- Hej, tato - rozpoczęłam rozmowę niezwykle miłym głosem, niech wie, że nic złego tu się nie dzieje, a nasz dom w dalszym ciągu stoi cały, bez uszkodzeń, bez interwencji straży, policji, czy grabarza.
- Violetto... - spuścił powietrze z płuc. Wypowiedział jedno słowo, a z niego bez problemu potrafiłam wyczytać, że coś nie jest w porządku. Wyczuwałam ulgę przy wymawianiu wyrazu, tak jakby dzwonił, by się upewnić czy jestem bezpieczna...
- Tak, stało się coś? - i mój ton głosu zmienił się na nieco mniej rozbawiony
- Violu - zawtórował równie przerażony. Głucha cisza w słuchawce powoli zaczęła mnie irytować. Trwała ona około 30 sekund, które trzymały mnie coraz bardziej w napięciu. To oczywiste, że coś się stało.
- Tato? - upewniałam się, czy wciąż prowadzimy rozmowę przez telefon. Usłyszałam głośny wydech.
- Twoja mama - po raz kolejny się zablokował. Nic nie potrafił z siebie wydusić.

- Violuś - zawołał wesoły Leon, przekraczający próg oddzielający kuchnię od salonu. - Czemu płaczesz? - zauważył niemalże natychmiastowo mój stan. Zamknęłam oczy i rzuciłam mu się w objęcia. On przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej, pogładził czubek mojej głowy, a następnie złożył na niej pocałunek. Chłopak przytulał mnie, nie pytając o powód smutku. Nie, tym razem nie pomogło nawet jego ciepło, które zazwyczaj działa jak gaz rozweselający.

- Zadzwonię po taksówkę - zarządził i wyjął z kieszeni telefon. Odstąpiłam jego boku. Z wzrokiem wciąż wbitym w ziemie zrobiłam kilka kroków by przejść do salonu, gdzie moi znajomi bawili się w najlepsze. Francesca, która zajmowała miejsce przy pianinie, odgrywając melodie "Euforia", przy której tańczyli wszyscy pozostali, nagle zaprzestała.
- Violetta? - stanęła na równe nogi. Każdy zwrócił się w moją stronę, to ja byłam głównym obiektem zainteresowania - Ty płaczesz? - zbliżyła się do mnie i ścisnęła me dłonie.
- Taksówka przyjedzie za pięć minut - zakomunikował Leoś
- Co jest grane? - dopytywała przestraszona Lara.
- Moja mama miała wypadek - uprzedziłam Verdasa przed poinformowaniem grupy. Każde słowo wypowiadałam cicho i bez emocji.
- Spróbujcie napisać te piosenki, ja pojadę z Violettą - spojrzałam na bruneta i w podzięce wykrzesałam maluteńki, prawie niewidoczny uśmiech.
- Tak, super! - usłyszeliśmy krzyk - Pewnie, extra! Wy sobie pojedziecie i zostawicie nam czarną robotę, wrócicie na sam koniec i jeszcze podpiszecie się pod naszą pracą. Nie, nie, nie, Ludmiła Ferro na to nie idzie. - blondyna wymachiwała nam przecząco palcem przed twarzą. Czy ona nie ma choć odrobinę w sobie współczucia? Tak, to zadanie jest ważne, a nasze "wymigiwanie się od pracy" nie jest okay, ale są sprawy ważne i ważniejsze. Rodzina należy do tych NAJważnieszych, więc nie mogłam zostać.
- Ludmiła! - wrzasnął Fede - Jej mama jest w szpitalu, dziewczyno... Ty na serio nie masz uczuć. - oburzył się Włoch. Ludmiła wyrazem twarzy ukazała skruchę. Jeszcze dłużej bylibyśmy świadkami kolejnych kłótni, gdyby nie dźwięk klaksonu taksówki. Leoś nasunął na moje ramiona sweter, leżący w przedpokoju. Razem wsiedliśmy do samochodu. Na dworze było już ciemno, a uliczki oświetlały jedynie lampy oraz księżyc, będący dziś w pełni. Chmury zasłoniły gwiazdy. Wszystko wydawało mi się takie... bez wyrazu. Dostrzegłam pewne podobieństwo... Księżyc jest ogromny i jasny, a obok niego znajdują się setki, tysiące, miliony... miliardy bądź więcej gwiazd, które z mojego punktu widzenia są niewielkie, ale również świecą bardzo jasno. Razem z księżycem tworzą na niebie coś niesamowitego, rozpromieniają noc. Zmrok nigdy nie będzie tak piękny, gdy na niebie zabraknie malutkich lecz istotnych punkcików. Dlatego ten wieczór wydawał mi się tak mało magiczny jak zazwyczaj. W moim życiu to ja jestem księżycem. Odgrywam największą rolę... jednak... bez rodziców oraz przyjaciół, którzy przybierają postać gwiazd nawet najweselsze wspomnienie byłoby bez wyrazu. Leon siedział przy mnie. Wciąż obtulał mnie swym ramieniem, ponieważ wiedział, że tego teraz najbardziej potrzebuję. W zasadzie nie wiem nawet czy z moją mamą to coś poważnego. Może to tylko niewinne zwichnięcie nogi, złamanie lub delikatne przecięcie. Oby! "Mamo, jadę do ciebie".
Od pani przy kontuarze dowiedziałam się, że Esmeralda Castillo aktualnie leży na 2 piętrze. W pośpiechu dobiegłam tam razem z Leonem. Winda nawaliła... Żwawym tempem przechodziliśmy wzdłuż korytarza, zaglądając przez okienka, do której sali mamy się udać. 56,57,58... 59! Tata siedział już przy łóżku mamy, podłączonej do respiratora. Ściskał jej dłoń, głowę spuszczając na dół. Było tak cicho, że usłyszałam jego modły. Pewnie nawet nie zwrócił uwagi, że tu jestem. Podeszłam do ojca i obtuliłam go ramieniem. Ten zawiesił na mnie wzrok, a po chwili zerknął na Leona. Nie znał go, może się domyślał kim był dla mnie, ale nie miał już nawet siły ani ochoty wdawać się w kłótnie.
- Mamusiu, bądź silna. Jestem przy tobie, jesteśmy tu wszyscy. Zostań ze mną, potrzebuję cię - wymawiałam, przykładając swój polik do jej polika. Przez myśl nie przeszło mi pytać taty o jej stan. Leżała nieprzytomna...Wszystko było widać czarno na białym. Nie jest dobrze, jest bardzo źle. - Pamiętasz, jak mi śpiewałaś, gdy byłam mała?
Y vuelvo a despertar en mi mundo
siendo lo que soy
Y no voy a parar ni un segundo,
mi destino es hoy
Y vuelvo a despertar en mi mundo
siendo lo que soy
Y no voy a parar ni un segundo,
mi destino es hoy
Nada puede pasar
Voy a soltar todo lo que siento, todo, todo...
Nada puede pasar
Voy a soltar todo lo que tengo
Nada me detendrá
Śpiewałam dla niej, wierząc, że mnie usłyszy. To ona kiedyś, gdy byłam dzieckiem kołysała mnie do snu w rytm tej melodii. Nagle obaj mężczyźni wraz ze mną podnieśli głowy do góry. Włączył się alarm, a dokładniej to respirator zaczął piszczeć. Jestem duża, wiem co to oznacza.
- Ratujcie moją mamę! - wrzeszczałam na cały szpital. Leon automatycznie pociągnął mnie za nadgarstek i tak jak u mnie w domu przycisnął mnie do swojego ciała. Odepchnęłam bruneta. Z sekundy na sekundę czułam, że ją tracę. Lekarze wparowali błyskawicznie. Wygnali nas z sali i kazali poczekać na zewnątrz. Pielęgniarka zasunęła żaluzje w oknie, w którym mogłam obserwować pokój. Zrobiła to przed mym nosem. - Zostań! - wpadłam w histerię. Płakałam, krzyczałam... Dostałam od jednej pani w uniformie tabletki na uspokojenie. Usiadłam bezradnie na krzesło. Wtedy już nic nie czułam. Będąc w furii, uwalniałam emocje, które teraz kłębią i mnożą się w środku. To samo odczuwał tata, tyle że on musiał udawać przede mną twardego. Tak przynajmniej sądziłam. Po 10 minutach od całej akcji na drugie piętro pojawili się również policjanci. Stanęli przed ojcem.
- Czy pan jest mężem Esmeraldy Castillo? - tata kiwnął głową - Znamy sprawcę wypadku
________
1) Kto jest sprawcą wypadku?

///Ari <3
Blagammmmm dodajjjjjjj nastepny
OdpowiedzUsuńPrzeczytalam wszystkie rozdzialy i piszesz Z A J E B I S C I E !!!!
~~~~zakochanaxxxx~~~~
Hejka!
OdpowiedzUsuńBosski rozdział!
Szkoda mi Violetty ale Esmeraldy nie...;P
Po prostu jej nie lubię.
A ty mi szybciutko dodawaj next!!
Pewnie Esme umrze!
Albo nie...nie wiem,jestem beznadziejna w zgadywanki!
Czekam na następny!
Buziaki :*
~nieogarniająca~DomciaVerdas~~
Boski <3
OdpowiedzUsuńAle świetny <333
OdpowiedzUsuńDawaj jak najszybciej nexta , chyba nie wytrzymam..
Cudowny rozdział.!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Esmeralda przeżyje.
Leonetta ♥♥♥
Nie wiem, kto może być sprawcą wypadku.