piątek, 27 marca 2015

Rozdział 41: Za rogiem twój wróg

Rozdział dedykuję Patty
__________
Rozejrzałam się dookoła. Nie ma ich. Nie wiem, czy powinnam się bać, czy dramatyzuję.
- Ale to nam nie wyjdzie! - o uszy obił mi się charakterystyczny głos dla zrzędliwej, denerwującej blondyny. Podążałam za dźwiękiem, który dobiegał z wnętrza szkoły. Wyminęłam znajomych, którzy mnie nawoływali, ale ja nie zwracałam na nich szczególnej uwagi. Weszłam do opustoszałej szkoły. Gdy dostrzegłam Ferro i Verdasa, chwilę ich obserwowałam. Kłócili się, jak za dawnych, dobrych lat. Ich sprzeczce towarzyszył mój mały cwaniacki uśmieszek. Podeszłam do dwójki, wtulając się w ciepły tors chłopaka. Leon automatycznie się rozpromienił i objął mnie ramieniem. Ludmiła nie była zadowolona. Tęczówki powędrowały jej do góry, co oznaczało, że ma mnie dość. Super! Zadarła nosa do góry i podniesioną do góry głową dumnym krokiem wybyła ze Studia.
- Hej, kotku - przywitał mnie chłopak i ucałował mój policzek. Nie będę opisywała jak nieziemsko się wtedy czułam, ponieważ to prawda powszechnie znana.
- O czym gadaliście? - dociekałam, wspinając się na palcach. Może odrobinę jestem wścibska, ale nie do końca odnalazłam się w całej sytuacji. Nowy stary dom, totalne zmiany, związki, Leon był z Ludmiłą, a jednak nie. To trudne do ogarnięcia w tak krótkim czasie.
- O niczym ważnym - zbył mnie. Postanowiłam zakończyć temat w tym momencie. Skoro twierdzi, że to nic ważnego, lub coś co kompletnie mnie nie dotyczy, to tak jest.
- Idziemy? - zaproponowałam, a on ścisnął moją dłoń. We dwójkę stanęliśmy przed murami szkoły. Niby zamknięta, lecz na dzień dzisiejszy otworzyli ją, by potencjalni kupcy mogli się rozejrzeć. Mi i tak wszystko jedno, ale im zależy na tych kilku ścianach. Leon stanął w środku okręgu, który stworzyliśmy. Maxi zamknął drzwi studia, by odpędzić zainteresowanych. Zrobiliśmy również coś w rodzaju szyldu, na którym drukowanymi literami napisaliśmy wyraźnie, że placówka jest już sprzedana. Gdyby jakiś inwestor zainteresował się tym miejscem to wtedy ponieślibyśmy klęskę, a oni straciliby studio na zawsze.
- Cel tego zebrania jest wam wszystkim znany - rozpoczął Leon, kierując się do zgromadzonych. Ludzie byli tak w niego wgapieni jakby był jakimś wyrocznią - Dzięki za tak liczne zebranie. Trzeba jak najszybciej obmyślić plan, jak odzyskać naszą szkołę - widziałam w jego oczach zaangażowanie. Gdy obejrzałam się dookoła każdy miał podobną minę. Tylko ja... Violetta pospolita nie potrafiłam zrozumieć ich zawziętości. Przecież to zadłużony budynek, który był skazany na klęskę, a teraz to oni nawet nie mogliby być uczniami w tej szkole, więc o co tyle hałasu? - Robimy burzę mózgu. Każdy pomysł jest dobry. Do końca dnia musimy coś wykombinować, nie możemy przecież przez miesiąc udawać, że szkoła jest sprzedana, bo Gregorio prędzej czy później tu wróci - Federico podniósł rękę. Wszyscy skupiliśmy na nim wzrok. On i pomysł? To się źle skończy...Chyba, że przez te kilka lat zmądrzał? Tak, wiem. Jestem zabawna.
- Może zorganizujemy sprzedaż babeczek - zaproponował przekonanym głosem. Czyli jednak to wciąż ten sam głupi Fede. Leon uśmiechał się pod nosem, a później zakrył oczy dłonią
- I ty serio sądzisz, że z sprzedaży głupich babeczek zarobimy na utrzymanie studia? - spytałam z wyrzutem, to co wszyscy inni bali się wykrzyczeć jawnie. Włoch przytaknął głową. Zebrani ludzie kryli swoje rozbawienie - Czy ty wiesz w ogóle ile my potrzebujemy? Te twoje babeczki nie wystarczą nawet na dniówkę dla nauczyciela tańca - pomysł Federa został wykpiony przeze mnie. Przynajmniej zrozumie, że potrzebujemy jedynie GENIALNEGO planu, a z doświadczenia wiadomo, że ten gostek i myślenie nie powinno zestawiać się w jednym zdaniu.
- A może... - następny pomysł usiłowała narzucić Francesca
- Bezsensu - odrzuciłam jej wszelkie wymysły już na samym początku. To dziewczyna Feder'a, a więc na pewno przejęła jego geny debilizmu. Powinniśmy od razu egzekwować zły tok myślenia. Szkoda naszego czasu, mojego czasu. Jestem tu tylko dla Leona. Camila otworzyła usta, chcąc zaproponować zapewne swoje mądrości. Pokręciłam przecząco głową z głupawym uśmiechem - Źle - skrytykowałam kolejną osobę. W takim tempie nigdy nie odratujemy tego ich studia. Po chwila nastała niezręczna cisza. Nikt nawet nie ziewnął. Wiedział bowiem, że jestem surowym sędzią. Całe te bezczynne oczekiwanie zaczynało mnie nudzić. Sięgnęłam komórkę z kieszeni. - Ej, słuchajcie. - odezwałam się - mój tata dzwoni, że musi ze mną pogadać, więc spadam - skłamałam. W rzeczywistości nawet nie miałam ochoty przebywać z tą bandą nudziarzy. Wspięłam się na palcach i ucałowałam polik Leona. Na pewno nie będzie zły na mnie. A oni i tak nie dadzą rady znów przywrócić Studia do łask. Po co w ogóle próbują? Będąc kilka metrów od ekipy, przypomniało mi się, że mam komórkę dla Lary, którą wczoraj u nas zostawiła. Pośpiesznie zawróciłam by ją jej oddać. Znajdując się za rogiem szkoły słyszałam kłótnie znajomych mojego chłopaka.
- Violetta jest straszna - obgadywał mnie za plecami Maxi. A to łajza. Ciekawe, czy prosto w twarz potrafiłby mi to powiedzieć? Trudno, nigdy go nie lubiłam. Zrobiłam krok do przodu, chcąc zrealizować mój cel, a przy okazji zawstydzić pajaca.
- Strasznie się zmieniła. Jest nieznośna i okropna - rozpoznałam głos Lary. Ua... To akurat bolało . Taka z niej przyjaciółka jak ze mnie sprzątaczka. Hej, jestem Violetta i mam super przyjaciół.
- Wiem - przytaknął Leon. To było jak nóż w serce.
___________
1) Czy Violetta postanowi się zmienić?
2) Czy Leonetta się pokłóci?

Tytuł następnego rozdziału "załamanie tożsamości"

Prezentuję kolejny rozdział. Ale on krótki, znów. Ale w sumie wolę wam prezentować krótsze, a częściej niż obszernie długie a raz na miesiąc O.o! To by było chore, a historia byłaby krótka.
Dziękuję komentatorom za ciepłe słowa <3
/// Ari <3


wtorek, 24 marca 2015

Rozdział 40: Marzenia mnie zniszczyły

Rozdział dedykuję Akira Rai
_________
Miło było znów poczuć jego bliskość. Pożądałam go w całej okazałości.
- Viola - westchnął, gdy odsunęliśmy się od siebie. - To bez sensu - wyznał. Ok. Fajnie. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
- Ciekawe co teraz? Masz kolejną narzeczoną? Lare? A może Francesce? Nie, nie. Ty lubisz być bardziej oryginalny. Na pewno zakochałeś się w Oldze i chcesz bym wam udzieliła ślubu. Tak! Trafiłam w sedno. - Wywróciłam oczyma. - Będziesz sobie stał na deszczu - wrzasnęłam rozwścieczona i wybiegłam z balkonu. Nie zagradzał mi drogi. Zamknęłam drzwi, tak by wejść do środka nie mógł. Niech wraca tak samo, jak tu wszedł. Zrobiłam z siebie debilkę. Zastanawia mnie tylko czy jestem aż tak odważna, czy aż tak głupia. I na co ja liczyłam? Oj Violetta, niczego się nigdy nie nauczysz. Zimny drań na zawsze nim pozostanie. Oni się nie zmieniają. Miną lata, a oni wciąż z głupawą mordą i piękną gadką łamią serce. Dość tego. Zostanę zakonnicą. Leon pukał piąstką w szybę. Jedną ręką machałam do niego, a drugą opuszczałam roletę w dół. Przebrałam się w suche ubrania, a włosy zawinęłam w turban z ręcznika. Maskarę zmyłam do końca z polików. Usiadłam do swojego dawnego laptopa. Teraz mogłabym rzec "złomka". Chciałam natychmiastowo zabukować sobie najbliższy lot z powrotem do Włoszech. Buenos Aires to najdziwniejsze miasto pod słońcem. Jestem tu niecały dzień, a już dwukrotnie zostałam zraniona przez 3 bliskie mi osoby. Otwierając okno wyszukiwarki w proponowanych stronach wyskoczył mi mój dawny blog. Bardzo zaniedbany, nieodwiedzany przeze mnie przez 5 lat blog. Coś mnie podkusiło, by wejść i sprawdzić, czy jakiś desperat wciąż wyczekuje na mój powrót. Nie, żartuję. Fajnie jest zobaczyć, co się wypisywało w przeszłości. Wtedy jeszcze byłam naiwną Violetką, którą sądziła, że muzyka, pasja i miłość to cała ona. Cóż za bzdury. Otworzyłam ostatni post: 
To niewiarygodne jak bardzo moje życie zmieniło się w miesiąc. Tak, w miesiąc. To nie pomyłka. Mogę się bawić, śmiać, tańczyć i śpiewać, lecz od teraz moje serce zawsze będzie bić w rytm twojego imienia, Leon. 

Ja to pisałam? Niewinny uśmiech przerodził się napad śmiechu. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Uspokoiłam się i odgarnęłam włosy sprzed czoła. Zamknęłam pokrywę laptopa, ale nie odezwałam się nawet jednym słowem. Osoba stojąca pod drzwiami czekała parę chwil aż wreszcie odważyła się wejść. Leon. Ubrany był w suchy garnitur mojego ojca. Wyglądał prze zabawnie, ale wbrew sobie utrzymywałam poważną mimikę. Chwyciłam za poduszkę i rzuciłam nią mocno w jego stronę. Chłopak złapał ją w locie. 
- Idź stąd - prosiłam grzecznie, by nie wszczynać kolejnej kłótni. Verdas nie posłuchał i zbliżył się o kilka kroków bliżej do mojego łóżka - Wyjdź - podniosłam głos, ale on stwierdził, że będę szczęśliwsza jak usiądzie obok mnie - o co ci chodzi? Mam przepraszać cię? Za co? Za to że nie ukrywam uczuć? 
- Nie możemy być razem. Jak ty to sobie wyobrażasz? - palcem wskazującym skierowałam go do drzwi. On ścisnął go i opuścił znów na dół - Nie mogę być powodem twojej rezygnacji z tras i koncertów. - Nagle mi ulżyło. Czyli to jednak nie o mnie chodzi. Dobra, o mnie, ale w innym sensie. Nie sama Violetta jest problem, po prostu Verdas nie chce stać na drodze do kariery. Ja nie widzę problemu - Wyjedziesz do Włoszech, a ja muszę tu zostać.
- Dlaczego? - spytałam prędko łagodnym głosem
- Chcę pomóc w reaktywacji studia.
- Też chcę - nakręciłam się
- A trasa? Nie możesz rezygnować z swojego życia. Nie powinniśmy być razem. To bez sensu - doceniam to, że się martwi i bla, bla, bla, ale to moje życie i ja jestem pewna swego.
- Chcę być z tobą, przytulać cię, chcę czuć twoją bliskość i znów być szczęśliwa. Moje marzenia mnie zniszczyły. Mój charakter przeszedł burzliwą zmianę na gorsze. Już nie jestem dawną Violettą. Śpiewanie sprawia mi ból, a życie w samotności mnie przytłacza. Brakowało mi ciebie - musnął opuszkami palców mój podbródek. Powoli zbliżaliśmy się do siebie - i naszych pocałunków - dodałam szeptem. Nasze usta złączyły się. Byłam w pełni szczęśliwa. - Musisz mi pomóc - chłopak pokiwał głową, nie znając nawet mojej prośby - To ma być coś niezwykłego
- I będzie - zapewnił - obiecajmy sobie, że będziemy walczyć o nasze uczucia - przytaknęłam. Niektórzy dociekliwi mogliby czepiać się, że jak to? Niedawno go nienawidziłam, teraz go kocham. Prawda jest taka, że w każdym związku potrzebna jest przerwa. Dzień, tydzień, rok, czasem nawet 5. Jeśli miłość jest szczera i prawdziwa to zawsze znajdzie rozwiązanie. Leon to moje rozwiązanie, po prostu.

Rano wstałam wypoczęta. Pierwsza noc w starym pokoju od 5 lat. Może jednak Buenos Aires to jest moje miejsce na ziemi? Rozpoczęłam dzień od leniwego przeciągnięcia się. Zeszłam na dół, zjadłam śniadanie. Rodzicom uśmiech nie schodził z twarzy, choć nie zamieniliśmy nawet jednego słowa. W sumie to nie jestem na nich zła. Dzięki temu ich planowi znów mam Leona, a na sercu czuję ulgę, że w domu nie jestem sama. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Wróciłam do swojego pokoju. Zaczęłam się rozpakowywać, czego nie zrobiłam wczoraj. Zostanę tu jeszcze trochę. Zajrzałam do dawnej garderoby. Roiło się w niej od pastelowych sukienek, różowych żakietów, zwiewnych, kolorowych bluzeczek, których nie zabrałam ze sobą na wyjazd. Wszystko było takie nijakie. Zawinęłam stare szmaty w kulkę i wyrzuciłam je przez okno. Jakiś bezdomny przynajmniej się będzie miał czym ogrzać. Hojnie z mojej strony. Po zobaczeniu, jak ekran komórki się podświetla, podeszłam do biurka, gdzie wspomniany sprzęt leżał.
- Leon się już stęsknił - podśpiewałam sobie pod nosem. - Halo?
- Jesteśmy przed studiem. Przyjdziesz? - zredagował krótko. Zapewne chodzi o tą reaktywacje, o której wczoraj wspominał
- My czyli kto? - zapytałam, szukając wzrokiem torebki
- No ja, Camila, Lara, Ludmiła, Maxi, Naty, Diego i kilka osób, których nie znasz. Francesca i Federico wrócili nawet z Włoszech żeby nam pomóc - wymieniał Leon, a ja w głowie naliczałam ilu nas będzie
- Okay, zaraz przyjdę - zakomunikowałam i już chciałam rozłączyć połączenie, lecz brunet zaczął krzyczeć do słuchawki
- Violetta, Violetta, Violetta! - przyłożyłam komórkę z powrotem do ucha - Kocham cię - zakończył rozmowę, a ja się uśmiechnęłam pod nosem.

Drogę do Studia przebyłam z trudnością. Zapomniałam o uliczkach, które kiedyś znałam na pamięć. Nadrobię to. Gdy się zjawiłam byli wszyscy, prawie. Brakowało Leona i... Ludmiły. Nie podoba mi się to.
__________
1) Gdzie zapodziali się Leon i Ludmiła?

Tytuł następnego rozdziału "Za rogiem twój wróg"

Macie swoją Leonettę. Ktoś zaprzeczy, że jestem hojnym człowiekiem?
Co dziwne, rozdział mi się nawet podoba, więc.. no.
To tyle. PA!

piątek, 20 marca 2015

Rozdział 39: Życie to zagadka

Rozdział dedykowany Rebel Lovers
_______________
Ludmiła wyglądała na bardzo zadowoloną z siebie, Leon odrobinę mniej. Ja natomiast... nie wiem. Ciężko mi to opisać, ogarnąć w myślach. Niby moje podejrzenia okazały się prawdą, ale... Jestem w ciężkim szoku. Nie wiem. To dziwne.
- Violetta - rozpoczął Leon, a ja doprowadziłam szczękę do poprzedniego stanu. Skrzyżowałam ręce na piersi, wyczekując sensownych wyjaśnień. - Bo to było tak - spojrzał na Ludmiłę i ruchem głowy rozkazał jej wracać do mojego domu. Dziewczyna dalej stała w swojej pozycji - Ludmiła - syknął na nią
- Mnie to również dotyczy, zostaję - zarządziła. Również skrzyżowała ręce na piersi, jak ja.
- Twoi rodzice chcieli cię znowu zobaczyć - kiwnęłam głową. Okay, dobra, spoko. Co moi rodzice mają do kłamstwa Leona i Ludmiły? - Obmyślali plan, jak cię ściągnąć choć na trochę do Argentyny - i co? to wszystko wina moich rodziców? Jeszcze bardziej się pogrąża.
- Leon - przerwałam, a on położył dłoń na moim ramieniu. Zamilkłam.
- Pomyśleli, że jak podam się za narzeczonego Ludmiły, wyjadę do Włoszech, odnajdę cię i o wszystkim opowiem, to ty będziesz chciała wpaść na weselę. Kiedyś byliśmy razem. Sądzili, że może, może, może... Coś do mnie czujesz i będziesz chciała przerwać wszystko - ostatnie zdanie wypowiedział szeptem.
- To jakaś paranoja! - krzyknęłam, zwracając się do obu. - Non stop mnie okłamujesz, Leon. Ślub, wypadek... Cała nasza znajomość to jedno wielkie kłamstwo.  - otworzył buzię, jakby chciał dalej dyskutować. Położyłam palec wskazujący na jego usta. Niech teraz milczy. Nie mam ochoty na rozmowę z nim, Ludmiłą, rodzicami. Verdas to zły człowiek, skoro nieustannie dopuszcza się oszustwa. Jest fałszywy. Nienawidzę takich ludzi. - Nic już nie mów - rozkazałam. Spojrzałam na zachmurzone niebo. Wróciłam normalnym krokiem do domu.
- Viola! - krzyknął radośnie tata z głupawym uśmiechem - Masz ochotę na sałatkę? - spytał
- Wiem o wszystkim. - zakomunikowałam z poważną miną. Leon wraz z Ludmiłą zdążyli wejść do środka. Cali byli przemoczeni. Skryłam się przed deszczem w ostatniej sekundzie. To kara za ich perfidne kłamstwa.
- O wszystkim? - zapytał. Mina mu zrzedła
- O wszystkim. - potwierdziłam. - Jest mi przykro, bo posądziłeś mnie z mamą o to, że przyjadę tu by tylko zepsuć ślub Leona. To nie prawda. Pewnie, to nie jest fantastyczny widok, gdy twój były żeni się z inną, ale nie jestem taka mściwa. Dziękuję, że mnie za taką uważasz - odrzekłam z ironią i wbiegłam po schodach na piętro. O ile nic się nie zmieniło to mój pokój znajduje się za pierwszymi drzwiami po lewo. Nacisnęłam na klamkę. Tak. Nic się nie zmienił. Ten róż... Całe szczęście, że niedługo wyjeżdżam. Nie mogłabym spać, czy mieszkać, gdy otacza mnie ten dziecięcy róż. Jestem dorosła. Usiadłam na łóżko. Wciąż tak samo wygodne. Chwyciłam ramkę z fotografią na półce nocnej. Leon i ja. Tacy szczęśliwi. Wszędzie tylko on. Czemu moje życie obraca się wokół niego? Nieustannie on. Nawet, gdy wyjadę na koniec świata, on i tak tam jest. Albo to przeznaczenie, albo przekleństwo. Kłamstwo boli, ale w tym wypadku to moi rodzice są bardziej winni. Nie wiem, niczego już nie wiem. Całe życie to zagadka. Miłość zamienia się w złość, a złość z powrotem w miłość. To logiczne? W moim przypadku chyba tak. Z moich przemyśleń wyrwał mnie dźwięk stukania. Hałas dobiegał z balkonu, toteż tam zerknęłam.
- Leon - wzdrygnęłam na widok przemokniętego chłopaka, wystawionego na deszcz. Zbliżyłam się do okna. Chwilę mu się przyglądałam, chyba w ramach kary. Po kilku sekundach jednak uległam jego spojrzeniu zbitego, osamotnionego szczeniaczka. Słodkiego, leoniastego szczeniaczka. Nagle cała nienawiść prysła, odeszła w zapomnienie. Otworzyłam drzwi balkonowe - Wchodź - zaprosiłam go ruchem ręki. On pociągnął mnie za nią, przez co oboje znaleźliśmy się na dworze. - Oszalałeś! - westchnęłam, kierując się z powrotem do własnego pokoju. Verdas, gdy przewidział mój plan, zagrodził mi drogę.
- Pogadajmy
- Tutaj? - jęknęłam. - Chodźmy do środka
- Wyrzucisz mnie z pokoju, tu nie masz jak - zauważył słusznie
- Zawsze mogę zrzucić cię z balkonu - wskazałam kciukiem kierunek, w którym mógłby pofrunąć. Chłopak się uśmiechnął. - Nie żartuję - starałam się utrzymać poważny wyraz twarzy - Leon, to szaleństwo. Będziemy chorzy. Chodź do środka. - próbowałam się z nim przepychać w wejściu, lecz ten jak góra nie drgnął mimo moich wielkich starań
- Minęło 5 lat
- Spostrzegawczy jesteś - uniosłam się na palcach
- Dużo się zmieniło? - spytał, a ja zmarszczyłam brwi
- Dużo - odrzekłam pewnie. - Po pierwsze nie mam już osiemnastu lat, taki mały szczegół - wszystkie moje wypowiedzi nasączone były sarkazmem lub złośliwością.
- Jesteś dla mnie kimś ważnym, ja dla ciebie też. To piękne, że mimo upływu lat nadal się kochamy - trącił swoją dłonią mą dłoń. - Jak przyjaciele - dodał po chwili, przyciągając mnie do siebie. Uściskał mnie mocno. Z naszych włosów sączyła się woda, tak samo z ubrań. Genialny pomysł panie Verdas. Przyjaciele... Nie wiem czy dam radę być z nim po prostu przyjaciółmi. To, że minęło tyle lat, a ja nadal pragnę by był przy mnie... to chyba coś oznacza. Nawet nie potrafię być zła za te wszystkie krzywdy, które mi wyrządził.
- A co jeśli ja nie chce być twoją przyjaciółką? - szepnęłam mu na ucho. Wyprostował łokcie, trzymając mnie za ramiona. Spoglądał na mnie z przekrzywioną głową. Energicznie zmniejszyłam odległość między nami i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek.
___________
1) Jak Leon zareaguje na pocałunek?
2)Czy Leonetta się zejdzie?

Tytuł następnego rozdziału "Marzenia mnie zniszczyły"

Udajmy, że rozdział jest zadowalająco długi, dobrze napisany i wciągający.
Mamy tu jakiś fanów Femiły?
Kto od poniedziałku ma rekolekcje? HIGH FIVE!
 Nie mam pomysłu, co wam tu jeszcze napisać. Więc tradycyjnie: gif i podpis.
///Ari <3

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 38: Dziwność bywa dziwna

Rozdział dedykuję Tinie za komentarze, które mnie podbudowują. 
____________

Wysiadłam z taksówki w szoku. Chciałam zobaczyć to na żywo, nie zza szyby. To... to było piękne. Aż brak mi słów. Najpierw szyld z napisem "witaj w domu, Violu", tort, rodzice, czerwony dywan, prowadzący mnie aż pod same drzwi, które ozdobione były balonami, przyjaciele, Leon, a nawet Ludmiła, konfetti. Nawet nie wiedziałam na co wzrok zapodziać, wszystko było takie niesamowite i niespodziewane. Rzuciłam torby na ziemię i pobiegłam w kierunku mamy i taty. Kocham ich! Momentalnie się rozpłakałam, co w moim przypadku jest absolutną nowością. Starałam przez te 5 lat budować swój wizerunek twardej i niewzruszalnej kobiety, ale... nie wytrzymałam. Ścisnęłam ich obu najsilniej, jak potrafiłam. Czułam jak na moich ramionach również rozpryskują się malutkie kropelki łez. Nim się obejrzałam, zostałam oblegana przez znajomych. Brakowało mi tego, cholernie mi tego brakowało. Teraz jest mi dobrze
- Nie puszczajcie mnie, nie puszczajcie - piszczałam z radości. Tuliłabym ich cały dzień, ale chyba wszyscy byśmy się podusili. Tata otarł słoną kroplę z policzka, mama nie ukrywała uczuć. 
- Kochanie, jak mogłaś na tak długo nas zostawić? - spytała z żalem Esmeralda - umieraliśmy z tęsknoty z tatą - po każdym jej słowie krajało mi się serce. Co oni przechodzili przez ten mój młodzieńczy pomysł? Nie myślałam wtedy o nich. Obtuliłam matkę ponownie. 
- Leon wam powiedział, że przyjeżdżam? Przecież miała to być niespodzianka - spojrzałam na chłopaka z udawaną złością, lecz on zerknął na moich rodziców, co automatycznie przykuło i mój wzrok. Tata dziwnie uśmiechał się do mamy. Co oznacza dziwnie? Bardzo podejrzanie, sztucznie... - Coś nie tak? - zadałam drugie z rzędu pytanie, a oni zaczęli się plątać 
- Jedzmy tort - okrzyknął Leon. Goście ustawili się w szeregu z pustymi talerzykami. Postanowiłam zostawić tę sprawę bez rozstrzygnięcia, choć to dziwne. Usiedliśmy przy wielkim stole. Rozmawialiśmy głównie o moim życiu, które przeszło burzliwą zmianę. Nasłuchałam się słów krytyki co do mojego wyglądu, zachowania i nawyków. Co poradzę? Taka jestem. Przez cały obiad bacznie obserwowałam Leona. Zajął miejsce daleko od Ludmiły, odkąd tu jesteśmy nawet na nią nie spojrzał, a o jakichkolwiek flirciarskich gadkach nie wspomnę. Co się dzieje? Kryzys w związku i to jeszcze w przeddzień ślubu? 
- Może przejdziemy się do Studio? - zaprzestałam kolejnych pytań dotyczących mnie oraz mojego stylu bycia. - Chciałabym spotkać się z Angie i Gregorio - wszyscy zamarli, puścili widelce i oglądali się w każdą stronę, byle nie na mnie. Stuknęłam łyżeczką w kieliszek. Goście w dalszym ciągu niewzruszeni hałasem próbowali rozwinąć jakąkolwiek rozmowę
- Ładnie tutaj - wybełkotała coś jako pierwsza Camila 
- Tak przytulnie - potwierdziła Lara 
- I te krzesło - zachwycał się Leon. Ułożył palec wskazujący na kciuk, tworząc kółko - Piękne krzesło - dodał po chwili 
- Serwetki - podniósł jedną mój ojciec 
- Serwetki? - skrzywiłam twarz. Serwetki? Serio? O co im chodzi? 
- Tak, German, cudowne serwetki - zagłuszyła mnie moja matka, a goście chórem jej przytakiwali 
- Serwetki? - powtórzyłam głośniej. Całe zbiorowisko podziwiało kolejno stół, ścianę, śmietnik. Postanowiłam odejść. - Lewo, prawo, lewo - przypominałam sobie drogę do szkoły. Stałam przy furtce, gdy nagle usłyszałam krzyk.
- Viola - w moim kierunku zmierzał rozpędzony Leon. - Gdzie idziesz? 
- Do studia - odparłam. Chłopak wywrócił oczyma i wydobywał z siebie nadzwyczaj... inne odgłosy
- Yyyy...am...em...ten...eeee...noo...hm...Bo ten - wiedziałam, że coś kręcił, ale postanowiłam ze stoickim spokojem trochę go pomęczyć. Skrzyżowałam ręce. - Wiesz... - przeczyłam ruchem szyi - jakby ci to powiedzieć? - podrapał się po głowie. 
- Może normalnie i do tego prawdę? - spytałam z nutką ironii. - Coś nie tak ze studiem? - potwierdził to. - Ale...
- Zamknęli studio - wyznał w końcu, choć było widać, że sprawia mu to ogromny ból. Smutna wiadomość, ale do mnie nie trafiła prosto w serce. Po prostu za mało czasu spędziłam tam. Nie mam nawet konkretnych wspomnień. Owszem, miałam w planach zwiedzenie szkoły po latach, ale to z czystej ciekawości. Leon natomiast zapewne przyjął to o wiele gorzej. Był smutny. W takim momencie powinnam go przytulić. Nie mogę. Mogę? Nie mogę. Może jednak? Mały przytulas? Ale Ludmiła jest w środku, jak zobaczy brak obecności Leona i mnie to zaraz wybiegnie i zrobi awanturę. Nie mogę. Ale jest taki smutny. Powinnam. Nie zrobię tego.
- Leon - odparłam smutnie i pociągnęłam go do siebie. To przyjacielski uścisk. Klepałam go po plecach, a on mocno ścisnął mnie w talii. Potrzebował tego. Nagle moja przepowiednia się sprawdziła. Drzwi się otworzyły, a zza nich wyłoniła się Ludmiła. Gdy tylko ją dostrzegłam momentalnie puściłam chłopaka. Dziewczyna zbliżała się do nas.
- Powiedziałeś już jej o wszystkim? - zareagowała spokojnie, wręcz nienormalnie jak na jej standardy. Verdas pokręcił przecząco głową, natomiast ja wgapiałam się w nich jak w jakiś czarodziejów czy coś.
- To nieodpowiedni moment - wydukał ściszonym głosem narzeczony Lu, zasłaniając usta ręką. I tak wszystko słyszałam. Jeszcze jakieś sekrety?
- Co mnie to? - wybuchnęła lekceważącym głosem. - Ja i Leon nigdy nie byliśmy parą - wyjawiła, a mi mimowolnie dolna szczęka się opuściła.
___________
1) Czy to, co powiedziała Ludmiła jest prawdą?

Tytuł następnego rozdziału "Życie to zagadka"

Czy rozdział zbliżył się dziwnością do tytułu? Wam to oceniać. Kolejny tytuł zacnie filozoficzny.
Nie wiem czy zauważyliście, ale Ari się rozkręca z tymi postami. Co dwa dni normalnie coś dodaję. U nas w szkole luz... Babka od fizyki chora, dwie ostatnie fizyki odwołane. Żyć, nie umierać ^^
*REKLAMA* bloga oraz link *KLIK* do najnowszego rozdziału, który jest wart przeczytania ze względu na jakże komiczną postać. 
No dobra, to do 39. ;)
///Ari <3


niedziela, 15 marca 2015

One Shot "i że nie opuścisz mnie aż do śmierci"

***
Jedna łza, a może jednak trochę więcej... spływały po moich polikach. Tak jest praktycznie nieprzerwanie od miesiąca. Od tego momentu nie zdołałam wymusić z siebie nawet malutkiego uśmieszku, który mógłby zwiastować dobre dni. Odkąd odszedł czuję się samotna, a w moim sercu jest pustka, której niczym nie potrafię zapełnić. Zostawił mnie, samolubnie mnie zostawił. Prosiłam go tyle razy "daj spokój z tym motorem". Nie posłuchał. Większość organów jakie są przekazywane do szpitala pochodzą właśnie od motocyklistów. Wiedział o tym, a mimo wszystko wybrał życie z dala ode mnie. Gdybym cofnęła czas, zatrzymałabym go. Teraz... już nic nie zrobię.

*miesiąc wcześniej*

- Hej, kochanie - przywitał mnie jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha. To te jego dołeczki uwielbiałam najbardziej. Był dość wietrzny dzień. Moja sukienka falowała, a włosy odsłaniały calutką twarz. Chłopak nieustannie poprawiał swoją grzywkę. Jego ruch ręki i przeczesywanie jej palcami... Wszystko w nim kochałam, ale najbardziej piękne zdanie, które słyszałam niemalże codziennie. "kocham cię". Zawsze to powtarzał przed okiełznaniem maszyny, jakby przewidywał, co się wydarzy. Chciał bym te dwa najcudowniejsze słowa usłyszała z jego ust jako te ostatnie. Wtedy nie myślałam nad tym w ten sposób.
- Leon, zostań ze mną - ściskałam jego dłonie, tuląc się do umięśnionego ramienia.
- Ostatni wyścig - powiększył dołeczki na policzkach.
- Zawsze tak mówisz - burknęłam
- Wiem - pogłaskał czubek mojej głowy - Ale teraz nie kłamię - wyzwolił rękę delikatnie z moich objęć. Założył na głowę kask. Przesunął plastikową pokrywę do góry, bym znów mogła ujrzeć te jego niebiańskie oczka. Ucałowałam jego nosek. Usta zostały już zakryte.
- Będę na ciebie tutaj czekać - zakomunikowałam. Na jego twarzy pojawił się grymas
- Nie czekaj - poprosił mnie, układając swoją dłoń na moim ramieniu - wrócę wieczorem, zmarzniesz - wyjaśnił szybko. - Kocham cię - powtórzył dwa słowa, które za każdym razem coraz bardziej grawerują się na moim sercu.
- Ja ciebie nie - skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej. Chciałam go zatrzymać tu jeszcze dłużej. Znałam go. Doskonale byłam świadoma, że zacznie się ze mną droczyć.
- Nieładnie tak kłamać - zaprzeczał głową, dąsając się.
- Wiem - przytaknęłam. Verdas wsiadł na swój ukochany motor. "Leonetta" - tak go nazywa. Twierdził, że to jest połączeniem naszych imion. Myślał nad tym pół dnia, ale gdy olśniło to od razu przyszedł mnie powiadomić. Za każdym razem gdy odjeżdża mam dziwne wrażenie, że to spotkanie jest równocześnie naszym ostatnim. Czasem nawet żałuję, że nie mogę mu towarzyszyć, ale to by było nierozsądne. Tylko bym mu przeszkadzała. Gdy usłyszałam warkot silnika, machałam mu na pożegnanie. Leon popisywał się przede mną sztuczkami. Jazda na jednym kole, a następnie bez trzymanki. Przy kolejnych trickach czułam, jak serce przyspieszało tempa. Bałam się o niego, choć wiedziałam, że jest mistrzem w swoim fachu. - Ja ciebie też! - krzyknęłam najgłośniej, jak potrafiłam. Musiał mnie usłyszeć. Chłopak rozpędził się na motorze, a po chwili nie znajdował się w moim zasięgu wzroku. Pogładziłam otwartą dłonią swoje przedramię, na którym już widniała gęsia skórka. Wróciłam do domu, spacerując typowym dla mnie tempem. Nuciłam pod nosem. Stanęłam przed drzwiami wspólnego domu. Stojąc już w środku, uświadomiłam sobie, że po raz kolejny jestem w nim sama. Samotność jest okropna. Zdjęłam szpilki, które cicho odłożyłam na bok. Zmierzałam do kanapy. Dostrzegłam nieład na stoliku od kawy, który zostawił Leon. Ciągle tak robi. W mgnieniu oka posprzątałam po własnym narzeczonym. Jak to pięknie brzmi "narzeczony". Tak niedawno bawiłam się z nim w piaskownicy, dziś dumnie mogę go nazwać przyszłym mężem. Czuję się spełniona. Wiem na sto procent, że to ten właściwy... i że nie opuści mnie aż do śmierci. Zajęłam miejsce na sofce. Podkurczyłam nogi tak, by nie dotykały zimnych płytek. Włączyłam telewizor. Surfowałam po kanałach. Wreszcie natknęłam się na transmisję wyścigów motorów. Wzdrygnęłam gdy dostrzegłam tam przystojniaka - mojego przystojniaka. Był w kasku, to fakt, ale od razu rozpoznałam "Leonettę". Leon popisywał się szybkością i zwinnością. O ile się nie mylę to prowadził. Ze skupieniem obserwowałam zmagania. Zaciskałam kciuki za jego wygraną. Nagle, niespodziewanie upadł na ziemię. Gwałtownie wstałam z kanapy.
- Karetkę, wołać karetkę! - słyszałam krzyki w tle. Brunet leżał nieprzytomny. Zdjęli mu kask i zaczęli reanimować. Stałam nieruchomo, zapomniałam nawet by oddychać. Transmisja została przerwa. Podbiegłam do telewizora i jak psychicznie chora osoba uderzałam w szybę coraz mocniej i mocniej. Łzy lały się strumieniami. Za każdym razem gdy wraca z toru z byle draśnięciem, wysyłam go na badania. Ten wypadek wydawał się być dużo bardziej niebezpieczny niż poparzenie od silnika, czy mała rana. Może nic mu nie będzie? Podobno nadzieja umiera ostatnia. Bez namysłu wsiadłam w samochód. Dotarłam do najbliższego szpitala. Najwyraźniej zjawiłam się tuż przed karetką. Leona nieśli na noszach. Pochylali się nad nim lekarze. W jego pobliżu stworzył się ogromny zamęt, ale ja musiałam być blisko niego.
- Panie doktorze - jęknęłam przy stole, na którym go transportowali w zastraszająco szybkim tempie. Ścisnęłam dłoń narzeczonego. Ryczałam jak dziecko lub gorzej - Leon, bądź silny, bądź silny, dla mnie - dławiłam się własnymi łzami - ty musisz żyć - doktor chłodnie rozdzielił mnie i ukochanego. Chwile jeszcze za nimi biegłam, lecz pan w niebieskim stroju zamknął przed nosem drzwi. Podniosłam wzrok na szyld. "sala operacyjna, nieupoważnionym wstęp wzbroniony.". Nie pozostało mi nic jak czekanie. Usiadłam na krześle najbliższym do cholernych drzwi. Łokcie oparłam na kolanach, a głowę spuściłam do dołu. Starałam odpędzać od siebie najczarniejsze scenariusze. Nieskutecznie. Złe myśli ogarniały cały umysł, męczyły mnie. Kilka godzin spędziłam w niezmiennej pozycji. Wszystkie chwile z nim spędzone mijały mi przed oczyma. To silniejsze ode mnie. Drzwi zatrzeszczały. Wymieniłam wzrok z lekarzem. Doktor zachowywał kamienną twarz.
- Pani jest żoną Leona Verdasa? - spytał, domykając drzwi
- Tak - potwierdziłam, wyczekując na jakąkolwiek informacje na temat stanu zdrowia mojego wprawdzie przyszłego męża
- Niestety - czułam jak grunt usuwa mi się pod nogami. Upadłam na krzesło, na którym spędziłam większość dzisiejszej nocy. "Niestety" z ust lekarza nie zwiastuje niczego dobrego - Próbowaliśmy go ratować, ale... - przełknął ślinę. Chciał być delikatny - odniósł poważne obrażenia wewnętrzne, a rozwijające się od dawna choroby płuc... Przykro mi - zredagował krótko.
- To się nie dzieje naprawdę

Dzień zapamiętam do końca swoich dni. Nigdy nie pozbieram się po takiej traumie. Mój dom na zawsze pozostanie pusty. Od tego momentu jestem bardziej samotna niż kiedykolwiek. Mieliśmy wspólne plany na przyszłość. Mieliśmy siebie i to mi w zupełności wystarczyło. Nie sądziłam, że przysięga "i że nie opuścisz mnie aż do śmierci" sprawdzi się tak szybko. Leonetta go zniszczyła, ale to moja wina, bo to ja go wypuściłam ze swoich objęć.


________
LUDZIE! Mój pierwszy OS w życiu! *Ari się rozkręca*
Jest krótki, przewidywalny, bez sensu i nudny, ale jest!
Nie chcę się chwalić, ale 1 miejsce na blogu F.L!!! NANANANANANANNANANA
Ta radość. *Be happy*
Rozdział przewiduję na wtorek/środę. "dziwność bywa dziwna". WIEM! Te tytuły mnie też powalają.
Nie będę się rozpisywać.
///Ari <3


piątek, 13 marca 2015

Rozdział 37: Wszystkie drogi prowadzą do domu

Rozdział dedykuję wszystkim komentatorom <3333
_______
Już się stęsknił, że chce się spotkać? Przecież od naszego ostatniego widzenia nie minęło sporo czasu. No cóż... I tak pójdę, i tak. Szybko przebrałam się z ubrudzonych od ketchupu pidżam w coś normalnego. Szłam chodnikiem do punktu docelowego. Całe miasto owinięte było osłoną nocy. Usiadłam na ławce pod jedną latarni, wyczekując bruneta. Rzym, jak zawsze był zatłoczony. Nie wiem nawet w jaki sposób, ale wypatrzyłam spośród mnóstwa ludzi właśnie tego jedynego w swoim rodzaju.
- No hej - powitał mnie uśmiechem i przysiadł się obok mnie
- Chciałeś się spotkać - zauważyłam słusznie, a on oparł rękę o brzeg ławki, zwracając swą twarz ku mej twarzy
- Tak - odrzekł krótko, a później milczał. Przerwał jakby w połowie zdania. Sama mam od niego coś wyciągnąć, czy zapomniał, co ma mi do przekazania? Gestykulowałam dłońmi by kontynuował, lecz on dalej uśmiechał się jakby zrobił już wszystko, co miał zrobić.
- Leon - szturchnęłam go - Powiesz?
- Ale co? - wzruszył ramionami
- Dlaczego napisałeś mi sms'a, że chcesz się spotkać... - wyjaśniłam mu odrobinę podirytowana. Chłopak przymrużył oczy i klepał się palcem po skroni. Co mu odbija? Jakieś żarty? Dziwny jest. - Leon! - krzyknęłam
- No co? - zaśmiał się jak gdyby nigdy nic. 1, 2, 3, 4... zaraz wybuchnę
- Leon, Leonie, Leonardzie Verdasie. Naprawdę mam co robić w sobotnie wieczory - jasne, oczywiście... - więc powiesz mi o chodzi, czy mogę sobie już iść? - wstałam z ławki i ułożyłam dłonie na biodrach. Chłopak chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do siebie, bym usiadła na swoim dawnym miejscu.
- Chcę cię tylko poprosić żebyś zaśpiewała na ślubie moim i Ludmiły - spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczyma. Ua... Trochę bolało. Zaprosić byłą dziewczynę na swój ślub z dawnym wrogiem i to jeszcze nie jako gość tylko jako rozrywka. Ma tupet, nie powiem, że nie.
- Chyba zwariowałeś! - krzyknęłam, wstając z siedliska - Na mózg ci padło - wszystko gestykulowałam rękoma. Sądzisz, że jedynym o czym marzę jest śpiewanie na twoim ślubie?
- To tylko propozycja - szepnął
- Którą odrzuciłam
- Dlaczego? - spytał zszokowany moją odpowiedzią
- Bo to ja powinnam być na miejscu Ludmiły! - nie panowałam nad tym co mówiłam. - Kurde, nie. To nie miało tak zabrzmieć. - żałowałam nieprzemyślanych, lecz prawdziwych słów. - Myślę, że to głupi pomysł
- Viola - chwycił mnie za rękę. Oboje spojrzeliśmy na splecione palce. Dlaczego on mi to robi? - Kocham Ludmiłę. - przygryzł wargę, wypowiadając to jakby z bólem. Może coś źle interpretuję albo może coś uwiera go w bucie i dlatego ma tak skwaszoną minę. - Ciebie też kocham - i nagle jego głos był spokojniejszy, ja również się opanowałam - Ale jak siostrę, przyjaciółkę - rozwiązał nasze dłonie - Dlatego chcę mieć ciebie blisko siebie - spuściłam wzrok. W mojej głowie przybywało za dużo danych, przegrzewam się. Kocha mnie, ale jak siostrę, kocha Ludmiłę, ale mam wrażenie, że to kłamstwo. Powinnam pójść już spać.
- okay - sformułowałam krótko odpowiedź. Kolejna sprawa, którą mogę zapisać na liście "Violetta będzie żałowała przeszłości". Są plusy: spotkam rodziców, rozejrzę się po studio, powspominam stare dobre czasy. Bez lipy. Chłopak mnie uściskał. Pożegnałam się z nim i wróciłam do domu. Dopiero na miejscu zrozumiałam na co tak właściwie się piszę.

To dziś powinnam przygotowywać się do trasy, ba... ja już powinnam znać cały repertuar, choreografię... W zasadzie to jutro ta trasa się zaczyna. Tak, Violetta uwielbia mieszać w swoim życiu. To jakiś obłęd. Siedzę w samolocie żeby uczestniczyć w ceremonii zaślubin byłego, zamiast podążać odrębną ścieżką by rozwijać karierę. Czytałam pismo, udawałam, że czytam. Przeglądałam tylko obrazki. Za nic na świecie nie miałam ochoty oglądać słodziutkiej pary przed moim fotelem. Ludmiła Verdas. Jak to obrzydliwie brzmi. Gdy ukradkiem ujrzałam zbliżającą się blondynę do twarzy Leosia, kopnęłam jej oparcie od siedzenia bardzo mocno. Dziewczyna najchętniej zabiłaby mnie wzrokiem.
- Przepraszam, taki odruch - uśmiechnęłam się wręcz przesłodzenie słodko. Wzruszyłam ramionami i dalej zagłębiłam się w pisemko.
- Czemu ją zaprosiłeś? - oburzyła się Ludmi
- A kto ciebie zaprosił - szepnęłam kpiąco pod nosem
- To mój ślub - najwidoczniej usłyszała. Wysunęłam twarz spod kartek. Przybliżyłam się do niej.
- I módl się żeby nikt ci go nie zniszczył - nie, spokojnie. Niczego złego nie zamierzam. Niech się trochę dziewczyna podenerwuje. By zaakcentować podstęp, którego w rzeczywistości nie planuję, uśmiechnęłam się szyderczo. O tak, jestem wredna!
- Sugerujesz coś? - warknęła oburzona. Leon postanowił obserwować całą akcję... jak wszyscy pozostali pasażerowie. Jej głos był tak piskliwy i donośny, że chyba nawet załoga sąsiedniego samolotu ją usłyszała.
- Ja? Skądże... - zakryłam się gazetką. Jestem dumna z zastawionej pułapki. Ludmiła będzie doszukiwać się sabotażu, podczas gdy ja będę ją obserwować z przekąsem.

Buenos Aires. Ua... Sporo się zmieniło. Najchętniej przeszłabym na pieszo wszystkie jego uliczki by wspomnienia wróciły, lecz teraz mam najważniejsze miejsce do odwiedzenia, w sumie dwa. Własny dom oraz parcelę, która pełniła dom zastępczy, no.. tak jakby. Zgarnęłam bagaże i jak z procy wystrzelona pognałam do pięknej willi na skraju miasta. Zamówiłam taksówkę. Droga dłużyła się niezmiernie, ale nie mogę narzekać. Czułam jakbym okrążała Buenos Aires kilkanaście razy. Kierowca chyba pomylił ulice, zdarza się. Co chwile mnie przepraszał. Pewnie jakiś nowy. Wjeżdżając w odpowiednią aleję, czułam rozpierającą mnie od środka radość. Coś cudownego. Tęskniłam za tymi drzewami, za budynkami, za własnym domem, moim pokojem, ale najbardziej za rodzicami. Gdy kierowca zatrzymał się przed rezydencją Castillo, oniemiałam.
__________
1) Co było przyczyną takiego stanu Violi?

Tytuł następnego rozdziału "dziwność bywa dziwna"


Dziwność bywa dziwna tak samo, jak tytuł następnego rozdziału. Zła ja!
Myślę, że rozdział nie najgorszy. Taki trochę mniej dramatyczny, jak pozostałe. Ktoś podziela moją teorię? XD Wiem, samochwała w kącie stała itp, itd. Trój... kąt... aaa... Dobra, bo ma trzy kąty. Faktycznie! Ej, nie, dobra, stop, co?!
Rozdział krótki. Coś mniej oczywistego?
Dziękuję czytelnikom i komentatorom za wsparcie. Kocham was <3
Kochani, do następnego. Mam nadzieję, że jeszcze w tym tygodniu.
+ spokojnie, podobno moja choroba uleczalna, ale ja nie wiem.
///Ari <3

poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 36: Wizyta w szpitalu


Rozdział dedykuję Andżelaa. G. Dziękuję za systematyczne komentarze. Jesteś wspaniała <3
_______________

Oddychał, ale został bardzo dotkliwie pobity. Jutro ma wyjechać z powrotem do Argentyny, niedługo jego ślub, a teraz pewnie znów trafi do szpitala, co opóźni jego plany. Wszystko przeze mnie. Klepnęłam go z otwartej ręki w twarz, z nadzieją, że może to go obudzi. Widziałam podobne akcje na filmach, tam działało.
- Leon! - potrzęsłam jego ciałem. Chłopak ślamazarnie otwierał oczy. Mocno go uściskałam - Wiem, to wszystko przeze mnie. Przepraszam, przepraszam, przepraszam - krzyczałam, wciąż go nie puszczając z objęć
- Nie bardzo pamiętam co się stało. - odsunęłam go od siebie na odległość wyprostowanych łokci - Przyszedłem do ciebie, bo mnie o to poprosiłaś. Jakieś włamanie, tak? - pokręciłam twierdząco głową. Uf, chyba nie jest z nim tak źle... W sensie nie ma żadnych zaników pamięci, ale dla pewności i tak zabiorę go do lekarza. - Dobra i co dalej? - podniósł się z ziemi, podpierając się o moje ramiona. Trochę pojękiwał. Upadł na kanapę, ja razem z nim.
- Ci -pstrykałam palcami. Mam to słowo na końcu języka - rabusie - bo tak ich można nazwać - oni cię pobili, a ty straciłeś na chwilę przytomność. Czekaj tu na mnie. Lecę po torebkę i zaraz zawiozę cię do lekarza. - chłopak nie protestował. Wyjrzałam przez okno, by obejrzeć zakończenie całej historii ze złodziejami. Dwóch panów w mundurach pakowali facetów w kominiarce do radiowozu. Szczęście w nieszczęściu.

- I co powiedział lekarz? - zadałam jako pierwsze bardzo istotne pytanie. Trochę kulał na jedną nogę. Co ja mu zrobiłam? Podbiegłam szybko do jego osoby i zaoferowałam pomoc w postaci mojego ramienia, o który się podparł. W ten sposób doprowadziłam go do najbliższego krzesła. Oboje usiedliśmy.
- Nie jest źle. To tylko stłuczenia, ale ślub trzeba przełożył - westchnął z żalem
- Przepraszam - wyjąkałam. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Z drugiej strony wolę nie myśleć, co by się stało gdyby nie jego interwencja...
- Bardzo dobrze, że do mnie zadzwoniłaś - wymusił szczery uśmiech na swojej obitej twarzy. Odwdzięczyłam się tym samym. - Muszę zadzwonić do Lu - klepał się po udach, szukając telefonu
- Już to zrobiłam - poinformowałam go. W tym momencie wspomniana panna Ferro wbiegła do korytarza. Od razu ją rozpoznałam. Słychać ją z odległości kilkudziesięciu metrów. Jej głos, jej krzyk, jej stukot obcasów.
- Kochanie - rzuciła mu się w otwarte ramiona. Całowała jego policzki naprzemiennie. Drobnymi kroczkami wycofywałam się. Starałam się uniknąć kolejnej kłótni z Ludmiłą, tym bardziej w szpitalu. Wszystko przez ciebie, Violetta. Słyszałam jej głos w swojej głowie - Wszystko przez ciebie, Violetta! - jak na wezwanie wykrzyczała słowa, których się spodziewałam.
- Spokojnie, Lu - Leon ułożył swoje dłonie na jej ramionach - Jest dobrze - kiwałam głową - Przywiozła mnie do szpitala. Nic mi nie jest
- Gdyby nie ona to w ogóle, by cię tu nie było - wrzasnęła mu prosto w twarz. - Jesteś beznadziejna, Violetta - zwróciła się do mnie. Dalej kiwałam głową, wciąż wycofując się małymi kroczkami. Mój plan: WIAĆ!
- Dobranoc - pożegnałam dwójkę przyjaciół... znajomych? Mojego ex oraz jego przecudowną... wspaniałą... odrobinę wredną narzeczoną. Chyba dobrze określiłam nasze koligacje.

Sobotni wieczór ludzie w moim wieku spędzają na imprezach. Ja szczerze mówiąc nie mam ochoty na nic. Nawet na papierosa, co w moim wypadku jest co najmniej szokujące. Zwyczajnie leżałam sobie przed telewizorem. Ostatnio robię to coraz częściej, popadam w kolejny nałóg. Jutro, o ile się dobrze orientuję Leon i jego... Ludmiła wylatują z Włoszech do Argentyny. Za tydzień ich ślub. No nieźle się to wszystko potoczyło. Jestem jednak naiwna. I co? Sądziłam, że wyjadę sobie za ocean, zrobię karierę, a jak być może kiedyś wrócę z powrotem do Buenos Aires będzie wszystko w niezmiennym porządku? I że co? Że Leon będzie wyczekiwał mojego powrotu? Przecież to jest śmieszne i niedorzeczne. Tylko jednego nadal za cholerę nie mogę rozwikłać. Czemu ja po tylu latach wciąż o nim myślę? Przy naszych spotkaniach serce mi przyspiesza i... jestem radosna. To w całym mym chorym życiu jest najciekawsze. Spojrzałam na ekran komórki, który rozbłysnął. Wiadomość i to od Leona. Moja twarz rozpromieniała. Przesuwałam wzrok po ekranie, czytając jej treść. Interesująca propozycja z jego strony. Będę - odpisałam.
___________
1) Co Leon zaproponował Violi?

Tytuł następnego rozdziału "wszystkie drogi prowadzą do domu"

Postanowiłam, że będę wam zdradzać tytuły następnych rozdziałów. Może to was bardziej zaciekawi, może nie. Nie wiem. Taki głupio-mądry pomysł od Ari.
Rozdział krótki, co ostatnio jest normą. Postaram się za to dodawać je częściej, a nie jeden na tydzień. Dwa na tydzień starczą, prawda?
Dziś bez gifa Ari, sorry. XD Chora jestem, w sensie przeziębiona, choć w tym drugim słowa znaczeniu też. Nie, nie... Nieważne. Pa!
/// Ari <3

poniedziałek, 2 marca 2015

Rozdział 35: Mój bohater

- Dużo się zmieniło, wiesz... - skrył swój wzrok przed mym spojrzeniem, celowo.
- Właśnie nic o tobie nie wiem, kompletnie nic - mocno chwyciłam jego poliki i z powrotem skierowałam jego twarz równolegle do swojej. Eyes to eyes, tak zwane.
- To dobrze - szepnął pod nosem. Za wszelką cenę unikał moich brązowych tęczówek. - Mam problemy, które nie powinny cię w żaden sposób interesować. - pokręciłam przecząco głową - Kurde, dziewczyno, jesteś niesamowita. Zerwaliśmy, wyjechałaś i nigdy nawet nie zadzwoniłaś, zmieniłaś numer telefonu i totalnie odcięłaś się od wszystkich bliskich. Nagle teraz, gdy układam sobie życie na nowo ty po 5 latach przypominasz sobie, że znasz kogoś o nazwisku Verdas. Wow. Brawo. Gratuluję refleksu. - teraz to ja spuściłam wzrok, ze wstydu. Każde słowo się zgadza, wszystko to prawda. Jestem żałosna.
- Ta rozmowa nie ma sensu - odrzekłam
- Masz rację - przyznał. Odgarnęłam pasmo włosów sprzed twarzy. Jak durna wgapiałam się w nowe buty. Są cudowne i wygodne, ale nie o nich mowa. Ciągle będzie mi to wypominał, przy każdym spotkaniu... o ile takie się nadarzy. Wstyd mi za moją przeszłość. Chciałabym ją naprawić, ale mój czas minął. Teraz nastąpi era Ludmiły. Żałuję wszystkiego. Jestem sławna i bogata, ale czym jest sława bez rodziny, przyjaciół... Wyszłam z supermarketu. Idąc wolnym krokiem, trochę popłakiwałam. Coś we mnie pękło. Wcześniej nie myślałam w ten sposób o przeszłości, której nie przywróce. Wstyd mi, bo gdybym nie wyjechała wszystko potoczyłoby się inaczej. Z mamą nie rozmawiałam od... 5 lat? Usiadłam na ławce w parku i ocierałam z polików pojedyncze łzy. Użalałam się nad swym losem. Zaraz pewnie zbiorą się fotoreporterzy. Trafię na okładkę czasopisma "kolejna gwiazdka, której sodówka uderzyła do głowy". Nagle dostrzegłam cień rzucający się na moje buty. Cień nie poruszał się, a jego sylwetka wskazywała, że to człowiek. Podniosłam wzrok, by odkryć tożsamość.
- Leon - w błyskawicznym tempie przywróciłam swoją twarz do ładu, ścierając chusteczką rozmazaną maskarę z polików. - Coś mi wpadło do oka
- Od kilku lat jeżdżę na motorach. - wyjaśnił brunet. Pokręciłam głową. Chłopak zajął miejsce blisko mnie
- Wiem - szepnęłam
- Jestem w tym całkiem dobry. Potrzebowałem pieniędzy na nowy sprzęt. Szukałem sponsorów. Po roku żaden się nie zgłosił. Przez chwilę zwątpiłem w swoje umiejętności i chciałem rzucić motocross. Obiecałem sobie, że jeśli do końca tygodnia nikt się nie zgłosi to...
- Dobrze, Leon. Po co mi to mówisz? - przerwałam mu. Zignorował moje pytanie i kontynuował.
- No i wtedy na tor przyszli właśnie ci panowie, których widziałaś w szpitalu. - rozejrzał się dla kontroli. Uczyniłam intuicyjnie to samo - Kazali mi zaprezentować jak jeżdżę. Sądziłem, że to sponsorzy, więc zrobiłem to, o co mnie prosili. Zaoferowali mi kontrakt. Niby wszystko pięknie. Obiecali nowy sprzęt oraz miejsce na treningi w znacznie innym miejscu, podobno lepszym. Zgodziłem się i przez pierwszy tydzień naprawdę było okay. Później, poznałem prezesa ich gangu. Zaproponował mi żebym się ścigał w nielegalnych wyścigach, za co on zarobiłby dużo szmalu. Oczywiście odrzuciłem jego propozycje. On odrzekł, że to nawet nie była propozycja, tylko rozkaz. Przez cały ten czas próbuję rozwiązać kontrakt, nieudolnie. Muszę spłacić sprzęt i oderwać się od nich. Powiedzieli, że pieniądze za wywiązanie się z umowy mam załatwić do końca roku, a jeśli nie to zabiją mnie, ale najpierw moich bliskich. Gdziekolwiek ucieknę, oni mnie znajdą. Chcą miliona. Jesteś pierwszą osobą, której opowiedziałem tę historię. - kiwnęłam głową - Nie możesz nikomu jej powtarzać. - to brzmi groźnie.Teraz gdy znam prawdę, wszystko zrozumiałam. Co za bagno.
- Zgłoś to na policję - Leon wstał nerwowo z ławki i chwycił się za głowę. Rozgniewałam go tym.
- Nie mogę! - wrzasnął. - gdybym to zrobił to nawet gdyby trafił do paki, to jego ludzie by nas znaleźli
- Hej, chwila - do głowy wpadł mi cudowny pomysł, który mógłby rozwiązać problemy Leona. Halo, jestem dziana. - Ja mam pieniądze - odrzekłam cicho. Szukałam wzroku bruneta. On niestety dalej siedział z głową spuszczoną. - Leon - ścisnęłam jego dłoń, którą szybko zabrał do siebie. Szybko również zdjął oparte o kolana łokcie i się wyprostował.
- Nie mogę. Nie mogę mieszać w to ciebie ani Ludmiły, ani nikogo innego. To mój problem. Jakoś dam sobie z nim radę. - odrzekł przepełniony dumą. Chyba ogłupiał. On na serio wierzy, że zostawię go z tym samego? To nie w stylu Violetty. Milion to przecież nie dużo. Mam wystarczające środki.
- Ale ja chcę. Dam ci pieniądze i zapłacisz im. Taki przyjacielski gratis - Verdas w błyskawicznym tempie przysunął się bliżej i przytulił mnie jak pluszowego misia. Było to bardzo przyjemne. Poklepałam go po plecach, by trochę zluźnił uścisk bo połamie mi wszystkie żebra. W sumie... Taka śmierć by mi odpowiadała...
- Dziękuję ci - wyszeptał mi na ucho i się odsunął. Oboje usłyszeliśmy dźwięk, wydobywający się z jego kieszeni. Leon wyjął komórkę i chwilę się w nią wpatrywał - Przepraszam - wstał z ławki. Powtórzyłam jego czynność - muszę wracać. Jutro mam wyjazd do Argentyny. Ludmiła się już pakuję, wolę przy tym być, bo później się nie odnajdę w bagażach. - zaśmiał się. - Dzięki ci jeszcze raz. - i znów mnie przytulił, tym razem o wiele krócej i z o wiele mniejszą siłą
- Pieniądze przeleje już dziś wieczorem. - zakomunikowałam. Leon skinął głową i odszedł.

Czasami masz wrażenie, że oprócz ciebie w pustym domu jest ktoś jeszcze. Ktoś, kto cię obserwuje, śledzi, usiłuje okraść lub zabić. Chcesz przeszukać całe mieszkanie, ale przeszywający strach ci na to nie pozwala, obezwładnia cię. Nie myślisz już racjonalnie. Nagle zaczynasz się martwić, czy na pewno zamknęłaś dobrze dom, czy włączyłaś alarm. Leżysz spokojnie i wsłuchujesz się w głuchą ciszę. Najmniejszy szelest sprawia, że chowasz się pod kołdrę. O wszystko obwiniasz wiatr. Czasami masz rację, to jest wiatr, czasami jednak twoje nieśmielsze obawy się potwierdzają. Sama nie wiem czy to moja paranoja, czy rzeczywiście ktoś łaził po moim mieszkaniu. Bałam się. Straszliwie się bałam. Wciąż słyszałam kroki. Wychylałam głowę spod kołdry, rozglądając się po całym pokoju w poszukiwaniu przedmiotu, którym mogłabym zaatakować potencjalnego włamywacza. Portfel, komórka, sterta ubrać, kwiatki, długopisy, kartki. No, no. Z takimi gadżetami można iść na wojnę. Zadzwonić do Leona? Może... nie, to głupie. Jeśli to moje durne wymysły to wyjdę na idiotkę. Nagle usłyszałam jakby coś się stłukło na dole. Ten incydent rozwiał moje wszelkie wątpliwości.
- Halo, Leon - przywitałam się po wybraniu wciąż nie zmienionego od 5 lat numeru.
- Stało się coś? Masz strasznie dziwny głos. - stwierdził słusznie.
- Tak, ktoś chyba jest u mnie w domu. Słyszałam kroki i jakby coś się stłukło na dole. Boję się. Leon, przyjedź proszę. - szeptałam
- Uspokój się - krzyknął. Przez krótką chwilę się nie odzywał - Okay, czekaj. Zaraz przyjadę. Wyślij mi adres sms-em. Zamknij się w jakimś pokoju i z niego nie wychodź - zalecił. Koniec rozmowy sygnalizował charakterystyczne "pip-pip". Postanowiłam się dostosować do rady Verdasa. Wyciągnęłam kluczyk z szafki i zamknęłam drzwi od sypialni. Zasunęłam rolety i schowałam się pod kołdrę. Usłyszałam szept. No to już nie jest normalne. Chyba zaraz się rozpłaczę. Leon, przyjeżdżaj. Minuta upływała za minutą. A było już ich z 15. Nawet przez ciche wibracje wiadomości prawie dostałam zawału. Dzwoń po policję. Napisał Leon. Tak też zrobiłam. Na dole było coraz głośniej. Słyszałam krzyki. Szybko wyskoczyłam w łóżka i odblokowałam drzwi. Zbiegłam po schodach na parter. Cały salon wyglądał jakby przeszło po nim tornado. Szkło przykrywało panele, okno rozbite. Moją uwagę jednak nie przykuło te felerne okno, lecz trójka facetów ubranych na czarno, okładających pięściami Leona.
- Zostawcie go! - wrzasnęła bardzo głośno. Zbliżyłam się do nich, kalecząc przy tym stopy od odłamków szyby. Ścisnęłam ramię mięśniaka w czerni i odciągałam od bruneta. Na marne. Głupia byłam, bo to oczywiste, że on jest silniejszy. Odruchowo mnie odepchnął. Widać, że to nie sprawiło mu żadnego problemu. Upadłam na ziemię, z której szybko się podniosłam. Ponowiłam próbę odpędzenia włamywacza od mej dawnej miłości. Skończyło się tak, jak poprzednio, lecz tym razem z podwójną siłą. Nagle usłyszeliśmy syreny. Faceci w kominiarkach poderwali się. Odstąpili Leona, chwycili worek, zapewne z jakimś łupem. Biegli w kierunku otworu w oknie. Chcieli uciec. Zbliżyłam się do Verdasa. Chwyciłam jego twarz w dłonie. Był nieprzytomny i do tego cały poobijany. - Leon żyjesz? - spytałam, lecz nie otrzymałam odpowiedzi
_________
1) Czy Leon przeżyje?

Nowa zakładka na blogu: bohaterowie *KLIK*. Ktoś może powiedzieć, że nic wam nie mówi i wgl, ale no... w mojej głowie to ma sens. Chcę stworzyć taką spójną historię "Como quieres" - jak kochać. Historia, którą tworzę opowiada o sposobie na miłość - jak kocha Violetta. Są również podtytuły sezonów.  "Wiesz, że cię kocham" - w pierwszym sezonie Leonetta dopiero się rozkręca i jest szczęśliwa, pomijając koniec sezonu, w którym Ariana postanowiła być zła. Następne "Nie chcę już płakać" - tutaj sezon opowiada raczej o innej, smutnej, rozdzielonej Leonettcie. Cytaty są przytoczone z piosenki "como quieres". Bohaterów oraz ich cytaty jeśli mam opisywać to...Zainteresowanych zapraszam do kliknięcia "czytaj dalej", niezainteresowanych zapraszam już tylko do następnego rozdziału :)