniemy twojego szczęścia. Tylko tyle. Chcemy byś się rozwijała, byś znalazła przyjaciół, miłość i byś cieszyła się z każdej chwili twojego życia. Pamiętaj, że w nas znajdziesz oparcie. Sądzę, że te cztery ściany cię ograniczają, a wirtualni znajomi są tyle warci, co nic. Uwielbia cię ponad milion osób przez bloga, więc wierzę, że ludzie z całego świata oszaleją z zachwytu, gdy zobaczą cię na żywo. Masz talent, o jakim marzą tysiące osób. Zastanów się, proszę. - przedstawiła Violettcie swój tok myślenia. Przyjrzała się córce jeszcze parę sekund, a następnie nacisnęła na klamkę od drzwi jej pokoju. W przeciągu niespełna półtora minucie zniknęła z oczu nastolatki. Choć Esmeraldy nie było już w pomieszczeniu, o ściany obijały się jej słowa, które utknęły w sercu młodej Castillo. "Wielki talent, wielka
szansa, wielkie możliwości", to stwierdzenia zaczęło przemawiać do niej głośniejszym tonem i coraz bardziej wrywać się w jej świadomość.

***
- Stop, stop, stop! Wy zakichani tępacy. Nic nie umiecie, nic! Jesteście najgorszą klasą, z jaką przyszło mi pracować, a tresowałam małpy. Nie wierzę, jak można być zarazem tak utalentowanym i niezorganizowanym. Wstyd przynosicie tej szkole, nam wszystkim. Najlepiej jak odejdziecie ze studia. Wtedy zostanie jedynie Gregorio do okiełznania, ale jemu wystarczy zabrać sprzed oczu piłeczkę i już wykonuje każdą czynność, o jaką go poproszę. Jesteście bandą debili, tyle powiem! - użyła swojego donośnego głosu by sprawić kazanie całej niesfornej klasie. Wiedziała, że poniesie za to konsekwencje i szkolna elita się z tego wywiąże. W tym momencie postanowiła działać, bez długiego namyślania.
Spontanicznie wyrzuciła z siebie całą złość i poczuła ulgę na sercu.
- Angie, czy ty mówisz tak o nas? - zarzuciła na nauczycielkę pretensjonalny wzrok Ludmiła, który zwykle świadczył tyle co pomarańczowe kółko na sygnalizatorze świetlnym. Mina blondynki ostrzegała kobietę. Liczyła, że wycofa wszystkie okrutne, lecz prawdziwe słowa z jej ust. Ferro zawsze dostaje to, czego chce, zawsze!
- N... ni... nie, Ludmiło. Gadałam z obrazem na ścianie. - spłynęła po jej skroniach kropla strachu. Jej głos drżał. Zastanawiała się dokładnie nad każdym wyrazem, wydobytym z siebie. - O, patrz Napoleon. Napoleonie Bonaparte, ty niezorganizowany tępaku. Ooo, patrzcie jak nam lekcja minęła w przyjaznej atmosferze. Każdy żyje, Marco ma zęby, ja nie ogłuchłam. - Angie nieustannie chowała swoje uczucia pod najlepszą maską na świecie, uśmiechem. - Heh... - jęknęła - Wynocha z sali. Nie, ja wyjdę pierwsza. - panicznie wybiegła z klasy, uderzając ramieniem w ścianę. Podtrzymując je dłonią, wpadła do pokoju nauczycielskiego z płaczem.
- Angie! - wykrzyknął wyszczerzony Pablo - Nie wierzę, że wreszcie doprowadziłaś do porządku idiot... trzecią klasę.
- Skąd ten pomysł!? - syknęła kobieta
- Wciąż żyjesz, jesteś tu, nie uciekłaś do domu, rozmawiasz ze mną, tylko trochę płaczesz i nie jest niezbędna wizyta lekarza. - Nauczycielka dotąd oparta o drewniane drzwi, zsunęła się na podłogę. Zemdlała. - Ha, czuję, że jest coraz lepiej - ukazał w jej stronę dwa kciuki, skierowane ku górze z szczerym uśmiechem na buzi, choć jego koleżanka leżała plackiem na podłożu z zamkniętymi oczyma.

***
Zadowolona ze swojego postępowania blondynka opuściła pomieszczenia z ręką zgiętą w łokciu, a dłonią zwiniętą w delikatną piąsteczkę, nosem zadartym ku górze oraz włosami idealnie ułożonymi.
- Ludmiła! - usłyszała krzyk za sobą. Ucichł dźwięk stukania jej obcasów o podłogę. Obróciła się na szpilce i ukazała swoje ząbki, marszcząc przy tym słodko nos i nasuwając na gałki oczne powieki.
- Ah, fani! Wszędzie fani. Oczywiście, że dam wam autograf. Nie ma sprawy!
- Ludmiła. - pstryknął przed jej twarzą palcami Federico, a ona otworzyła oczęta. Zatrzepotała rzęsami i przechyliła głowę w prawą stronę. Jej uśmiech momentalnie zmienił się z uśmiechu wielkiej divy na rozpromienienie dzięki widokowi ukochanej osoby.
- Nie uważasz, że...
- Nie. Zakończmy tę rozmowę bo mnie nudzi. - spoważniała - Nie mam zamiaru godzić się z Leonem. On posiada tyci, malusieńki blask, taki niezauważalny, który zagrożony jest wypaleniem się jak świeczka. - gestykulowała palcami wielkość wspaniałości Leona - Ja jestem supernową, która nigdy nie traci swojego blasku i świeci nim najintensywniej, całą swą mocą. Nie porównuj mnie do niego. - odgarnęła włosy
- Nie miałem zamiaru nawet tego robić. - wyznał cicho Włoch
- O! W takim razie przyszedłeś powiedzieć mi, że jestem wspaniała? Oj, Fede, ja już to wiem! Ale skoro nalegasz możesz jeszcze raz mi to uświadomić. - wydobyła z siebie chichot
- Nie, Ludmiła. Posłuchaj mnie.
- Federico, ty również jesteś gwiazdą, ale nie tak jasną, jak ja. Ty jesteś... błękitnym nadolbrzymem. To etap przed supernową, którą jestem ja.
- Ja nie to...
- ... i pamiętaj, że nieważne... - Ferro dalej usiłowała przetłumaczyć swojemu chłopakowi jego rolę we wszechświecie, jednak ten doskonale wyczuł, że jego kobieta najwyraźniej nie jest zainteresowana jego słowami, czy też osobą. Gdy blondi w dalszym ciągu rozprawiała o gwiazdach, ten włożył dłonie w kieszeń i ze spuszczoną głową usunął swoje ciało ze studia.  Myślami ciągle tam był, był i kibicował swojej ukochanej podczas śpiewu. Tylko w owym momencie z wielkiej divy lub "supernowej" zmieniała się w najszczęśliwszą dziewczynę. Widział, jak bardzo kocha scenę, reflektory skierowane na nią, mikrofon i muzykę. Zupełnie mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. W snach zawsze wyobrażał sobie swoją wybrankę jako silną, zdecydowaną, piękną kobietę o złocistych włosach ze swoją własną pasją, o którą walczy jak lwica o młode. Ludmiła wydawała mu się idealna, i tak było. Zakochał się i kocha ją nadal. Sęk w tym, że sny to nie ten sam termin, co jawa. Czasem ma wrażenie, że Ferro rozmawia nie z nim - Federico, ale ze swoim odbiciem w jego oczach. Kim, więc jest dla niej Feder, którego podobno kocha? Właśnie... kim?!
_______
Kochani, trochę was zaniedbałam. 
Dziękuję tym, którzy nadal są, komentują, czytają, nabijają wyświetlenia... Nie, jeszcze nie odchodzę, ale serio trochę mi was żal. Ale nie taki żal typu "Żal mi ciebie, zasrańcu", ale żal w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Bo... naobiecuję, a i tak tego nie spełniam. Mówiłam, że nadrobię blogi, i co? Uh. Beznadzieja. 
Przepraszam!
Następny rozdział to... oj sami wiecie. 
Reklama: http://allyverdas.tumblr.com/ <-- tumblr, zapraszam!
Coś z mojego szkolnego życia. W mojej klasie jest taki kolo. Każdy go lubi... he...he... he... he...!(mój suchar jest tak dobry, że się rozkruszył) Jego słynne teksty: 
- Mateusz, do tablicy - nauczycielka
- JEJEJEJEJEJEJ! - skacze po krzesłach i z wielkim entuzjazmem przystępuje do zadania. 

-  Dzisiaj mamy dwie godziny fizyki - któraś z lasek z naszej klasy
- Jednak marzenia się spełniają! - i banan na twarzy

- Mateusz, wchodzisz na boisko
- Za jakie grzechy? Mogę pograć z dziewczynami w ręczną? To taka mało brutalna gra...

- Mateusz, idziesz grać.
- Ale ja się zaliczam do dziewczyn czy do chłopaków?
Albo taka akcja. Stoi sobie. Piłka obok niego przelatuje wolniusio. "A ja miałem to odbić... uderzyć czy jak?" Albo... Stoi przy bramce i rusza nogą - samobój. OKAY! 
Sorry, że zanudzą, ale nastała taka sytuacja. Dobra, do next 

Ally 

środa, 19 marca 2014

Rozdział 2: Ale będziemy się przyjaźnić?

***
Dziewczyna stała w różowych kapcioszkach, pochylona nad umywalką w łazience. Czyściła swoje perełki, jak robi to co ranek. Podrygiwała do melodii nuconej w głowie. Biodra przemieszczały się z prawej strony na lewą i odwrotnie. W pewnym momencie pokusa odśpiewania "Nel mio mondo" była tak ogromna, że Włoszka wyjęła szczoteczkę z ust. Uniosła na wysokość warg zielony kubeczek z wodą. W planach miała wypłukanie jamy gębowej, w celu oczyszczenia jej z białej pianki, by umożliwić szatynce zaprezentowanie... żółtej kaczuszce... tekst piosenki, która nie daje jej spać po nocach. Zamiar zniweczył odgłos stuknięcia w jedno z okien w pomieszczeniu. Dziewczyna podskoczyła zaskoczona. Włożyła szczoteczkę z powrotem do ust i podeszła do szyby. "Moja banda, jak miło", odgarnęła firankę. Uchyliła pojedyncze okno.
- Zaraz schodzę! - wykrzyknęła. Zbliżyła się do zlewu. Wypłukała jamę ustną oraz szczoteczkę, którą następnie odłożyła na miejsce. Ujrzała w lustrze swoje odbicie. "Wszystko ładnie, pięknie", stwierdziła, gdy nagle dostrzegła rzecz niesłychaną i absolutnie niedopuszczalną na ubraniu Fran. - Tu... tu... TU JEST PLAMA! - wykrzyknęła donośnie i niczym sprinter pobiegła do swojej sypialni. Otworzyła ogromną szafkę. Drewniane panele zniknęły pod stertą bluzek, bluzeczek, bluz, bluz rozpinanych i swetrów. Po zrzuceniu z półki ubrań, dostrzegła na ziemi ulubioną, czarną koszulkę. Przyjaciele czekali na dworze aż Włoszka łaskawie do nich zejdzie. Zawsze jest tak samo. Kiedy Fran wykrzykuje "zaraz schodzę", oni wybierają się na śniadanie do pobliskiej naleśnikarni. Wiedzą z doświadczenia, że "zaraz" w przetłumaczeniu na czas czarnowłosej oznacza 20 albo nawet 30 minut. Na miejscu Federico wraz z Leonem urządzają sobie zawody pod tytułem "słodka twarz". Zasady są proste. Który szybciej zje pięć naleśników, ten uchroni swoją twarz przed bliskim spotkaniem z tacką ciasta bananowego. To Leon zazwyczaj okazuje się być zwycięzcą, a Federico paraduje przez co najmniej 10 minut ubrudzony od kremu owocowego. Tego dnia również sławna trójka wybrała się na naleśniki. Leon rzucił wyzwanie Federico. Ten nie potrafił podjąć decyzji... Nie miał najmniejszej ochoty ponownie przegrać z Verdasem, ale z drugiej strony musi zgrywać pozory śmiałka przed Ludmiłą. W ten oto sposób dwóch przyjaciół po raz kolejny z rzędu zaczęli obżerać się słodkimi plackami. Leon kończył jeść ostatni, podczas gdy Włoch zaczynał czwartego. Ludmiła z zażenowaniem patrzyła na chłopaka Francesci... "Kocham go szczerą nienawiścią", twierdziła. Do tego odbierał frajdę z bycia dziewczyną przystojniaka z grzywką postawioną wysoko na żel. Siedziała naprzeciw Verdasa. Zmrużyła oczy, obmyślając plan działania. Chłopakowi zostało kilka ostatnich kęsów. Już czuł smak zwycięstwa, a Federico gorzkiej przegranej. Blondynka roześmiała się na zawołanie. Mężczyźni podnieśli głowy, tym samym odrywając się od naleśników.
Ferro chichotała w najlepsze. Jedną dłoń zwiniętą w pięść uderzała o stół, a drugą zakrywała sobie usta. Wywoływała niewyobrażalnie głośny hałas. Zarówno Leon jak i Federico nie pojmowali z czego ma aż tak wielki ubaw. Wzruszyli ramionami i po skinieniu głowy, który był znakiem na to, że ponownie mogą przystąpić do zawodów, Ludmiła spadła z krzesła. Wylądowała na kafelkach z hukiem. Nie zrobiła tego celowo. Podniosła się z ziemi. Poprawiła włosy, ubranie i krzywo spojrzała na obserwatorów całego zdarzenia w tym również Włocha i jego kumpla. Zgarnęła ze stołu swój talerzyk z pojedynczym naleśnikiem obładowanym bitą śmietaną, syropem klonowym, kolorową posypką i truskawkami w przesadnej ilości. Dodatki zabijały smak placka, ale, co najważniejsze, wyśmienicie sprawdzały się w roli tapety na twarzy Leona. Tak bynajmniej twierdziła Ludmiła. By potwierdzić swą teorię, kroczyła w kierunku bruneta z kocią gracją i gdy wreszcie, znajdowała się blisko faceta, utopiła dłoń w jego ułożonych, gęstych włosach. Przyciągnęła je ku górze. Umieściła talerzyk ze śniadaniem na blacie jedną ręką, drugą w międzyczasie wyplątała się z lśniących "kudłów" Verdasa. Twarz bruneta bezsilnie opadła w ustawiony naleśnik. Zadowolona z efektu, przybrała minę złoczyńcy. Pewnie chwyciła dłoń Federico, który śmiał się jak nigdy wcześniej. Wytykał palcem przyjaciela i nie potrafił zapanować nad eksplozją. Ludmiła pocałowała go w policzek i siłowo starała wyciągnąć go z lokalu by uchronić się przed karą, jaką planował Leon w chwili wyciągnięcia twarzy z placka. 
- Lu... Ludmiła, ja cię zabiję! - odkleił głowę od tacki, starł z oczu bitą śmietanę i pozbył się jej z palców, strząsając ją na podłogę. Następnie poderwał tyłek z krzesła i ruszył w pogoń za największym wrogiem, trzaskając za sobą drzwi w kafejce. Gdyby nie fakt, że dzień w dzień ich pobyt w naleśnikarni kończy się bardzo podobnie, pewnie właściciel na drzwiach wywiesiłby karteczkę z zakazem wstępu. Lecz on... jest już przyzwyczajony, co potwierdza brak reakcji z jego strony na widok rozwydrzonej trójki.

***
Niby typowa nastolatka, z typowym jak dla tego wieku marzeniem. "Chcę być sławna". Od losu otrzymała niepowtarzalną szansę, którą rzadko komu udaje się zdobyć. Odnalazła swoje miejsce na Ziemi w On beat studio. Sądziła, że rozpocznie zupełnie nowy, lepszy rozdział w życiu. Jej euforia po tym jak dostrzegła nazwisko "Torres" na liście przyjętych, była nie do opisania w jednym zdaniu. Pamięta wszystko doskonale, jakby to było wczoraj...
 Pierwszego dnia przybyła do szkoły w nienagannie ułożonej, wyprasowanej, białej koszuli z kołnierzykiem oraz spódniczce sięgającej do kolan w czerwono-czarną kratę. Celem Camili było niewyróżnianie się spośród tłumu. Przez myśl jej nie przeszło, że tutejsza elita zwana dyskretnie pomiędzy uczniami "lalusie, och... ach, gdzie moje lusterko?" zmiesza ją z błotem. Wyśmiana dziewczyna już układała sobie formułkę, oświadczającą rodzicom, że rezygnuje z wszystkiego, co powiązane jest czymkolwiek z muzyką. "A co jeśli puzon mnie wessie?", nie planowała wyśpiewać prawdy. Rudowłosa zaszyła się w kącie, popłakując cichutko. Spóźniona do szkoły Lara, usłyszała ciche szlochy. Początkowa myśl wprowadziła ją w błąd. "Gregorio znów się mazgai po zajęciach z moją klasą? Typowe...", wyjaśniła. Coś jednak podkusiło brunetkę by sprawdzić, czy instynkt ją nie zawodzi. A to "coś" to na pewno nie fakt, że Camila użalała się nad swoim zgubnym losem w Studio akurat w miejscu, gdzie Lara ma szafkę... Nie... Skąd ten pomysł, że tylko dlatego piękna dziewczyna się tam wybrała?
- Hej ruda, dojście mi zasłaniasz - burknęła podirytowana kobieta. Camila oswobodziła twarz z rąk i kątem oka przyjrzała się sprawczyni hałasu. Ślepota Lary raczej nie wyróżniała, dlatego od razu do mózgu został wysłany impuls, że nowo poznana osoba płacze. Klęknęła przed nią i dotknęła przegubu ręki. Ta natomiast posłała jej chłodne spojrzenie. - Jesteś tu nowa? - zapytała prosto z mostu brunetka. Torres nie zamierzała kłamać.
- Tak - wyszeptała
- Czemu ryczysz jak małe dziecko? Ogarnij się, dziewczyno i wstawaj z tej podłogi - zarządziła. Rudowłosa starła z policzków łzy i poprzez podparcie się o podłoże, podniosła swój tyłek z zimnych kafelek. - Mogę dać rękę uciąć za to, że płaczesz przez...
- Czwórkę uczniów, zgadza się.
- Jeśli chcesz tu zostać, musisz pasować do reszty - zakomunikowała jedyna sympatyczna osoba, jaką dotąd poznała długowłosa w tejże placówce.
- Okay... Mam pytanie. Będziemy się przyjaźnić? -  Camila zastrzeliła bezpośrednim pytaniem uczennicę
- Nie - odrzekła niemalże bez emocji
- Okay, ale będziemy się przyjaźnić? - naciskała podekscytowana panienka Torres
- Nie! - krzyknęła głośnej
- Okay, ale będziemy się przyjaźnić? - powtórzyła
- Nie, daj mi spokój - otworzyła swoją szafkę Lara. Wyjęła z niej niezbędne do tańca, ulubione buty. Rudowłosa stanęła tuż za postacią ślicznej dziewczyny, a ta kiedy odwróciła głowę doznała szoku! - O rany! - zareagowała odruchowo, widząc twarz Cami w sporym przybliżeniu - Nie! Ignoruję cię! - oświadczyła złośliwie i trzasnęła drzwiczkami od szafki. Żwawym krokiem pomknęła do sali tanecznej, w której odbywały się już od ponad 15 minut zajęcia z Gregorio. Nigdy wcześniej aż tak nie gonił ją czas, gdy powinna ruszać na lekcję. Tym razem to była wyższa konieczność.
- Ha, będziemy przyjaciółkami jak nic. - odrzekła wesoło ruda uczennica.
Jak mówiła, tak się stało. Od tamtego dnia upłynęły trzy lata. Dziś rudowłosa może cieszyć się z bliskiej znajomości z Larą, ale i również jej najlepszą kumpelą - Naty. Cała trójka nie wychyla się ponad szereg. W szkole zgrywają pozory szarych myszek, nikomu nie wadzących osóbek oraz leniwych uczennic, co w studio nie jest niczym nadzwyczajnym.

***
Lekcja trwała już od dobrych dziesięciu minut. Każdy z uczniów wpatrywał się w drzwi z kroplami potu na skroniach. Dłonie im drżały, mięśnie napinały jak u seryjnego mordercy, a powieki, które nawilżały gałki oczne poprzez starania, opadały rzadziej niż w normalnych okolicznościach. Zarówno Angie, która akurat prowadziła lekcję, jak i pozostali ludzie, dla których owa szkoła powstała nie pisnęli nawet słówkiem przez calusieńkie zajęcia. Wciąż dołowała ich świadomość, że zaraz do klasy wpadnie rozwydrzona czwórka zwana również "szczeniacy-ważniacy". O ściany obijały się wyraziste stukania zegara "tik-tak, tik-tak". Nagle przyjemną dla ucha ciszę przerwał trzask oraz następujący po nim krzyk.
- Musiałaś? Musiałaś! Och, jestem Ludmiła, och mi wszystko wolno, och, ach i och! - ryknął obrażony Leon. Prowadził wraz z Ferro kłótnie, niepierwszą w ich życiu, niepierwszą w tym miesiącu, tygodniu, niepierwszą w tym dniu. Innymi słowy to nieunikniona rutyna, do której przywykli absolutnie każdy z członków klasy. Natychmiastowo po Verdasie w drzwiach stanęła "super nowa" z nafukaną miną i pretensjonalnie ułożonymi na biodrach dłońmi.
- Oj, czego się spinasz? Nakładasz osiemnaście warstw tapet, jedna w tę czy w tę nie robi żadnej różnicy, prawda?
- Leoś, uspokój się. - objęła ramieniem swojego chłopaka Włoszka. Trzymając jego dłoń, odwróciła go w stronę przeciwną do divy szkoły. Spojrzała głęboko mu w oczy i posłała błagalny wzrok. Nienawidziła tego robić. Nienawidziła również zgrywać pozory zakochanej. Francesca nigdy nie darzyła Verdasa czymś szczególniejszym od przyjaźni. Od kiedy pamięta zawsze brunet był dla niej po prostu Leonem. Nie kotkiem, nie skarbeńkiem, nie ukochanym i nie facetem, przy którym odbierało jej mowę czy też gruczoły potowe zaczęły pracować z wielkim natężeniem. Nie! Dla niej Leon to synonim jednego z najwspanialszych przyjaciół pod słońcem, zabawnego gościa i dobrego towarzysza, z którym może pogadać o wszystkim. Patrząc w przepiękne oczy swojego chłopaka nie czuła głębi ani uczucia. Wiedziała, że nie oszukuje samej siebie, ale również jego jak i całą szkołę. Wierzyła w to, że zielonooki również nie para ogromnym uczuciem do szatynki. Ich nic nieznaczące przytulasy były jak w filmie... na potrzebę. Ludmiła, jako najwspanialsza kumpela Francesci nie tyle co narzuciła pomysł z rozpoczęciem związku z Leonem, ale rozkazała. Marzyła o podwójnych randkach z ich udziałem. Nie kierowała się szczęściem dziewczyny, ale szpanem, szacunkiem...
- Dobrze... Dla ciebie - uśmiechnął się uroczo Argentyńczyk. Fran niezręcznie spuściła wzrok na dół i przejechała otwartą dłonią po skórze poczynając od ramienia, kończąc na łokciu. - Po... powiedziałem coś nie tak?
- Nie, nie... - posłała w jego kierunku wymuszony uśmieszek, który uratował ją przed masą pytań "co ci jest?", "dlaczego jesteś smutna" i tym podobne.
- A teraz cisza! - wykrzyknęła Angie, tym samym przerywając dyskusję wpływowych członków studia. Federico, Francesca, Ludmiła oraz Leon nie pojęli skąd zebrała odwagę na posunięcie się do takiego stopnia, by unieść na nich głos. Zarzucili na nauczycielkę onieśmielające, groźne spojrzenie, które zniweczyło zamiar Angie o przeprowadzeniu lekcji. Kobieta ponownie upadła bezsilnie na stołek, będący jej ówczesnym siedzeniem. Blondynka wykonała kocie ruchy, zbliżając się do keyboard'u, gładząc palcami po każdej poziomo ułożonej powierzchni. Skinieniem dłoni przywołała swoich przyjaciół i Leona. Tekst piosenki "destinada a brillar" zbrzydł dosłownie każdemu poza nią. O ile nadarzy się okazja do śpiewu, chwila dla Ludmiły, zawsze wybiera ten utwór. Sama go stworzyła, opowiada o gwieździe stworzonej do blasku czyli właśnie Ludmile - Super Nowej, świecącej swoim olbrzymim blaskiem.

Quién le pone límite al deseo
cuando se quiere triunfar?
No importa nada
Lo que quiero es cantar y bailar

La diferencia esta aquí
dentro en mi circuito mental
Soy una estrella destinada a brillar

(O, o, o)
Somos el éxito
(O, o, o)
Somos magnéticos
(O, o, o)
Somos lo máximo
Cómo sea, dónde sea voy a llegar

_____________
Tralalaa. Fanfary - napisałam rozdział.
Znacie całą czwórkę.
Brak Violetty - sorry taki mam klimat. A tak serio to... nie ma i tyle.
Jejciu, tyle nauki... Nie ma to jak dwie kartkówki na jednej lekcji z histy + na następnej historii kartkówka z 5 tematów, super! A ja tak kocham dostawać 4+ i 0,5ptk do 5. Uwielbiam... -.- i zamiast się uczyć to przecież lepiej narzekać jak się ma dużo nauki i myśleć kiedy się pouczyć... No ok! Dobra, przynudzam!!!
Next rozdział będzie 32.03.19999r. Okay! Next rozdział będzie, kiedy będzie.
I ten dzisiejszy suchar Diego "wiesz jak się wzywa strażaków? Przez telefon" ahahahahhahahaha - sarkazm.
Dobra, starczy tego dzielenia się nudą, bo ona jest zaraźliwa.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1: Pocisnął mnie pan

***
Wybierała się właśnie do szkoły muzycznej, w której korona królowej przypadała Ludmile we własnej osobie. Nanosiła ostatnie poprawki w makijażu i fryzurze. Założyła na stopy ulubione buty, a w dłoń chwyciła pasek od torebki. Drugą ręką odgarnęła włosy. Spojrzała w ogromne lustro, umieszczone na jednej ze ścian jej sypialni. Przybrała pozę typową dla modelek i przechadzała się po swoim pokoju, niczym międzynarodowa gwiazda po czerwonym dywanie.
- Och... applause dla Ludmiły Ferro. - posyłała całusy do widowni, składającej się z poduszek ułożonych na łóżku. Kroczyła dumnie, zadzierając nos do góry, stawiając krzyżowane kroki. Zaczepiła jednym z wystających ozdób buta o materiał jej spodni, przez co potknęła się i upadła na podłogę. - Bez zdjęć,
proszę - wydała rozkaz, po czym zasłaniała dłońmi swoją twarz. Odgarnęła blond włosy sprzed twarzy, które uniemożliwiały jej widok na teren okalający ją. Po chwili usłyszała ciche, ale niespodziewane brawa. Obróciła się na tyłku w stronę drzwi. - Fede? - zapytała zaskoczona - A ty tu czego? 
- Wpadłem po ciebie - oznajmił i wykonał kilka kroków ku Ferro. Wyciągnął rękę przed siebie by jego ukochana mogła z ostatkami godności podnieść się z utworzonego w jej głowie czerwonego dywanu. Dziewczyna chętnie skorzystała z pomocy. Splotła dłonie z dłońmi swojego chłopaka. Szarpnęła mocno, czego zupełnie nie spodziewał się Włoch. Upadł na blondynkę. Otwarte dłonie ułożył na podłodze i przyjął pozycję do wykonywania sportowych pompek. Dziewczyna umiejscowiona była pod ciałem faceta, a jej wargi dzieliły od warg bruneta zaledwie kilka centymetrów. Tę odległość zmniejszył Włoch, składając czuły pocałunek na ustach Ferro. 
- Ekhem - usłyszeli pretensjonalny ton głosu ojca blondynki. Oburzony oparł dłonie na biodrach i mierzył wzrokiem Włocha, który bezpośrednio leżał na jego córce. Ten widok nie był widokiem przyjemnym dla jego oka. Dwójka słysząc pojękiwania rodzica, odskoczyła i natychmiastowo doprowadziła siebie do pozycji stojącej. Głowy spuścili na dół, przyjmując ze skruchą burę. - Federico, jesteś gościem w moim domu... - zauważył słusznie pan Ferro
- Tak, wiem. To przez przypadek
- Ciebie to rodzice zrobili przez przypadek - zagiął swoim tekstem Włocha
- Ej... - wychylił się ponad szereg brunet z grzywką postawioną do góry na żel - Pocisnął mnie pan - podsumował Włoch i wzruszył ramionami - No nic. My spadamy! - zakrzyknął wesoło i chwycił dłoń ukochanej. Wyciągnął ją z pokoju. Mimo pozorów Eusebio Ferro bardzo lubił chłopaka swojej córki. Był wyposażony w poczucie humoru, które bardzo cenił u facetów. Czasami maskował sympatię do Feder'a tylko po to by nie czuł się zbyt pewnie w ich domu...
Dwójka zakochanych w sobie nastolatków szła chodnikiem w kierunku szkoły. Zatrzymali się w połowie drogi przed domem dziewczyny, która również zaliczała się do "najbardziej uzdolnionej czwórki w On Beat Studio".

***
Z podekscytowaniem spoglądała na liczbę wyświetleń jej bloga. Zachwalała samą siebie, widząc efekty jej ciężkiej pracy. Leżała na łóżku w kolorowej pidżamie, mając przed sobą ekran laptopu, a dokładniej stronę startową jej bloga, na którym udzielała się muzycznie. Prowadziła go od niedawna, a dzięki klipą, które wrzucała na stronkę regularnie co tydzień zyskała wielu fanów. Milion wyświetleń to dość pokaźna liczba, pozytywne komentarze od odbiorców również cieszyło oko. W skrócie mówiąc, była dobra w swoim fachu.
Nigdy nie zastanawiała się nad zaprezentowaniem swojego talentu bezpośrednio na scenie. Postać brunetki wraz z słowiczym głosem nie wykraczała poza mury willi Castillo. Podczas śpiewania mogli usłyszeć na żywo ją tylko rodzice - German i Esmeralda, gosposia oraz doradca finansowy ojca, inżyniera, którzy tworzyli razem mieszkańców tego domu. Na blogu podpisywała się jako Violetta, bo szczerze... ilu na świecie jest ludzi z imieniem Violetta? Milion? A może nawet więcej... W opisie zawarła informację, że mieszka w Buenos Aires i kocha muzykę, co chyba jest oczywiste. Wspaniale czuła się w swoim gniazdku i w obecności najbliższych. Matka jest świadoma talentu córki. Z każdym dniem próbowała przygotować ją do otworzenia się przed światem. Namawiała Violette by spróbowała swoich sił na większą skalę albo chociażby ubiegała o przynależność do szkoły muzycznej. Nastolatka niestety nie wzięła tych opcji nawet pod uwagę. Esmeralda nie popierała początkowo decyzji dziewczyny, ale z czasem zrozumiała, że im bardziej będzie próbowała wcisnąć do głowy swojej córki własne poglądy, tym bardziej ona będzie zapierała się nogami przy swoim i buntowała przeciwko matce, czego by nie zdzierżyła. Ich więź jest zbyt cenna, by narażać ją na zerwanie przez jakąś głupotę. Z tej racji odpuściła. 

***
Wędrowała chodnikiem, zmierzając w kierunku On Beat studia - szkoły muzycznej, do której uczęszczała regularnie na zajęcia. Kroczyła wolno. Określenie "dostojnie" byłoby sporą przesadą. Nikt za pewne, nigdy nie pomyliłby sposobu poruszania się Lary z typowym chodem modelek. Jej nogi okrywały niebieskie jeansy, rozjaśnione ku dołowi, ramiona ogrzewały rękawy od za dużego, czarnego swetra z twarzą disney'owskiej myszki Mickey, włosy upięte w koka przyozdabiała granatowa bandanka, a na nadgarstku
dla kontroli czasu spoczywał pasujący do reszty stylizacji zegarek (UBRANIE).
- Hej, mała - zagwizdał jeden z lekkomyślnych nastolatków. "Turysta", powstrzymała samą siebie brunetka. Była niemalże pewna, że chłopak nie pochodzi stąd bądź mieszka w tej dzielnicy dość krótko. Każdy facet bowiem wie, że Lara to dość specyficzna dziewczyna. Nie wzruszają ją komedie romantyczne, pieski, przecena na buty -70%, kwiaty, a ideał chłopaka to nie luzak w za dużym dresie, przeklinający co drugie słowo. Do tego, gdy używał słów, odnosząc się do niej "laska, mała, piękna" lub tym podobne, automatycznie trafiał na sam początek listy "noby, które udają normalnych, ale im to nie wychodzi". Żaden z mieszkańców nie zaprzeczy iż Lara nigdy nie zawaha się uderzyć... oczywiście w samoobronie. Olała zalotnika, który spostrzegając brak zainteresowania u dziewczyny odpuścił.

_____________
Dziękuję za życzenia <333 Jesteście kochani, dziękuję#2
Podziwiam was, serio. Czytacie, chwalicie, jesteście mimo moich humorków. Wielkie applause dla was!
Jak się podoba? W sensie rozdział?
Tak, jak mówiłam poznaliście dwójkę sławnej czwórki. Resztę w nexcie.
Przepraszam, że rzadko rozdziały, ale mówiłam wam na wstępnie, że tak będzie więc...
Dziękuję#3
Do next <3

wtorek, 11 marca 2014

Prolog


- Dzień dobry - rozszedł się po całej sali zachrypły głos, który bez wątpliwości wywołał na skórze młodzieży mały dreszczyk - Witamy wszystkich tępaków, zwanych uczniami na corocznym zebraniu po wakacjach w studio On Beat. Nie wiem dlaczego tylu was tu przybywa. Przecież to dno, a nawet głębsza od dna zakichana szkoła. - podsumował dyrektor placówki, umożliwiającej ludziom utalentowanym rozwijać swoje zamiłowanie do muzyki oraz możliwość na zabłyśnięcie w świecie show biznesu. Mężczyzna przemawiał kompletnie bez entuzjazmu. Mogłoby się wydawać, że stoi na ogromnej platformie z mikrofonem przyłożonym do ust tylko i wyłącznie w jednym celu. Wiele ludzi oddałoby niemalże wszystko dla pieniędzy. Gregorio tą właśnie grupą dowodzi. Jest przeraźliwie skąpy, wredny, złośliwy. Jego pesymizm to nie tyle co znak szczególny, ale również cecha, tak potwornie zaraźliwa, że chyba każdy z nauczycieli na nią "zachorował".
Uczniowie... no cóż... Mówiąc w skrócie. Ich społeczeństwo podzielone jest na hierarchię. Elita dominująca zachowaniem składa się z czwórki uczniów. Reszta stanowi większość liczebną, ale nic poza tym. Każdy z nich nosi wyimaginowaną plakietkę osób o mniejszej wartości, mniejszym talencie. Cała 3 klasa nadaje studio rozleniwionego charakterku, ale tylko czwórka "najzdolniejszych spośród uzdolnionych uczniów" posiada możliwość oddania ostatecznego głosu. Są samolubni, pewni siebie, marudni, wredni, rozkapryszeni. Widzą tylko koniuszek własnego nosa i nic poza tym. To chora sytuacja, w której ludzie czyniąc powinność, mają za zadanie działać razem, a rzeczywistość jest zupełnie oddalona od planów. Chore jest również to, że zarówno reszta klasy jak i nauczyciele pozwalają na manipulowanie sobą przez przebiegłą ekipę.
- Gregorio, trochę wiary. - nadepnęła jedna z nauczycielek nieprzypadkowo na nogę dyrektora. Zrobiła to specjalnie by choć na chwilę zbliżyć się do mikrofonu i zabrać głos. Posłała promienisty uśmiech w kierunku uczniów, znudzonych ciągłymi kłótniami nauczycieli. Kobieta również nie wierzyła w sukces młodzieży, ale zawsze starała się zachowywać pozory tej dobrej. Gregorio nienawidził gdy Angie zabierała mu jego pięć minut. Zawsze gdy usiłowała zabłysnąć, on podcinał jej skrzydła i w ten oto sposób rozpoczynała się ogromna awantura. Tym razem nie mogło zdarzyć się inaczej. Mężczyzna popchnął jedną ręką blondynkę. Ta straciła równowagę, lekko się zachwiała. Zakręciła dłońmi kilka kółek by nie upaść na ziemię przed widownią. Dyrektor uniósł nogę, a stopę przyłożył do pośladka Angie, mocno pchnął, w wyniku czemu kobieta zleciała ze sceny i wylądowała na twardą glebę. Uczniowie wybuchli głośnym i niekontrolowanym
śmiechem, który nie ustąpił nawet po upłynięciu kilku minut
- No... a więc... - zachował "poker face" nauczyciel tańca - rozejdzie się czy coś tam, noby. Widzimy się jutro, ale wolałbym już nigdy. Błagam, nie przychodźcie tu więcej. Ja wam zapłacę, ale nie każcie mi oglądać waszych gęb już nigdy więcej. - przybrał rozpaczliwy wyraz twarzy, do którego przywykł już każdy, kto
uczęszcza do studia. Takie typu sceny są na porządku dziennym. Zarówno elita jak i reszta zebranych pojękiwała na znak by pesymistyczny mężczyzna przestał użalać się nad samym sobą. Gregorio poprawił swój kołnierzyk i mocno stuknął palcem w mikrofon, tym samym powodując drażniący ucho pisk. Zaśmiał się pod nosem, zadowolony z swojej spontanicznej przemowy.
______
Hahah i ta wasza mina kiedy czytacie i nie wiecie o kim jest mowa. BEKA!
Połowę sławnej czwóreczki poznacie w next rozdziale
To opowiadanie będzie za pewne krótkie i dziwne! Nauczyciele nie będą normalni, co już chyba zauważyliście. Federico... a jaki inny może być u mnie Federico?
Co do Leonetty to znów wielki znak zapytania...
Zmiana nagłówka nastąpi... kiedyś tam. Huehueszki!
Prolog miał pojawić się jutro, pojutrze... za ileś tam dni, ale napisałam jakoś tak dzisiaj ;>
Hahah, i ten stan kiedy przeglądasz się w szybie innego samochodu, strzelając miny typu dzióbek, a kierowca siedzi na fotelu i przygląda się tobie jak wariatce "okaaaaay" xd
PS. Wstyd mi za ten prolog.

poniedziałek, 10 marca 2014

One Shot "Tak blisko, a jednak daleko" - całość

Niby dziwaczka, ale nikt tak naprawdę nie poznał jej historii. Niby wredna, ale nikt poza białą poduszką nie odkrył jej wnętrza. Niby bez uczuć... Nikt nie dostrzega jej łez wylanych litrami, rozpryskujących się o twardą powierzchnię podłogi. Żaden człowiek nie ujrzał jej prawdziwej twarzy. Nie nadarzyła mu się taka okazja, nie potrafił, nie pomyślał, że za tą grubą skorupą złośliwej kobiety kryje się wrażliwa dziewczyna, nie chciał myśleć. Tajemnicza, podejrzana, specyficzna... Tyle, co do uwag na jej temat.

Violetcie odkąd pamięta, zawsze wpajano do głowy, że jej matka nie żyje. Dla przeciętnego człowieka to ogromny cios, rana, której nie da się załatać, wbity nóż w plecy... Albowiem rodzice są najcenniejszym skarbem, jakim obdarował nas Bóg. Co ze słów "nie masz mamy" trafia do świadomości dwulatka? Nic? Nie! Zaskakująco dużo. Z czasem brak osoby, z którą bawiłeś się non stop w "aku-ku" doskwiera coraz bardziej. "Dlaczego nie ma przy mnie mamusi?", najtrudniejsze do wyjaśnienia pytanie, z jakim musiały zmierzyć się opiekunki. Jedno, małe okienko w pokoju. Pojedyncze drzewo w parku, którego miesiąc po miesiącu liście zmieniają barwy. Zielony, żółty, czerwony, brązowy... aż nadchodzi chłodna zima, a tak niedawno piękne drzewo przeobraża się w pień z kilkoma sterczącymi, suchymi gałęziami. Podobnie jak z małą Violetką nadzieja, z którą budzi się co ranek, że spotka kiedykolwiek swoją matkę bądź ojca obumiera, ale nigdy nie gaśnie.

Stała przed oknem, zachwycając się urokami wiosny. Dziś ma już 18 lat. Rozumie zjawisko naturalne, nieuniknione, pospolicie zwane śmiercią. Gdyby nie fakt, że gdzieś na końcu świata ojciec dziewczyny nadal stąpa po ziemi, ale był skory oddać córkę do adopcji po śmierci żony, pewnie ułożyłaby sobie normalnie życie. Violetta jednak za wszelką cenę pragnęła odnaleźć rodzica. Nie dysponuje planem, który efektywnie doprowadzi ją do mężczyzny, nie wie nawet jak się zachowa gdy go spotka. Spoliczkuje za beznadziejne dzieciństwo, czy... rzuci mu się na szyję z radości, że wreszcie znalazła kogoś bliskiego? Świadomość, że jedyna rodziną jaką posiada to jedno, ale łzy oraz fakt, że dla tej "rodziny" byłaby... jest ciężarem i niepotrzebnymi wydatkami, to drugie.

Violetta dużo podróżowała po Argentynie by natrafić na jakikolwiek ślad jej przeszłości. Informację jakie uzbierała przez rok stanowiły niewielką część, która nie wystarczyłaby na odnalezienie ojca. Siedziała w autobusie. W uszach słuchawki, głowa oparta o szybę, wzrok utopiony w rzeczywistości za oknem. Podążała do dawnego domu brunetki. W głowie wyobrażała sobie sytuację, w której staje twarzą w twarz z ojcem. Układała dialog, jaki z nim przeprowadzi. Nagle poczuła lekkie ukłucie na ramieniu. Wzdrygnęła wystraszona. Przekręciła głowę tak, by umożliwić oczom przeanalizowanie postaci, która wyrwała ją z wyobrażeń.
- Mogę? - zapytał, wskazując wzrokiem miejsce w autobusie obok Violi.  Był to chłopak o niezwykle pięknych rysach twarzy. Przystojniak... A nawet to określenie to za mało. Jego uroda stanowiła problem dla tych, którzy mieli za zadanie ją opisać. Na Violetcie również zrobiła wrażenie, ale w jej sercu miłość jest równoznaczna z bólem i cierpieniem.
- Tsa... Skoro musisz - burknęła obojętnie.
- Okay, znajdę inne miejsce, pomijając fakt, że autobus jest pełny - rozejrzał się po pojeździe, po czym stwierdził.
- Musisz tyle zrzędzić? Siadaj, a jak nie to złap stopa - warknęła podirytowana. Brunet przymrużył oczy i usadził swój tyłek na siedzeniu obok półsieroty. Dziewczyna była wyraźnie zażenowana obecnością kogoś obcego.
- Jestem Leon - wyznał cicho. Koniecznie chciał przypodobać się nieznajomej. Verdas ma specyficzny charakter. Uważa, że nie istnieje osoba na świecie, której nie oczarowałby jego cechy. Miał wysokie mniemanie o sobie, ale starał się tego aż tak nie okazywać. Był człowiekiem otwartym na świat, dlatego bezpośrednio zwrócił się do Violetty.
- Co mnie to?! Milcz, jak do mnie mówisz - rzekła oschle i dalej bezczynnie wgapiała się w przemijające drzewa. Brunet spuścił wzrok ku podłodze.
 Jego głowa powielała myśli związane z dość niesympatyczną dziewczyną. Dlaczego? Sam nie wie. Jednak mimo wszystko tłumaczył sobie, że to wynik jej oryginalnego zachowania. Nigdy nie doskwierały mu problemy z uwodzeniem kobiet. Wystarczyło mrugnięcie okiem, przesłanie buziaczka czy dowolne słowa, wypowiedziane jego słowiczym głosem. Tym w zupełności oczarowywał płeć piękną i wprowadzał do ich głów niemałe zamieszanie. Teraz zderzył się z "trudniejszą sztuką". Ciąg nieustannych powodzeń wreszcie musiał się zakończyć. Przecież nic w świecie nie trwa wiecznie.
- Na którym przystanku wysiadasz? - odważył się zapytać, lecz w odpowiedzi otrzymał głuchą ciszę, zakończą cichym westchnięciem. Wyciągnął dłoń przed siebie i zbliżył do ramienia dziewczyny. Lekko dotknął materiału, który okrywał barki piękności. Delikatnie nim szarpnął. Brunetka gwałtownie otworzyła powieki, które do tego czasu przykrywały jej gałki oczne.
- Co?! - syknęła zdezorientowana - Gdzie... A, to ty...
- Przejechaliśmy już połowę miasta. Gdzie wysiadasz?
- Na ulicy Maradona - wydusiła z siebie zaspana
- Ja też - Verdas oparł się rękoma o fotel i stanął równo na stopach.
- To tutaj? - zadała pytanie ciemnowłosa. Chłopak pokręcił tylko twierdząco głową i kciukiem wskazał szyld na daszku przystanku za oknem. Utrzymywał ciało w pionie podczas hamowania ciężkiego pojazdu, zapierając się mocno nogami. Violetta również opuściła miejsce siedzące i stanęła na korytarzyku autobusowym w oczekiwaniu na zatrzymanie się publicznego środka transportu. Półsierota trzymała drobną dłonią uchwyt, umiejscowiony w górnej partii wozu. Stała naprzeciwko Verdasa. Jej wzrok niekiedy niewinnie mierzył wzrokiem chłopaka. Autobus gwałtownie zahamował. Dziewiętnastolatka mimowolnie, bez kontroli nad ciałem wpadła na bruneta. Nigdy nie dzieliła ją tak mała odległość od jakiegokolwiek nieznajomego. Wymieniała wzrok z chłopakiem, który uśmiechał się pod nosem. Utonął w głębi jej błyszczących niczym diament oczu. Pojazd stanął. Leon i Violetta ciągle utrzymywali się w niezmiennej pozycji. Tłum ludzi zmierzających ku wyjściu, by tylko wydostać się z jeżdżącej sauny, zmusił dwójkę do rozstania. Serce Violi znów biło naturalnym tempem. Niby nieznajomy, a czuła jakby go znała od bardzo dawna, jakby całe dzieciństwo bawili się razem w piaskownicy, jakby część jej życia poświęciła na przebywanie w jego towarzystwie, jakby cały ten czas błądziła w labiryncie, a Leon wyprowadził ją z zaułka...
Razem z falą, którą tworzyli zabiegani ludzie, wydostała się na zewnątrz. Stała wyprostowana i wzrokiem analizowała każde drzewo ją otaczające, każdy budynek i... pięknookiego chłopaka.
- Leon - krzyknęła mimowolnie, gdy jej oczom ukazała się sylwetka bruneta. Verdas odwrócił głowę ku nowo poznanej dziewczynie i zmniejszył odległość między nimi do jednego metra.
- Wołałaś? - upewniał się. Nie dowierzał w jaki sposób zapamiętała jego imię.
- Nie... - pokręciła głową -... tak. Bo ja, ten... My się kiedyś poznaliśmy? - rzuciła po chwili. Przystojny facet przybrał zdziwiony wyraz twarzy. Najwidoczniej w świecie był skołowany. Nie samym pytaniem, ale faktem, że nie tylko jemu nieznajoma osoba wydawała się być tak... znajoma.
- Wątpię - stwierdził niepewnie
- Violetta
- Co? - skrzywił się brunet
- Moje imię... Violetta. - wyciągnęła dłoń przed siebie. Verdas przyjrzał się uważnie gestowi i ścisnął drobną, delikatną rączkę.
- Mmm, Violetta... Ładne imię - przyznał i onieśmielił dziewczynę swoim czarującym, uroczym spojrzeniem. Brunetka wgapiała się bezczynnie w zielone oczy chłopaka. Ten błysk, szczerość oraz niewinny uśmiech wydawał jej się podejrzanie znajomy. Już wcześniej odczuwała niebezpieczną bliskość przystojniaka, lecz teraz ta siła została spotęgowana. - No co? Nie mów, że ci się podobam - poruszał naprzemiennie brwiami, co wywołało u dziewczyny niesforny chichot z głośnym chrząknięciem przy końcu. Viola zawstydzona zasłoniła dłońmi usta - Podobam ci się! - zakrzyknął z przekonaniem pięknooki facet
- Czy ty w ogóle się słyszysz? Znam cię niespełna dwie godziny. Właśnie, że wcale mi się nie podobasz - zrzędziła z przekonaniem, układając dłonie na biodrach. Leon pokiwał głową ironicznie. I tak wiedział swoje. - No tak! Szukam swojego ojca, nie chłopaka tak więc... Ej... Jak ty to robisz? Gadam z zupełnie obcą osobą o czymś, co nie powinno jej w ogóle interesować...
- To ten urok - przeczesał palcami swoją grzywę i znów zaczarował kobietę uwodzicielskim spojrzeniem
- Przestań! - krzyknęła poddenerwowana
- Ale co ja robię?
- Manipulujesz mnie tymi swoimi pięknymi oczami - wyrzuciła z siebie dziewczyna, gestykulując rękoma
- Ha! Przyznałaś, że moje oczy są piękne! - ucieszył się Verdas. Brunetka zmarszczyła brwi. Obróciła się na pięcie i wolnym krokiem zmierzała przed siebie, nie zważając na Leona. Rozglądała się po okolicy, w celu odszukania swojego dawnego miejsca zamieszkania. - Hej, nie obrażaj się. Gdzie idziesz? Violetta... - krzyczał. Ruszył w pogoń za nowo poznaną osobą. Zabiegł jej drogę i stanął przed postacią piękności, uniemożliwiając dalszą wędrówkę. - Teraz tak szybko się mnie nie pozbędziesz, wiesz?
- Człowieku, nudzi się w domu czy jak?
- Tak w zasadzie to masz rację... - kiwnął głową wyszczerzony.
- Dziwny jesteś... - podsumowała Vilu z cwaniackim uśmiechem. Niby słowami odpychała od siebie Verdasa, ale podświadomie chciała by był blisko. - Dobra, tak na serio to wiesz może gdzie jest taki dość
stary, opuszczony dom? Ciemny dach, żółte ściany, niewysoki płot... Ja już nie poznaję tej okolicy. Tyle się tu zmieniło - wykonała obrót wokół własnej osi. Nogą zahaczyła o drugą nogę, tracąc równowagę. Przed bliskim spotkaniem z twardym asfaltem uchronił ją nie kto inny jak pięknooki Leon. Na kilka sekund ich spojrzenia ponownie się spotkały. Kilka zatrzepotań rzęsami Vilu wystarczyło do zauroczenia chłopaka. Sam nie wierzył, że to się dzieje. Spodobała mu się... dziewczyna poznana w autobusie. Przytrzymywał jej ciało, chroniąc zarówno plecy jak i ubranie przed mokrym podłożem. - Ym... możesz mnie puścić? - spytała zakłopotana. Leon roześmiał się szyderczo
- Okay! - odpowiedział zadziornie i lekko odsunął dłonie od pleców półsieroty.
- NIE! - wrzasnęła i znów znalazła się w objęciach Verdasa. Oplotła ręce wokół jego szyi. Chłopak w ramach żartu próbował nastraszyć towarzyszkę, że upadnie na beton, lecz tak naprawdę spuścił dłonie odrobinę niżej. W ten oto sposób kobieta w dalszym ciągu czuła przyjemne ciepło w rozszalałym sercu. - Po prostu pomóż mi wstać - nakazała. Tym razem przystojniakowi na myśl nie przyszło wywinąć ponownie podobny numer. Ustawił ślicznotkę do pionu i wzniósł się wesoło na palcach.
- Komuś się tu coś należy... Dz... Dz.. Dzzzzzz... - wyczekiwał na magiczne słowo z jej ust
- Dzięki. - rzekła krótko
- Pytałaś o opuszczony dom, hę? Na końcu tej ulicy, o ile się nie mylę, jest taka jedno piętrówka, w której nikt już nie mieszka od... lalalala albo jeszcze dłużej.
- Zaprowadź mnie tam - wydała polecenia. Zgodnie z jej bardziej rozkazem niż prośbą udali się wąską dróżką w kierunku dawnego miejsca zamieszkania brunetki. Krótkie kroczki, stawiane w ślimaczym tempie miały za zadanie wydłużyć czas spaceru. Usta zarówno dziewczyny jak i chłopaka były w nieustannym ruchu. Tematy rozmów same nasuwały się im na języki. Czuli, jakby przeżyli ze sobą pół życia albo jeszcze dłużej, jakby w każdej trudnej chwili byli przy sobie, współczuli, pomagali, wspierali...
- ...Wtedy właśnie straciłem matkę - zrzucił z siebie ciężar, który stanowił pewnego rodzaju garb, sztywno przytwierdzony do jego pleców bez możliwości zrzeknięcia się go. Przez te wszystkie lata chował gdzieś w ciemnym zakątku serca wspomnienia z pogrzebu kobiety, która karmiła go własną piersią. Tylko Violetta potrafiła zrozumieć ból, jaki tłamsił w sobie Verdas. Oboje siebie dopełniali i... potrzebowali wzajemnego zrozumienia. Tyle czasu musieli czekać na to przypadkowe spotkanie, by wreszcie zrzucić z siebie plecak okropnych wspomnień.
- Doskonale cię rozumiem, Leon. Sama również straciłam matkę, a ojciec... - zawiesiła się. Nie była tak skora do opowiadania o bolesnej przeszłości. Po jej poliku zleciała pojedyncza łza, która zauważona przez bruneta została natychmiast starta. Chłopak stał naprzeciwko brązowookiej. - Teraz pewnie powiesz, że zachowuję się jak dzieciak, ale...
- Nie. - zaprotestował stanowczo - Łzy nigdy nie są oznaką słabości. Łzy wyrażają emocje. To dzięki nim nadal jestem przy życiu. Nie wstydź się płakać, bo nie w tym rzecz by zgrywać twardziela. Nawet totalni podrywacze, których przykładem jestem ja czasem płaczą. Nie wstydź się łez, Violetto, bo to one odróżniają nas od zwierząt - ułożył dłonie na jej barkach. Prowadząc swój monolog spoglądał głęboko w załzawione oczy dziewczyny, która już uległa urokowi Verdasa. Chłopak przełożył pasemko włosów za ucho brunetki i przytulił ją troskliwie do siebie. Nie zważał na czas stosunkowo krótki do posunięcia się do takiego kroku. - Jesteś bardzo dzielna - szepnął jej do ucha. Viola zdjęła z ramienia przystojniaka swój podbródek i jeszcze raz utopiła wzrok w jego ciemnych, pięknych, błyszczących oczach. W autobusie miała o nim niepozytywne zdanie. Teraz natomiast ujrzała w jego spojrzeniu rycerza, który zmierzył się z potworem zwanym przeszłością, która dzień w dzień, noc w noc nękała i manipulowała niczemu nie winną Violettą. Dzięki tej chwili uwierzyła w lepsze jutro. Moment się wahała... ale w końcu pękła. Serce przyśpieszyło swoje tępo, niczym biegacz na olimpiadzie na pozycji straconej. Czuła, że tylko jedno posunięcie może je uspokoić. Zamknęła oczy. Wciągnęła powietrze wraz z wonią perfum towarzysza obok i przysunęła wargi bliżej warg Leona. Dotarło do jej świadomości, że znają się kilka godzin, ale nie potrafiła zapanować nad emocjami, myślami, które obijały się o jej czaszkę z cichym szeptem "Leon". Dzieliły ich milimetry, oboje słyszeli jak szybko wdychają i wydychają powietrze.
- Stop! - otworzył momentalnie oczy mężczyzna. Odepchnął się rękoma o barki dziewczyny od jej sylwetki. Viola zatrzepotała rzęsami.
- Przepraszam... Przepraszam, przepraszam! To się nie powinno wydarzyć, wiem - poczuła jak wraz z krwią opływa jej ciało poczucie winy i wstydu.
- Nie w tym rzecz. - wprowadził jeszcze większe zamieszanie w całej sytuacji. - Chodzi o to, że... - spojrzał w niebo i głośno westchnął - ja cię skądś znam. Wydajesz mi się być znajoma, zbyt znajoma. To nie tak jak z dziewczyną, którą widziałem kiedyś na przejściu dla pieszych, a potem spotkałem ją w sklepie. Z tobą jest inaczej... Twoje rysy twarzy kogoś mi przypominają. Vio... Vio... Violetta... Jak masz na nazwisko? -  spytał, lękając się odpowiedzi.
- Verdas - wyznała pewnie, oczekując na jego reakcję
- Violetta Verdas... - szepnął pod nosem zrezygnowany - Jestem Leon Verdas.
- Nie kapuję. Le... - wytrzeszczyła oczy - Nie wierzę.
- Ja również, siostro.
- Ale jak...? Jak to możliwe, że cię nie poznałam na samym początku? Gdzie byłeś kiedy sama spędzałam dzieciństwo w przekonaniu, że... w magiczny sposób zniknąłeś wraz z mamą? Że nikogo poza ojcem, który mnie nie chciał, nie istnieje? Dlaczego się nie odzywałeś, nie szukałeś mnie, nie dawałeś żadnych oznak życia? - zataczała panicznie niewielkie kółka, odgarniając włosy sprzed twarzy.
- Te same pytania mogę skierować również w twoją stronę. - zachował stoicki spokój
- Nie pojmuję tego.
- Nie musisz. Wreszcie znalazłaś część rodziny, czy to nie jest najważniejsze?
- Ale...
- Ciii - uspokajał ją - Za dużo myślisz. Przypadkowe spotkanie spowodowało, że znów się widzimy. Tęskniłem, Viluś.
- Ja również... - dziewczyna padła w jego ramiona i mocno przycisnęła do siebie. Jeszcze w jej głowie obijały się pytania "jak?", "dlaczego?", ale odpowiedzi nie były najistotniejsze, choć zaspokoiły by ten głód ciekawości.
_________
Skopałam końcówkę (nie umiem pisać One Shot'ów)
Przez mój swego rodzaju "urlop" straciłam sporą ilość czytelników, ale cóż... czemu się dziwić? Baaaaaardzo was za to przepraszam :( ale chyba jednak potrzebowałam takiej przerwy na zregenerowanie sił. hahahahaa, to nie oznacza, że mój styl pisania się poprawił hahahahahahah, nie!
Prolog - wkrótce, ale nie będziecie musieli na niego długo czekać :D
Wasze blogi... nadrobię, skomentuję i dodam z zakładki "zaproś na bloga" czy jak to się tam zwie nowe blogi do listy czytelniczej.
Tsssa... kogo obchodzą moje zamiary? - sorki, nie mam co pisać xD
Coś z mojego życia? W sumie nic. "Otwórz zimno bo mi okno", "Srak ci naptakał", "bopa cię duli?" hueheszki. Nikt nie rozumie? Aj, no trudno. Ja mam bekę.
Dziwny ze mnie człek? - Yes, of course
OKAY! OGAR!
DO PROLOGU, KOCHANI <333

sobota, 8 marca 2014

Ymm... kolejny post xD

Okay...
Dla tych, którzy byli, są i jak twierdzą będą mam ogłoszenie.
Ja... serio nie wiem dlaczego macie sentyment do tego bloga.
Ja... za poważnie rozpoczęłam ten post XDD
Nie wiem czy to zasługa komentarzy czy po prostu nuda spowodowała, że podjęłam decyzję.
WRACAM!
Nie będę budowała nadziei, więc zaznaczam na wstępie:
1. Rozdziały raz w tygodniu :D
2. Rozdziały będą krótkie
3. Rozdziały postaram się by były śmieszne, ale jak mi to wyjdzie to ja nie wiem
4. Nie wiem czy wrócę na drugiego bloga (Entre dos mundos)
5. Rozdziały będą beznadziejne, ale to na tym blogu to nic dziwnego, więc chyba się przyzwyczailiście
6. Rozpoczynam nową historie
7. Za pewne nowa historia nie będzie długa
8. Następne odejście będzie ostatecznym bez powrotu
Hehehehe... Teddy wróciła xDD
Chyba to tyle.
Dziękować za uwagę.
Co do nagłówków pisać tu: fanki.leonetty@tlen.pl
Ally :>

czwartek, 6 marca 2014

He he he he he he herbata wam stygnie

Hejooooooooooł!
- Z tej strony Ally, odbiór... Halo... HALO?!?!?!? No do jasnej lalalala HALO!
- Po usłyszeniu sygnału nagraj wiadomość... *PIIIIP*
- A więc rozumiem czemu nie odbieracie *nabijam się*. Zainteresowanym powiem, że OS dokończę, ale myślę nad zakończeniem. Szczęśliwe zakończenie czy też nieszczęśliwe... Oto jest pytanie xd Zrobić ankietę? NIE! I tak wiem co wybierzecie, więc... Okay... Nie piszę tego postu, znaczy... nie dzwonię do was z tego powodu by was zawiadomić o One Shot'cie. W wolnych chwilach robię nagłówki i ten tego... Chce ktoś? Mam kilka gotowych i mogę je robić bo to sprawia mi przyjemność, ale nie są piękne, więc się pytam czy chcielibyście je może zobaczyć? Jeżeli tego oto poniżej chcecie skopiować na swojego bloga poinformujcie mnie o tym w komentarzu czy coś... Bez odbioru :P
coś takiego


sobota, 1 marca 2014

One Shot "Tak blisko, a jednak daleko" cz.1


Niby dziwaczka, ale nikt tak naprawdę nie poznał jej historii. Niby wredna, ale nikt poza białą poduszką nie odkrył jej wnętrza. Niby bez uczuć... Nikt nie dostrzega jej łez wylanych litrami, rozpryskujących się o twardą powierzchnię podłogi. Żaden człowiek nie ujrzał jej prawdziwej twarzy. Nie nadarzyła mu się taka okazja, nie potrafił, nie pomyślał, że za tą grubą skorupą złośliwej kobiety kryje się wrażliwa dziewczyna, nie chciał myśleć. Tajemnicza, podejrzana, specyficzna... Tyle, co do uwag na jej temat.

Violetcie odkąd pamięta, zawsze wpajano do głowy, że jej matka nie żyje. Dla przeciętnego człowieka to ogromny cios, rana, której nie da się załatać, wbity nóż w plecy... Albowiem rodzice są najcenniejszym skarbem, jakim obdarował nas Bóg. Co ze słów "nie masz mamy" trafia do świadomości dwulatka? Nic? Nie! Zaskakująco dużo. Z czasem brak osoby, z którą bawiłeś się non stop w "aku-ku" doskwiera coraz bardziej. "Dlaczego nie ma przy mnie mamusi?", najtrudniejsze do wyjaśnienia pytanie, z jakim musiały zmierzyć się opiekunki. Jedno, małe okienko w pokoju. Pojedyncze drzewo w parku, którego miesiąc po miesiącu liście zmieniają barwy. Zielony, żółty, czerwony, brązowy... aż nadchodzi chłodna zima, a tak niedawno piękne drzewo przeobraża się w pień z kilkoma sterczącymi, suchymi gałęziami. Podobnie jak z małą Violetką nadzieja, z którą budzi się co ranek, że spotka kiedykolwiek swoją matkę bądź ojca obumiera, ale nigdy nie gaśnie.

Stała przed oknem, zachwycając się urokami wiosny. Dziś ma już 18 lat. Rozumie zjawisko naturalne, nieuniknione, pospolicie zwane śmiercią. Gdyby nie fakt, że gdzieś na końcu świata ojciec dziewczyny nadal stąpa po ziemi, ale był skory oddać córkę do adopcji po śmierci żony, pewnie ułożyłaby sobie normalnie życie. Violetta jednak za wszelką cenę pragnęła odnaleźć rodzica. Nie dysponuje planem, który efektywnie doprowadzi ją do mężczyzny, nie wie nawet jak się zachowa gdy go spotka. Spoliczkuje za beznadziejne dzieciństwo, czy... rzuci mu się na szyję z radości, że wreszcie znalazła kogoś bliskiego? Świadomość, że jedyna rodziną jaką posiada to jedno, ale łzy oraz fakt, że dla tej "rodziny" byłaby... jest ciężarem i niepotrzebnymi wydatkami, to drugie.

Violetta dużo podróżowała po Argentynie by natrafić na jakikolwiek ślad jej przeszłości. Informację jakie uzbierała przez rok stanowiły niewielką część, która nie wystarczyłaby na odnalezienie ojca. Siedziała w autobusie. W uszach słuchawki, głowa oparta o szybę, wzrok utopiony w rzeczywistości za oknem. Podążała do dawnego domu brunetki. W głowie wyobrażała sobie sytuację, w której staje twarzą w twarz z ojcem. Układała dialog, jaki z nim przeprowadzi. Nagle poczuła lekkie ukłucie na ramieniu. Wzdrygnęła wystraszona. Przekręciła głowę tak, by umożliwić oczom przeanalizowanie postaci, która wyrwała ją z wyobrażeń.
- Mogę? - zapytał, wskazując wzrokiem miejsce w autobusie obok Violi.  Był to chłopak o niezwykle pięknych rysach twarzy. Przystojniak... A nawet to określenie to za mało. Jego uroda stanowiła problem dla tych, którzy mieli za zadanie ją opisać. Na Violetcie również zrobiła wrażenie, ale w jej sercu miłość jest równoznaczna z bólem i cierpieniem.
- Tsa... Skoro musisz - burknęła obojętnie.
- Okay, znajdę inne miejsce, pomijając fakt, że autobus jest pełny - rozejrzał się po pojeździe, po czym stwierdził.
- Musisz tyle zrzędzić? Siadaj, a jak nie to złap stopa - warknęła podirytowana. Brunet przymrużył oczy i usadził swój tyłek na siedzeniu obok półsieroty. Dziewczyna była wyraźnie zażenowana obecnością kogoś obcego.
- Jestem Leon - wyznał cicho. Koniecznie chciał przypodobać się nieznajomej. Verdas ma specyficzny charakter. Uważa, że nie istnieje osoba na świecie, której nie oczarowałby jego cechy. Miał wysokie mniemanie o sobie, ale starał się tego aż tak nie okazywać. Był człowiekiem otwartym na świat, dlatego bezpośrednio zwrócił się do Violetty.
- Co mnie to?! Milcz, jak do mnie mówisz - rzekła oschle i dalej bezczynnie wgapiała się w przemijające drzewa. Brunet spuścił wzrok ku podłodze.
 Jego głowa powielała myśli związane z dość niesympatyczną dziewczyną. Dlaczego? Sam nie wie. Jednak mimo wszystko tłumaczył sobie, że to wynik jej oryginalnego zachowania. Nigdy nie doskwierały mu problemy z uwodzeniem kobiet. Wystarczyło mrugnięcie okiem, przesłanie buziaczka czy dowolne słowa, wypowiedziane jego słowiczym głosem. Tym w zupełności oczarowywał płeć piękną i wprowadzał do ich głów niemałe zamieszanie. Teraz zderzył się z "trudniejszą sztuką". Ciąg nieustannych powodzeń wreszcie musiał się zakończyć. Przecież nic w świecie nie trwa wiecznie.
- Na którym przystanku wysiadasz? - odważył się zapytać, lecz w odpowiedzi otrzymał głuchą ciszę, zakończą cichym westchnięciem. Wyciągnął dłoń przed siebie i zbliżył do ramienia dziewczyny. Lekko dotknął materiału, który okrywał barki piękności. Delikatnie nim szarpnął. Brunetka gwałtownie otworzyła powieki, które do tego czasu przykrywały jej gałki oczne.
- Co?! - syknęła zdezorientowana - Gdzie... A, to ty...
- Przejechaliśmy już połowę miasta. Gdzie wysiadasz?
- Na ulicy Maradona - wydusiła z siebie zaspana
- Ja też - Verdas oparł się rękoma o fotel i stanął równo na stopach.
- To tutaj? - zadała pytanie ciemnowłosa. Chłopak pokręcił tylko twierdząco głową i kciukiem wskazał szyld na daszku przystanku za oknem. Utrzymywał ciało w pionie podczas hamowania ciężkiego pojazdu, zapierając się mocno nogami. Violetta również opuściła miejsce siedzące i stanęła na korytarzyku autobusowym w oczekiwaniu na zatrzymanie się publicznego środka transportu. Półsierota trzymała drobną dłonią uchwytu, umiejscowionego w górnej partii wozu. Stała naprzeciwko Verdasa. Jej wzrok niekiedy niewinnie mierzył wzrokiem chłopaka. Autobus gwałtownie zahamował. Dziewiętnastolatka mimowolnie, bez kontroli nad ciałem wpadła na bruneta. Nigdy nie dzieliła ją tak mała odległość od jakiegokolwiek nieznajomego. Wymieniała wzrok z chłopakiem, który uśmiechał się pod nosem. Utonął w głębi jej błyszczących niczym diament oczu. Pojazd stanął. Leon i Violetta ciągle utrzymywali się w niezmiennej pozycji. Tłum ludzi zmierzających ku wyjściu, by tylko wydostać się z jeżdżącej sauny, zmusił dwójkę do rozstania. Serce Violi znów biło naturalnym tempem. Niby nieznajomy, a czuła jakby go znała od bardzo dawna, jakby całe dzieciństwo bawili się razem w piaskownicy, jakby część jej życia poświęciła na przebywanie w jego towarzystwie, jakby cały ten czas błądziła w labiryncie, a Leon wyprowadził ją z zaułka...
Razem z falą, którą tworzyli zabiegani ludzie, wydostała się na zewnątrz. Stała wyprostowana i wzrokiem analizowała każde drzewo ją otaczające, każdy budynek i... pięknookiego chłopaka.
- Leon - krzyknęła mimowolnie, gdy jej oczom ukazała się sylwetka bruneta. Verdas odwrócił głowę ku nowo poznanej dziewczynie i zmniejszył odległość między nimi do jednego metra.
- Wołałaś? - upewniał się. Nie dowierzał w jaki sposób zapamiętała jego imię.
- Nie... - pokręciła głową -... tak. Bo ja, ten... My się kiedyś poznaliśmy? - rzuciła po chwili. Przystojny facet przybrał zdziwiony wyraz twarzy. Najwidoczniej w świecie był skołowany. Nie samym pytaniem, ale faktem, że nie tylko jemu nieznajoma osoba wydawała się być tak... znajoma.
- Wątpię - stwierdził niepewnie
- Violetta
- Co? - skrzywił się brunet
- Moje imię... Violetta. - wyciągnęła dłoń przed siebie. Verdas przyjrzał się uważnie gestowi i ścisnął drobną, delikatną rączkę.
_________________
Nananan... Pamiętacie jeszcze mnie? Wątpię, ale co tam...
Publikuję wam 1 część mojego One Shot'a o Leonettcie.
Bezsensu, c'nie?
Co do powrotu Ally to... lalalaalallalalalalaal  (czyt. NIE WRACAM!)
Niedługo (czyt. długo) pojawi się 2 część OS (czyt. może pojawi [...])