czwartek, 11 czerwca 2015
Crecimos juntos - pożegnanie
No tak, dotarliśmy tu razem. Wszystko kiedyś dobiega końca, a więc przyszedł czas również na tego bloga. Dziękuję czytelnikom, komentatorom, obserwatorom, v-lovers oraz jakby nie patrzeć moim rodzicom haha, bo bez nich nie byłoby mnie tutaj XDDDDD. Czuję się jak na jakieś wielkiej gali, więc będę pisać jak potłuczona. Nie chcę robić z tego odejścia jakieś wielkiej ceremonii pełnej wzruszeń, bo szczerze? Ten blog jest taki, jak każdy inny. Pewnie nie raz widzieliście posty pożegnalne, bo nie ukrywajmy, że ten do takich należy. Nie próbujcie prosić mnie żebym została, bo to wam się nie uda. Nie chcę dalej pisać o Violettcie ani o niczym innym. Wyczerpały mi się pomysły, chęci, a poza tym serial również niedługo zniknie z anteny. To definitywny koniec. Myślę jednak, że jesteście zadowoleni... Na pewno znalazło się mnóstwo osób, którzy odeszli, bo Ariana to nie Ally albo historia była nudna, albo z jakiś innych powodów. Starałam się. Chciałam jak najlepiej ją zastąpić i doprowadzić historię do końca i szczerze? Jestem dumna ze swojej pracy. Bloga nie usunę, bo może kiedyś ktoś coś może... będzie chciał to czytać ponownie? Lub nie? Nie wiem, zgaduję. To tak na wszelki wypadek. Dobra, kochani... To co? Żegnamy się? Po raz ostatni mój podpis
///Ari <3
niedziela, 7 czerwca 2015
Epilog
W jednej chwili, może trochę więcej... całe życie się obraca, zmienia... Czy na lepsze? Nie zawsze, niestety. Czegoś żałuję? Absolutnie nie! Każde mrugnięcie, westchnięcie, kłótnia, pocałunek składają się w logiczną całość. Człowiek zawsze dochodzi w życiu do takiego stanu, w którym uśmiecha się sam do siebie z myślą: tak, tak właśnie musiało być. I nie ważne ile złego cię spotkało, jeśli osiągnęliśmy pełnie szczęścia, to oznaka, że było warto. Uważam za największy dar od losu, jaką jest moja rodzina: Dolores An Esmeralda Verdas, Leon Verdas oraz ja - Violetta Verdas. Po schodkach wspinałam się do pełni życiowego szczęścia. Do osiągnięcia celu nie ma windy. Jest jedna droga przez schody, bardzo dużo tych schodów, ale to ty wybierasz, czy wspinasz się coraz wyżej, czy spoczniesz na którymś z nich i więcej nie ruszysz. Myślę, że każda chwila z Leonem mnie czegoś nauczyła, poprawiła moje nastawienie do świata i samej siebie. All you need is love - Miłość do siebie, do partnera, do świata, do życia, do przyjaciół, do rodziny, do chwil. Wszystko, czego potrzebujesz to miłość, nic więcej. Nauczyłam się definicji miłości na nowo. Nie sama. Dotarliśmy tu razem i niczego nie żałuję.
środa, 3 czerwca 2015
Rozdział 58: Razem
Szliśmy w bardzo wolnym tempie. Nigdzie nam się nie śpieszyło. Na zewnątrz, choć noc, to i tak było bardzo ciepło. Nie ma chyba nic bardziej romantycznego niż spacer w świetle gwiazd i księżyca. Ściskałam jego dłoń. Leon niespodziewanie przykucnął, wciąż delikatnie trzymając moją rękę. Nie chciałam udawać głupiej. To ten moment, za chwilę krzyknę "tak"! Zamknęłam oczy.
- Tak! - wrzasnęłam. Zajęło to sekundę, gdy zorientowałam się, że pytanie wcale nie padło. Zdjęłam powieki z oczu. Leon puścił mą dłoń i zawiązywał buty
- Bym się jeszcze przewrócił - zacisnął mocno sznurówki. Stałam skołowana. On tak naprawdę, czy sobie żartuje? Poprawił buta i wstał. Bez żadnego słowa wyminęłam go.
- Viola - zawołał głosem, jakby był rozbawiony. Okręciłam się o 180 stopni z pytającą miną. Leon zmniejszył odległość, która nas dzieliła. Ukląkł wtórnie. Z kieszeni koszuli wyjął czerwone pudełko. Jeśli w środku znajdą się jakieś kolczyki lub nie wiem... coś w stylu Leona, to chyba sobie stąd pójdę. - Kochanie, zostaniesz moją żoną? - spytał, ukazując zawartość. Był to piękny, błyszczący pierścionek z niewielkim diamentem. Znam się na szlachetnych kamieniach. To na pewno diament. Spoglądałam na niego z niewzruszoną miną
- Nie - oznajmiłam, a z twarzy Verdasa zmył się uśmiech - tata mi zabronił - wyznałam. Chłopak spuścił ramiona. - Żartowałam. Kocham cię. - Leon nawet nie zdążył powstać. Rzuciłam mu się na szyję i nie zamierzałam puścić. Łapiąc równowagę, pocałował mnie namiętnie.
*Ludmiła*
Decyzja nie należy do łatwych. Kilkoma słowami mogę zepsuć lub ułożyć sobie życie. Niby do odważnych świat należy, ale czy powinnam aż tak ryzykować? Potrzebuję kogoś, kto by pomógł mi wybrać, doradzić. Ja naprawdę się boję, że cała równowaga zostanie zaburzona... Dżem czy nutella?!?! Czym posmarować kanapki? Przecież śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a więc jego skład w dużym stopniu zależy od dalszej części dnia, a dzisiejszy dzień może być tym przełomowym w moim życiu, a nie chcę raczej zniszczyć go jedną kromką chleba. Powinnam zadzwonić do Feder'a. On mi doradzi. Najlepiej jakby był tu ze mną. Co dwie głowy to nie jedna, powiadają... Gdy już odnalazłam wzrokiem telefon, rzuciłam się na niego jak gepard na swoją zdobycz, ale oczywiście mam dużo więcej uroku niż jakiś tam kocur. Federico mam na szybkim wybieraniu. Dwa kliknięcia i jesteśmy w kontakcie.
- Hej - wyśpiewałam do słuchawki
- Leon - rozpoczął zaspanym głosem chłopak. Pomylił mnie z Leonem. Super. Czy to oznacza, że ostatnią noc spędził z nim? Czy on jest gejem... homoseksualistą, przepraszam.
- Zdradzasz mnie? - krzyknęłam, naśladując typową akcję z telenoweli. Za dużo telewizji, wiem, wiem.
- Ludmiła? - rozpoznał mój pisk. Pewnie bez pomocy komórki udało mu się dosłyszeć. Mam bardzo wyrazisty głos. Nie chcę mówić donośny, skrzeczący. Po prostu wyrazisty.
- Mam problem. Musisz szybko do mnie przyjść. Potrzebuję cię - wprowadziłam go w tajemniczość. Nic więcej nie zamierzam zdradzać. I tak za dużo wie.
- Coś się stało? - przejął się. Zasłoniłam głośnik i zachichotałam. Jestem wredna... Ale bardzo bym chciała żeby mnie odwiedził. Jak widać należę do grupy oryginalnych dziewczyn, które nie potrafią powiedzieć zwyczajnie "hej, stęskniłam się. Przyjdziesz?". To nie takie łatwe. Kilka dni temu stwierdziłam, że to za szybko na związek, że Fran wciąż jest z nami, i że to by był rodzaj zdrady. Po kilku samotnych nocach i rozmyślaniu o nim, chyba zmieniłam zdanie. Oczywiście, tęsknie za Fran, czuję jej obecność i wiem, że spogląda na nas z nieba. Znałam ją doskonale. Francesca pragnęłaby przede wszystkim naszego szczęścia. Teraz pewnie uśmiecha się do nas, a by okazać swoją miłość, pojawiło się słońce. To ona swoimi rękoma odgania chmury. Tak bardzo mi jej brak. Oddałabym chyba każdy skarb. by znów zamienić z nią parę słów. Chociaż te dwa: kocham cię.
- Przyjedź - nalegałam. Słyszałam głośne westchnięcie z jego strony
- Zaraz będę. Oby było to coś ważnego, bo przerywasz mój sen. - czy jest coś ważniejszego ode mnie samej? No halo, tutaj Ludmiła Ferro! Rozłączył się. Posmarowałam dwie kromki chleba. Jedna dla mnie, druga dla niego. Położyłam je obok siebie na talerzu. Wybór należy do niego. Zbyt dużo presji ciąży na mnie, muszę się z nim nią podzielić. Federico musiał chyba zamówić odrzutowiec, bo dzwonek do drzwi rozbrzmiał niezwykle prędko. Ogarnęłam swoje włosy. Energicznie pociągnęłam za klamkę
- Witaj! - przywitałam go radośnie, otwierając drzwi na oścież. - Jesteś mi niezwykle potrzebny - oznajmiłam, a on podniósł do góry brew. Chwyciłam jego dłoń i zaprowadziłam do kuchni. Rozłożyłam ręce, prezentując kanapki. - A teraz mów: dżem czy nutella. Pamiętaj od tego wyboru zależy moje życie
- Czy drugą kanapkę będę mógł zjeść ja? - spytał, oblizując wargi. Pokiwałam głową - Ty bierz dżem, nutella moja. - rzucił się z łapami na jedzenie. Z uśmiechem na twarzy oboje jedliśmy nasze śniadanie, siadając naprzeciw siebie. - Zawołałaś mnie tylko żeby wybrać kanapkę? - pochwalił się swoim iście zaistym spostrzeżeniem. Naprawdę szybko zebrało mu się na to pytanie.
- Może wcale nie chodziło o to, tylko po prostu chciałam, żebyś do mnie przyjechał - użyłam najsłodszego głosiku, jaki potrafiłam wykrzesać. Stracił moją charakterystyczną barwę. Fede uśmiechnął się pod nosem. Wstał z krzesła i się do mnie zbliżył. Złapał obydwie me dłonie i zamknął oczy. Delikatnie musnął moje wargi.
- Jesteś jedyną osobą, dla której mógłbym zerwać się ze snu nawet o 8 rano - stwierdził, a ja parsknęłam śmiechem
- To chyba najromantyczniejsze zdanie, jakie od ciebie usłyszałam - gadałam przez cichy chichot. Chłopak nie pozwolił mi się dalej dusić. Zakończył moją męczarnie przyjemnym pocałunkiem.
- Tak! - wrzasnęłam. Zajęło to sekundę, gdy zorientowałam się, że pytanie wcale nie padło. Zdjęłam powieki z oczu. Leon puścił mą dłoń i zawiązywał buty
- Bym się jeszcze przewrócił - zacisnął mocno sznurówki. Stałam skołowana. On tak naprawdę, czy sobie żartuje? Poprawił buta i wstał. Bez żadnego słowa wyminęłam go.
- Viola - zawołał głosem, jakby był rozbawiony. Okręciłam się o 180 stopni z pytającą miną. Leon zmniejszył odległość, która nas dzieliła. Ukląkł wtórnie. Z kieszeni koszuli wyjął czerwone pudełko. Jeśli w środku znajdą się jakieś kolczyki lub nie wiem... coś w stylu Leona, to chyba sobie stąd pójdę. - Kochanie, zostaniesz moją żoną? - spytał, ukazując zawartość. Był to piękny, błyszczący pierścionek z niewielkim diamentem. Znam się na szlachetnych kamieniach. To na pewno diament. Spoglądałam na niego z niewzruszoną miną
- Nie - oznajmiłam, a z twarzy Verdasa zmył się uśmiech - tata mi zabronił - wyznałam. Chłopak spuścił ramiona. - Żartowałam. Kocham cię. - Leon nawet nie zdążył powstać. Rzuciłam mu się na szyję i nie zamierzałam puścić. Łapiąc równowagę, pocałował mnie namiętnie.
*Ludmiła*
Decyzja nie należy do łatwych. Kilkoma słowami mogę zepsuć lub ułożyć sobie życie. Niby do odważnych świat należy, ale czy powinnam aż tak ryzykować? Potrzebuję kogoś, kto by pomógł mi wybrać, doradzić. Ja naprawdę się boję, że cała równowaga zostanie zaburzona... Dżem czy nutella?!?! Czym posmarować kanapki? Przecież śniadanie to najważniejszy posiłek dnia, a więc jego skład w dużym stopniu zależy od dalszej części dnia, a dzisiejszy dzień może być tym przełomowym w moim życiu, a nie chcę raczej zniszczyć go jedną kromką chleba. Powinnam zadzwonić do Feder'a. On mi doradzi. Najlepiej jakby był tu ze mną. Co dwie głowy to nie jedna, powiadają... Gdy już odnalazłam wzrokiem telefon, rzuciłam się na niego jak gepard na swoją zdobycz, ale oczywiście mam dużo więcej uroku niż jakiś tam kocur. Federico mam na szybkim wybieraniu. Dwa kliknięcia i jesteśmy w kontakcie.
- Hej - wyśpiewałam do słuchawki
- Leon - rozpoczął zaspanym głosem chłopak. Pomylił mnie z Leonem. Super. Czy to oznacza, że ostatnią noc spędził z nim? Czy on jest gejem... homoseksualistą, przepraszam.
- Zdradzasz mnie? - krzyknęłam, naśladując typową akcję z telenoweli. Za dużo telewizji, wiem, wiem.
- Ludmiła? - rozpoznał mój pisk. Pewnie bez pomocy komórki udało mu się dosłyszeć. Mam bardzo wyrazisty głos. Nie chcę mówić donośny, skrzeczący. Po prostu wyrazisty.
- Mam problem. Musisz szybko do mnie przyjść. Potrzebuję cię - wprowadziłam go w tajemniczość. Nic więcej nie zamierzam zdradzać. I tak za dużo wie.
- Coś się stało? - przejął się. Zasłoniłam głośnik i zachichotałam. Jestem wredna... Ale bardzo bym chciała żeby mnie odwiedził. Jak widać należę do grupy oryginalnych dziewczyn, które nie potrafią powiedzieć zwyczajnie "hej, stęskniłam się. Przyjdziesz?". To nie takie łatwe. Kilka dni temu stwierdziłam, że to za szybko na związek, że Fran wciąż jest z nami, i że to by był rodzaj zdrady. Po kilku samotnych nocach i rozmyślaniu o nim, chyba zmieniłam zdanie. Oczywiście, tęsknie za Fran, czuję jej obecność i wiem, że spogląda na nas z nieba. Znałam ją doskonale. Francesca pragnęłaby przede wszystkim naszego szczęścia. Teraz pewnie uśmiecha się do nas, a by okazać swoją miłość, pojawiło się słońce. To ona swoimi rękoma odgania chmury. Tak bardzo mi jej brak. Oddałabym chyba każdy skarb. by znów zamienić z nią parę słów. Chociaż te dwa: kocham cię.
- Przyjedź - nalegałam. Słyszałam głośne westchnięcie z jego strony
- Zaraz będę. Oby było to coś ważnego, bo przerywasz mój sen. - czy jest coś ważniejszego ode mnie samej? No halo, tutaj Ludmiła Ferro! Rozłączył się. Posmarowałam dwie kromki chleba. Jedna dla mnie, druga dla niego. Położyłam je obok siebie na talerzu. Wybór należy do niego. Zbyt dużo presji ciąży na mnie, muszę się z nim nią podzielić. Federico musiał chyba zamówić odrzutowiec, bo dzwonek do drzwi rozbrzmiał niezwykle prędko. Ogarnęłam swoje włosy. Energicznie pociągnęłam za klamkę
- Witaj! - przywitałam go radośnie, otwierając drzwi na oścież. - Jesteś mi niezwykle potrzebny - oznajmiłam, a on podniósł do góry brew. Chwyciłam jego dłoń i zaprowadziłam do kuchni. Rozłożyłam ręce, prezentując kanapki. - A teraz mów: dżem czy nutella. Pamiętaj od tego wyboru zależy moje życie
- Czy drugą kanapkę będę mógł zjeść ja? - spytał, oblizując wargi. Pokiwałam głową - Ty bierz dżem, nutella moja. - rzucił się z łapami na jedzenie. Z uśmiechem na twarzy oboje jedliśmy nasze śniadanie, siadając naprzeciw siebie. - Zawołałaś mnie tylko żeby wybrać kanapkę? - pochwalił się swoim iście zaistym spostrzeżeniem. Naprawdę szybko zebrało mu się na to pytanie.
- Może wcale nie chodziło o to, tylko po prostu chciałam, żebyś do mnie przyjechał - użyłam najsłodszego głosiku, jaki potrafiłam wykrzesać. Stracił moją charakterystyczną barwę. Fede uśmiechnął się pod nosem. Wstał z krzesła i się do mnie zbliżył. Złapał obydwie me dłonie i zamknął oczy. Delikatnie musnął moje wargi.
- Jesteś jedyną osobą, dla której mógłbym zerwać się ze snu nawet o 8 rano - stwierdził, a ja parsknęłam śmiechem
- To chyba najromantyczniejsze zdanie, jakie od ciebie usłyszałam - gadałam przez cichy chichot. Chłopak nie pozwolił mi się dalej dusić. Zakończył moją męczarnie przyjemnym pocałunkiem.
piątek, 29 maja 2015
Rozdział 57: Kolacja
Coraz częściej przeglądam w internecie wnętrza. Marzy mi się dwupiętrowy dom z dużym ogrodem gdzieś poza miastem, lecz nie aż tak daleko od Buenos Aires. Dzieciaki muszą przecież odwiedzać dziadków. Oficjalnie ja i Leon nie jesteśmy jeszcze narzeczeństwem. Nie wiem z czym tak długo zwleka. Może czeka na odpowiedni moment, a może chce mnie zostawić? Pierścionek już ma... Pewnie zbyt dramatyzuję. Znam Verdasa nie od dziś i wiem, że zaręczyny będą czymś widowiskowym. Nie poprosi mnie o rękę, oglądając telewizję. A może to ja mu się oświadczę? Leonie Verdas, czy zostaniesz moją żoną... Chwila, co? Nie... Wykładałam talerze dla mnie, taty, mamy oraz Leona i jego rodziców. Dziś powiadomimy ich o dziecku. Ciekawe jak przyjmą taką wiadomość. Na pewno będą zaskoczeni. Pytanie: pozytywnie czy negatywnie? Myślę, że jednak będą szczęśliwi jak my. Dobijała 18. Za sekundę powinni zjawić się goście. Aromat kurczaka pieczonego roznosił się po całym domu. Rodzice uśmiechnięci od ucha do ucha, trzymając się za ręce również zeszli na dół. Wytrzymali ze sobą tyle lat. Życzę mi i Leonowi podobnego bilansu. Usłyszeliśmy dzwonek od drzwi. Poprawiłam sukienkę i pobiegłam by je otworzyć. Pogładziłam swoje włosy. Tata żartował sobie z mamą. Nie bardzo słyszałam dowcipu, ale śmiali się głośno. Spiorunowałam ich wzrokiem, a oni zamilkli. Otworzyłam drzwi. Państwo Verdas przeszli przez próg. Ucałowali mój polik i wręczyli wino.
- Dzień dobry - krzyknęli do oddalonych Castillo. Przywitałam Leona uśmiechem. Wspięłam się na palce i pocałowałam jego polik. Objął mnie ramieniem. We dwójkę zbliżyliśmy się do stołu. Cała szóstka zasiadła. Dużo rozmawialiśmy przez pierwszą godzinę. Głównie o pracy, studio, całym zamieszaniu z gangsterami, w zasadzie o wszystkim, co wiązało się z przeszłością. Żadnej wzmianki o przyszłości. Nie było okazji, a głupio wydawało mi się wciąć o dziecku, gdy temat dotyczył inżynierii lub kuchni.
- Pyszny kurczak, ale chyba lekko niedoprawiony - zasugerowała pani Verdas. Moja mama kaszlnęła. Trafiła w jej piętę achillesową. Nienawidzi, gdy ktoś kwestionuje jej kuchnie. Mamy gosposie, rzadko gotuje matka, ale gdy już to robi to potrawy są wyśmienite. Tylko śmiałkowie krytykują Esmeraldę, a potem tracą życie... Żartuję. Kłótnia jednak wisiała w powietrzu.
- Ja tak nie uważam - broniła się matka - Nam taki kurczak smakuje - powiedziała jakby przez zęby - nie lubię, gdy ktoś ma jakieś zastrzeżenia w moim domu - dopowiedziała ze sztucznie miłym uśmiechem
- W zasadzie to ten kurczak jest suchy i mdły - nastała cisza. Wymieniłam wzrok z ojcem, który już wymyślał jak zmienić temat, a później na Leona, który wcale nie uspokoił mnie spojrzeniem.
- Ty jesteś mdła - odgryzła się matka. Z mojej perspektywy ich rozmowa była całkiem zabawna, ale zapewne ich oczyma to bardzo poważna wymiana poglądów. Pani Verdas odstawiła talerzyk dalej od siebie z gardzącą miną. Nie znałam jej od tej strony. Zawsze wydawało mi się, że jest spokojną i uprzejmą kobietą.Wyobraziłam sobie obie matki jako kickbokserki, a nasza jadalnia na moment przeobraziła się w ring. Nie doszło na szczęście do żadnych rękoczynów, ale swoje wiedziałam. Obie siedziały jak tykające bomby na krzesłach. Dużo nie brakowało by wybuchły. Na szczęście pokazały klasę i nie dały się wytrącić z równowagi. Fakt faktem nie zamieniły ani jednego słowa z nikim, ale przynajmniej było spokojnie.
- Violetta - zwrócił się do mnie ojciec mojego chłopaka. - Kiedy z Leonem planujecie się wyprowadzić od rodziny? - German zakrztusił się posiłkiem. Nastąpiła szybka reakcja. Leon podbiegł do mojego ojca. Objął jego klatkę piersiową od tyłu i zaczął mocno naciskać, by przywrócić oddech tacie. Z przerażeniem spoglądałam na tę akcję, jak w wszyscy w sumie. Gdy wreszcie niechciany kawałek mięsa został wypluty przez ojca, odetchnęliśmy. Wykonał kilka wdechów, a my usiedliśmy
- Myślę, że to za wcześnie by myśleć o tak poważnych krokach - wyraził swoją opinię do narzuconego wcześniej pytania. Leon skinął do mnie głową. Nie wiem, czy to odpowiedni moment, ale lepszy chyba się nie nadarzy.
- Bo w zasadzie - zabrałam głos. Każda par oczów zawisła na mnie. Sekundę odczekałam aż żaden z rodziców nie będzie jadł, ani pił, bo w przeciwnym razie musielibyśmy zamówić ambulans. - To... - przedłużałam. Tak strasznie bałam się ich reakcji. Na dobrą sprawę mam prawie 24 lata. Od dawna mogę podejmować za siebie decyzję. - zostaniecie dziadkami - przekazałam nowinę bardzo radośnie, by może ich trochę uspokoić. Leon ścisnął mocno moją dłoń w oczekiwaniu na kulminację złości Germana. Cała czwórka zamarła. Nastała tak głęboka cisza, że kiedyś niedosłyszalny zegar teraz stał się głośny niczym karabin na wojnie. Co ja mam z tymi wojennymi porównaniami? - Nie cieszycie się? - spytałam. Tata rękoma odepchnął się od stołu, szurając krzesłem o podłogę. Marszem uciekł drzwiami balkonowymi na taras.
- To dla niego szok - usprawiedliwiła go mama i go dogoniła.
- Gratuluję - klepnął syna w ramię pan Verdas. Natomiast jego matka ścisnęła moje dłonie z szerokim uśmiechem
- Bardzo się cieszę - jej słowa były dla mnie ważne. Czułam w niej wsparcie, ale bardzo zawiodłam się na moich rodzicach. Spodziewałam się, że to dla nich szok, ale mimo wszystko powinni zaakceptować fakt, że ich córeczka jest dorosłą kobietą, a niedługo zostanie matką.
Ojciec nawet na sekundę nie chciał wrócić z dworu. Było mi wstyd za niego, bo zachowywał się jak dzieciuch. Rodzice Leona wrócili do siebie około godziny 22. Leon został, ponieważ chciałam mieć go blisko.
- Idę - oznajmiłam, wskazując kciukiem kierunek, czyli taras
- Pójdę z tobą - zaproponował, a ja pokręciłam poziomo głową
- To zły pomysł. Ja muszę z nim pogadać
- Mam pomysł - chwycił mą dłoń i na nią długą chwilę spoglądał - Chodźmy na spacer, a z ojcem porozmawiasz jutro. Lepiej nie naciskać i poczekać aż ochłonie i się z tym prześpi. - zasugerował. Ma racje. Wynikłaby z tego jakaś kłótnia, a to ostatnie na co mam ochotę. - Idziemy? - poprosił.
- Idziemy - potwierdziłam.
______
Następny tytuł rozdziału: Razem
- Dzień dobry - krzyknęli do oddalonych Castillo. Przywitałam Leona uśmiechem. Wspięłam się na palce i pocałowałam jego polik. Objął mnie ramieniem. We dwójkę zbliżyliśmy się do stołu. Cała szóstka zasiadła. Dużo rozmawialiśmy przez pierwszą godzinę. Głównie o pracy, studio, całym zamieszaniu z gangsterami, w zasadzie o wszystkim, co wiązało się z przeszłością. Żadnej wzmianki o przyszłości. Nie było okazji, a głupio wydawało mi się wciąć o dziecku, gdy temat dotyczył inżynierii lub kuchni.
- Pyszny kurczak, ale chyba lekko niedoprawiony - zasugerowała pani Verdas. Moja mama kaszlnęła. Trafiła w jej piętę achillesową. Nienawidzi, gdy ktoś kwestionuje jej kuchnie. Mamy gosposie, rzadko gotuje matka, ale gdy już to robi to potrawy są wyśmienite. Tylko śmiałkowie krytykują Esmeraldę, a potem tracą życie... Żartuję. Kłótnia jednak wisiała w powietrzu.
- Ja tak nie uważam - broniła się matka - Nam taki kurczak smakuje - powiedziała jakby przez zęby - nie lubię, gdy ktoś ma jakieś zastrzeżenia w moim domu - dopowiedziała ze sztucznie miłym uśmiechem
- W zasadzie to ten kurczak jest suchy i mdły - nastała cisza. Wymieniłam wzrok z ojcem, który już wymyślał jak zmienić temat, a później na Leona, który wcale nie uspokoił mnie spojrzeniem.
- Ty jesteś mdła - odgryzła się matka. Z mojej perspektywy ich rozmowa była całkiem zabawna, ale zapewne ich oczyma to bardzo poważna wymiana poglądów. Pani Verdas odstawiła talerzyk dalej od siebie z gardzącą miną. Nie znałam jej od tej strony. Zawsze wydawało mi się, że jest spokojną i uprzejmą kobietą.Wyobraziłam sobie obie matki jako kickbokserki, a nasza jadalnia na moment przeobraziła się w ring. Nie doszło na szczęście do żadnych rękoczynów, ale swoje wiedziałam. Obie siedziały jak tykające bomby na krzesłach. Dużo nie brakowało by wybuchły. Na szczęście pokazały klasę i nie dały się wytrącić z równowagi. Fakt faktem nie zamieniły ani jednego słowa z nikim, ale przynajmniej było spokojnie.
- Violetta - zwrócił się do mnie ojciec mojego chłopaka. - Kiedy z Leonem planujecie się wyprowadzić od rodziny? - German zakrztusił się posiłkiem. Nastąpiła szybka reakcja. Leon podbiegł do mojego ojca. Objął jego klatkę piersiową od tyłu i zaczął mocno naciskać, by przywrócić oddech tacie. Z przerażeniem spoglądałam na tę akcję, jak w wszyscy w sumie. Gdy wreszcie niechciany kawałek mięsa został wypluty przez ojca, odetchnęliśmy. Wykonał kilka wdechów, a my usiedliśmy
- Myślę, że to za wcześnie by myśleć o tak poważnych krokach - wyraził swoją opinię do narzuconego wcześniej pytania. Leon skinął do mnie głową. Nie wiem, czy to odpowiedni moment, ale lepszy chyba się nie nadarzy.
- Bo w zasadzie - zabrałam głos. Każda par oczów zawisła na mnie. Sekundę odczekałam aż żaden z rodziców nie będzie jadł, ani pił, bo w przeciwnym razie musielibyśmy zamówić ambulans. - To... - przedłużałam. Tak strasznie bałam się ich reakcji. Na dobrą sprawę mam prawie 24 lata. Od dawna mogę podejmować za siebie decyzję. - zostaniecie dziadkami - przekazałam nowinę bardzo radośnie, by może ich trochę uspokoić. Leon ścisnął mocno moją dłoń w oczekiwaniu na kulminację złości Germana. Cała czwórka zamarła. Nastała tak głęboka cisza, że kiedyś niedosłyszalny zegar teraz stał się głośny niczym karabin na wojnie. Co ja mam z tymi wojennymi porównaniami? - Nie cieszycie się? - spytałam. Tata rękoma odepchnął się od stołu, szurając krzesłem o podłogę. Marszem uciekł drzwiami balkonowymi na taras.
- To dla niego szok - usprawiedliwiła go mama i go dogoniła.
- Gratuluję - klepnął syna w ramię pan Verdas. Natomiast jego matka ścisnęła moje dłonie z szerokim uśmiechem
- Bardzo się cieszę - jej słowa były dla mnie ważne. Czułam w niej wsparcie, ale bardzo zawiodłam się na moich rodzicach. Spodziewałam się, że to dla nich szok, ale mimo wszystko powinni zaakceptować fakt, że ich córeczka jest dorosłą kobietą, a niedługo zostanie matką.
Ojciec nawet na sekundę nie chciał wrócić z dworu. Było mi wstyd za niego, bo zachowywał się jak dzieciuch. Rodzice Leona wrócili do siebie około godziny 22. Leon został, ponieważ chciałam mieć go blisko.
- Idę - oznajmiłam, wskazując kciukiem kierunek, czyli taras
- Pójdę z tobą - zaproponował, a ja pokręciłam poziomo głową
- To zły pomysł. Ja muszę z nim pogadać
- Mam pomysł - chwycił mą dłoń i na nią długą chwilę spoglądał - Chodźmy na spacer, a z ojcem porozmawiasz jutro. Lepiej nie naciskać i poczekać aż ochłonie i się z tym prześpi. - zasugerował. Ma racje. Wynikłaby z tego jakaś kłótnia, a to ostatnie na co mam ochotę. - Idziemy? - poprosił.
- Idziemy - potwierdziłam.
______
Następny tytuł rozdziału: Razem
środa, 20 maja 2015
Rozdział 56: Rescata mi corazon
*Ludmiła*
Chowałam się za ścianą, by móc go oglądać w kuchni, ale by on mnie nie zauważył i się nie speszył. Śpiewał jakąś nutkę, chyba nowa piosenka. Wsłuchiwałam się w ten anielski głos.
Dziś mogę umrzeć z miłości
Ratuj moje serce
Zostań ze mną
Chodź ze mną
Chodź ze mną
Śpiewał cudnie albo nawet lepiej. Zamknęłam oczy i w rytm muzyki narzucanej przez niego zaczęłam się kołysać. Słowa nagle ucichły, a o ściany obijał się cichy chichot. Zrobiło mi się trochę głupio, gdyż śmiech należał do Włocha. Bałam się otworzyć oczy i utwierdzić w przekonaniu. Niespodziewanie Fede kontynuował refren. Czułam, jak się zbliża. Chwycił mą rękę, którą następnie ucałował. Pociągnął do siebie i zacząć prowadzić mnie w tańcu. Otworzyłam oczęta. Po dwóch zwrotkach zapamiętałam refren, więc ostatnie wersy zaśpiewałam z nim. Chłopak był radosny, spoglądając mi w oczy. Po zakończeniu roześmialiśmy się oboje. Wyszło cudownie. Opadliśmy na kanapę.
- Jak się piosenka podoba? - zapytał się mnie o zdanie
- Beznadziejna - zażartowałam. - Śniadanie gotowe? - podniosłam się z sofy. Czułam wzrok Włocha na moim ciele. Odwróciłam głowę. Chłopak centralnie spoglądał mi na tyłek. Odchrząknęłam.
- Tak, tak - powstał radośnie. Oboje udaliśmy się do kuchni. Rozłożyłam sztućce i talerze na stole, a on podał nam swoje popisowe danie.
- Fede - przypomniało mi się tuż przed jedzeniem. Za to on napchał sobie sporo do buzi. Kiwnął głową, mając wydęte policzki - Czemu przyszedłeś? - wystawił palec wskazujący przed siebie. Kazał czekać. Patrzyłam jak powoli żuł kawałki jajecznicy. Odliczałam w głowie sekundy, które upływały wraz z temperaturą mojego dania. Głośno przełknął ostatek, który siedział mu w gardle.
- Nie chciałem siedzieć sam - wyznał. Znów załadował sobie cały widelec jajek i wpakował do buzi - Bez Fran - trochę mnie opluł. Starłam małe kawałki chusteczką. Fuj. Powtórzył cały rytuał z czekaniem od nowa - Bez Fran czuję się taki samotny - kiwnęłam głową. No tak. To zrozumiałe. Tylko... czemu wybrał mnie? Federico skończył swoje śniadanie w mgnieniu oka. Ja natomiast trochę się guzdrałam. Zostawił brudne naczynia na stole i wstał. - Będę się zbierać do siebie
- Zostań - krzyknęłam. Wcale nie z grzeczności. Jest całkiem sympatyczny. Jak przypomnę sobie, jak nasze relacje wyglądały 6 lat temu to mam ochotę śmiać się wniebogłosy. Kazałam Francesce być dziewczyną Leona, a ja sama traktowałam Federico, wtedy jeszcze mojego chłopaka, jak służącego. Tyle się zmieniło. Fran nie żyje... Bardzo za nią tęsknię. Leon jest lub nie jest z Violettą... A ja... Nie wiem. Chyba nadal Fede nie należy do osób mi obojętnych. Niestety, on żyje wciąż śmiercią Francesci.
- Nieeee. Ktoś musi pozmywać, a tym kimś nie chcę być ja - zabłysnął swoją szczerością. Odprowadziłam go do drzwi.
- Dziękuję - posłałam w jego stronę. Ucałowałam jego policzek i pomachałam na pożegnanie. Zamknęłam za nim drzwi. Wróciłam do kuchni i głośno westchnęłam, analizując stertę naczyń. Wlałam do zlewu wodę oraz płyn do mycia. Pod nosem nuciłam sobie piosenkę, którą dziś usłyszałam po raz pierwszy. Znając mnie, nie wypadnie mi z głowy przez dzień dzisiejszy. Jest taka piękna, radosna, skoczna, a do tego głos Fede... Ah... Co ja mówię? Nie wypadnie mi z głowy przez cały tydzień. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Listonosz? Wytarłam mokre dłonie. W progu dojrzałam Włocha, wgapiającego się w podłogę. Uśmiechnęłam się szeroko. - Ty już z powrotem? - nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, choć po chwili zorientowałam się, że on wpatrywał się w moje pełne usta. Nie zdążyłam mrugnąć, a Federico w międzyczasie chwycił mnie za tył głowy i delikatnie musnął me wargi. Z każdą milisekundą pogłębiał pocałunek, a ja go oddawałam. Stawał się coraz bardziej brutalny. Nogą zamknął za nami drzwi. Przenieśliśmy się na kanapę. Rzuciłam się na nią jako pierwsza, a on opierając się rękoma prawie lewitował nade mną. Rozpinałam jego koszulę, nie odrywając się od jego ust. Rzuciłam górną część jego garderoby na ziemię. Przez ten odstęp czasu myślałam, czy warto wiązać się w jakiś związek. Są plusy i minusy. Jednak ten jeden przeważył nad wszystkimi. Przesunęłam głowę w jedną stronę. - Fede - odpychałam go siłą mięśni w rękach. Chłopak nie planował mnie zgwałcić, czy coś, więc odsunął się. Widział, że chcę usiąść, więc zajął miejsce tuż przy mnie. - To jest nie fair w stosunku do Fran - zauważyłam, a on spuścił wzrok
- Prawda - przytaknął. - Przepraszam
- Nie musisz. Dzieje się to za szybko. - podałam mu koszulę, którą bez zbędnych słów ubrał - Kiedyś może będziemy razem, ale jeszcze nie teraz. Czuję, jakbyśmy zdradzili Fran, a ona na to nie zasługuje - pokiwał głową. Tak się cieszę, że mnie rozumie. Pewnie sam zauważył błąd. Samotność nie powinna aż tak nami zawładnąć.
- Głupio wyszło - przyznał - Przepraszam - powtórzył. - Pójdę - wskazał kciukiem wyjście. W tę stronę też się udał, zostawiając mnie samą. Niczego nie żałowałam. Francesca na to nie zasługuje.
*Violetta*
Leżałam na łóżku obtulona jednym ramieniem mojego chłopaka. Trzymał również mój brzuch, chcąc poczuć kopanie dziecka. Bardzo mnie to rozbawiło, bo płód, który ma dopiero dwa miesiące nie ma wykształconych nóg. Nie chciałam jednak odbierać mu tej radości. Nagle zaburczało mi w brzuchu, bo nie zdążyłam zjeść śniadania
- Ale kopnął - odezwał się rozemocjonowany Leon - Urodzi nam się mały Messi - uśmiechał się jak debil, a ja wręcz powstrzymywałam się od napadu. Kiwałam tylko głową. Verdas dalej masował mój brzuch. To całkiem przyjemne. Niedługo i ja przejmę jego nazwisko. Violetta Verdas, ładnie? A potem nasze dziecko: Dolores Verdas. Tak, to musi być dziewczynka. A może Rebeca Verdas? Nie wiem jeszcze. Mamy czas na wybór imion.
- Leon - przekręciłam się na bok, by spojrzeć mu prosto w oczy - Załatwiłeś już wszystko z tymi kolesiami? Wiesz, bezpieczniej by było wyjechać stąd... - chwilę pomyślałam. To coś dla mnie nowego, wow. - Chyba, że znajdą nas wszędzie. Boję się o ciebie, o mnie i dziecko - przyznałam, a on potwierdził. Pogłaskał mnie po głowie i przycisnął do siebie.
- Coś wymyślę - rozpoczął
- wymyślimy - poprawiłam go. Od teraz stanowimy jedność. Ja polegam na nim, on, mam nadzieję, na mnie. Niedługo stworzymy rodzinę. Z każdą kłótnią i rozstaniem umacniamy nasz związek, bo zawsze do siebie wracamy lub godzimy.
- Będziecie bezpieczni - ucałował moje czoło. Zgrabnie wyjmował swoją rękę spod mojej szyi. Tylko oglądałam jego ruchy. Wstał z łóżka. - Idę po śniadanie - rzucił. Ucieszyłam się w duchu, gdyż naprawdę burczyło mi w brzuchu. Wykonał kilka kroków, które słyszałam. Cała reszta rozniosła się na klatce schodowej, a ja pozostałam w wyciszonym pokoju. W tych warunkach mój żołądek warczał, jak stary motor. Ciekawe co Olgita przygotowała na dzisiaj. Miałabym ochotę na pyszne kanapki z sałatą, pomidorem i ogórkiem. Mniam, mniam, mniam!
________
Następny tytuł rozdziału: Kolacja
Chowałam się za ścianą, by móc go oglądać w kuchni, ale by on mnie nie zauważył i się nie speszył. Śpiewał jakąś nutkę, chyba nowa piosenka. Wsłuchiwałam się w ten anielski głos.
Dziś mogę umrzeć z miłości
Ratuj moje serce
Zostań ze mną
Chodź ze mną
Chodź ze mną
Śpiewał cudnie albo nawet lepiej. Zamknęłam oczy i w rytm muzyki narzucanej przez niego zaczęłam się kołysać. Słowa nagle ucichły, a o ściany obijał się cichy chichot. Zrobiło mi się trochę głupio, gdyż śmiech należał do Włocha. Bałam się otworzyć oczy i utwierdzić w przekonaniu. Niespodziewanie Fede kontynuował refren. Czułam, jak się zbliża. Chwycił mą rękę, którą następnie ucałował. Pociągnął do siebie i zacząć prowadzić mnie w tańcu. Otworzyłam oczęta. Po dwóch zwrotkach zapamiętałam refren, więc ostatnie wersy zaśpiewałam z nim. Chłopak był radosny, spoglądając mi w oczy. Po zakończeniu roześmialiśmy się oboje. Wyszło cudownie. Opadliśmy na kanapę.
- Jak się piosenka podoba? - zapytał się mnie o zdanie
- Beznadziejna - zażartowałam. - Śniadanie gotowe? - podniosłam się z sofy. Czułam wzrok Włocha na moim ciele. Odwróciłam głowę. Chłopak centralnie spoglądał mi na tyłek. Odchrząknęłam.
- Tak, tak - powstał radośnie. Oboje udaliśmy się do kuchni. Rozłożyłam sztućce i talerze na stole, a on podał nam swoje popisowe danie.
- Fede - przypomniało mi się tuż przed jedzeniem. Za to on napchał sobie sporo do buzi. Kiwnął głową, mając wydęte policzki - Czemu przyszedłeś? - wystawił palec wskazujący przed siebie. Kazał czekać. Patrzyłam jak powoli żuł kawałki jajecznicy. Odliczałam w głowie sekundy, które upływały wraz z temperaturą mojego dania. Głośno przełknął ostatek, który siedział mu w gardle.
- Nie chciałem siedzieć sam - wyznał. Znów załadował sobie cały widelec jajek i wpakował do buzi - Bez Fran - trochę mnie opluł. Starłam małe kawałki chusteczką. Fuj. Powtórzył cały rytuał z czekaniem od nowa - Bez Fran czuję się taki samotny - kiwnęłam głową. No tak. To zrozumiałe. Tylko... czemu wybrał mnie? Federico skończył swoje śniadanie w mgnieniu oka. Ja natomiast trochę się guzdrałam. Zostawił brudne naczynia na stole i wstał. - Będę się zbierać do siebie
- Zostań - krzyknęłam. Wcale nie z grzeczności. Jest całkiem sympatyczny. Jak przypomnę sobie, jak nasze relacje wyglądały 6 lat temu to mam ochotę śmiać się wniebogłosy. Kazałam Francesce być dziewczyną Leona, a ja sama traktowałam Federico, wtedy jeszcze mojego chłopaka, jak służącego. Tyle się zmieniło. Fran nie żyje... Bardzo za nią tęsknię. Leon jest lub nie jest z Violettą... A ja... Nie wiem. Chyba nadal Fede nie należy do osób mi obojętnych. Niestety, on żyje wciąż śmiercią Francesci.
- Nieeee. Ktoś musi pozmywać, a tym kimś nie chcę być ja - zabłysnął swoją szczerością. Odprowadziłam go do drzwi.
- Dziękuję - posłałam w jego stronę. Ucałowałam jego policzek i pomachałam na pożegnanie. Zamknęłam za nim drzwi. Wróciłam do kuchni i głośno westchnęłam, analizując stertę naczyń. Wlałam do zlewu wodę oraz płyn do mycia. Pod nosem nuciłam sobie piosenkę, którą dziś usłyszałam po raz pierwszy. Znając mnie, nie wypadnie mi z głowy przez dzień dzisiejszy. Jest taka piękna, radosna, skoczna, a do tego głos Fede... Ah... Co ja mówię? Nie wypadnie mi z głowy przez cały tydzień. Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Listonosz? Wytarłam mokre dłonie. W progu dojrzałam Włocha, wgapiającego się w podłogę. Uśmiechnęłam się szeroko. - Ty już z powrotem? - nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, choć po chwili zorientowałam się, że on wpatrywał się w moje pełne usta. Nie zdążyłam mrugnąć, a Federico w międzyczasie chwycił mnie za tył głowy i delikatnie musnął me wargi. Z każdą milisekundą pogłębiał pocałunek, a ja go oddawałam. Stawał się coraz bardziej brutalny. Nogą zamknął za nami drzwi. Przenieśliśmy się na kanapę. Rzuciłam się na nią jako pierwsza, a on opierając się rękoma prawie lewitował nade mną. Rozpinałam jego koszulę, nie odrywając się od jego ust. Rzuciłam górną część jego garderoby na ziemię. Przez ten odstęp czasu myślałam, czy warto wiązać się w jakiś związek. Są plusy i minusy. Jednak ten jeden przeważył nad wszystkimi. Przesunęłam głowę w jedną stronę. - Fede - odpychałam go siłą mięśni w rękach. Chłopak nie planował mnie zgwałcić, czy coś, więc odsunął się. Widział, że chcę usiąść, więc zajął miejsce tuż przy mnie. - To jest nie fair w stosunku do Fran - zauważyłam, a on spuścił wzrok
- Prawda - przytaknął. - Przepraszam
- Nie musisz. Dzieje się to za szybko. - podałam mu koszulę, którą bez zbędnych słów ubrał - Kiedyś może będziemy razem, ale jeszcze nie teraz. Czuję, jakbyśmy zdradzili Fran, a ona na to nie zasługuje - pokiwał głową. Tak się cieszę, że mnie rozumie. Pewnie sam zauważył błąd. Samotność nie powinna aż tak nami zawładnąć.
- Głupio wyszło - przyznał - Przepraszam - powtórzył. - Pójdę - wskazał kciukiem wyjście. W tę stronę też się udał, zostawiając mnie samą. Niczego nie żałowałam. Francesca na to nie zasługuje.
*Violetta*
Leżałam na łóżku obtulona jednym ramieniem mojego chłopaka. Trzymał również mój brzuch, chcąc poczuć kopanie dziecka. Bardzo mnie to rozbawiło, bo płód, który ma dopiero dwa miesiące nie ma wykształconych nóg. Nie chciałam jednak odbierać mu tej radości. Nagle zaburczało mi w brzuchu, bo nie zdążyłam zjeść śniadania
- Ale kopnął - odezwał się rozemocjonowany Leon - Urodzi nam się mały Messi - uśmiechał się jak debil, a ja wręcz powstrzymywałam się od napadu. Kiwałam tylko głową. Verdas dalej masował mój brzuch. To całkiem przyjemne. Niedługo i ja przejmę jego nazwisko. Violetta Verdas, ładnie? A potem nasze dziecko: Dolores Verdas. Tak, to musi być dziewczynka. A może Rebeca Verdas? Nie wiem jeszcze. Mamy czas na wybór imion.
- Leon - przekręciłam się na bok, by spojrzeć mu prosto w oczy - Załatwiłeś już wszystko z tymi kolesiami? Wiesz, bezpieczniej by było wyjechać stąd... - chwilę pomyślałam. To coś dla mnie nowego, wow. - Chyba, że znajdą nas wszędzie. Boję się o ciebie, o mnie i dziecko - przyznałam, a on potwierdził. Pogłaskał mnie po głowie i przycisnął do siebie.
- Coś wymyślę - rozpoczął
- wymyślimy - poprawiłam go. Od teraz stanowimy jedność. Ja polegam na nim, on, mam nadzieję, na mnie. Niedługo stworzymy rodzinę. Z każdą kłótnią i rozstaniem umacniamy nasz związek, bo zawsze do siebie wracamy lub godzimy.
- Będziecie bezpieczni - ucałował moje czoło. Zgrabnie wyjmował swoją rękę spod mojej szyi. Tylko oglądałam jego ruchy. Wstał z łóżka. - Idę po śniadanie - rzucił. Ucieszyłam się w duchu, gdyż naprawdę burczyło mi w brzuchu. Wykonał kilka kroków, które słyszałam. Cała reszta rozniosła się na klatce schodowej, a ja pozostałam w wyciszonym pokoju. W tych warunkach mój żołądek warczał, jak stary motor. Ciekawe co Olgita przygotowała na dzisiaj. Miałabym ochotę na pyszne kanapki z sałatą, pomidorem i ogórkiem. Mniam, mniam, mniam!
________
Następny tytuł rozdziału: Kolacja
Rozdział 55: Nas?
Rozdział dedykuję Maggie za jeden z najlepszych komentarzy, jakie czytałam. Dziękuję <3
______________
Na spotkaniu mieli uczestniczyć: ja, Leon, Ludmiła, Federico oraz kupiec. Facet niespodziewanie przyprowadził sześcioletnią dziewczynkę, którą przedstawił jako swoją córkę. Maluszek był słodki. Ciemne włosy, ciemna karnacja, ciemne oczy i szeroki uśmiech. Była tak słodka, że nawet na chwilę nie zabierałam z niej wzroku. Ona nieśmiało chowała się za garniturem ojca, ale po jakimś czasie uśmiechała się na moje zaczepki w postaci puszczania oczka. Wyjęłam z szafki cukierki, które schowałam na przyszłość. Miały starczyć na pierwsze dwa dni pracy, by osłodzić nam dzień, ale skoro i tak budynek sprzedajemy to chociaż te dziecko się ucieszy. Poczęstowałam malucha miseczką ze słodyczami. Dziewczynka niewinnie wyciągnęła rączkę po cukierka. Wzięła jednego spośród mnóstwa. Przykucnęłam, by spotkać się z nią twarzą w twarz.
- Weź wszystkie. To dla ciebie - wręczyłam jej słodkości
- Dziękuję - przyjęła podarek. Usiadła na jednym z krzeseł. Jej kończyny były tak krótkie, że nawet nie dosięgały do podłogi. Przez jej urok kompletnie nie słyszałam nic z rozmowy. Na szczęście w sali obecni byli moi przyjaciele i Ludmiła... przyjaciele i koleżanka Ludmiła? Oni panowali nad sytuacją.
- Ale ma pani podejście do dzieci - odbiegł od spraw służbowych nasz kupiec, który był zachwycony budynkiem. - Ana przeważnie boi się obcych - zdradził, a ja jeszcze raz zerknęłam na prześliczne dziecko
Po niespełna godzinie uzgodniliśmy warunki umowy. Pieniądze obiecał, że przeleje nam już jutro. Od razu podpisał kontrakt, by miał pewność, że nikt mu nie zgarnie studia sprzed nosa. Po spotkaniu postanowiłam wrócić do domu. Zrobiłam się głodna. Pożegnałam się z Fede przyjacielskim pocałunkiem w polik, z Ludmiłą uścisnęłam rękę, a gdy nadeszła pora, by zbliżyć się do Leona, ja zamarłam. Bez namysłu przekręciłam głowę w przeciwnym do niego kierunku
- Cześć - rzuciłam na odchodne. Przełożyłam pasek od torebki przez ramię i opuściłam szkołę. Zastanawiałam się co na jej miejscu powstanie. Wytwórnia papieru toaletowego, pasty do butów? Byłabym szczęśliwa, gdyby nowy właściciel poszedł za ciosem i dalej pozwolił uczniom rozwijać się tu muzycznie. My mielibyśmy pracę.
- Violetta - usiłował zatrzymać mnie swoim głosem Verdas. Przyspieszyłam, gdyż nawet cząstka mnie nie marzyła, by z nim dyskutować. I chociaż oboje cierpimy, to nasz związek nie ma sensu. Słyszałam, jak Leon stawiał kroki dużo energiczniej. Nawoływał mnie parę razy aż w końcu dogonił biegiem. Zagrodził mi drogę
- O, Leon. Nie zauważyłam cię - udawałam. Podobno niezła ze mnie aktorka. - ładna pogoda - rzuciłam coś od czapy - Już ta godzina?! - spojrzałam na nadgarstek, na którym brakowało zegarka. - Muszę wracać do domu. - wyminęłam go zgrabnie.
- Wyjeżdżam - ogłosił, a mnie wryło w ziemie. Stanęłam z nim twarzą w twarz
- To chyba najlepsze rozwiązanie - przyznałam. Najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich. Ja zapomnę o nim, a on o mnie. Do tego może nie będą go już ścigać i każdy z nas będzie bezpieczny, a tego najbardziej potrzebujemy - bezpieczeństwa.
- Dziękuję ci za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Jesteś wyjątkowa i zasługujesz na kogoś wyjątkowego - przytulił mnie. Zawsze gdy się tak zbliżamy, mam złudną nadzieję, że ta historia dalej ma swoją kontynuacje.
- Nie potrafimy być razem, ale i też oddzielnie - wypowiedziałam niechcący na głos zdanie, które ewidentnie miało pozostać jedynie w mojej głowie. - Cholera - zaklęłam pod nosem. Brunet stał się spokojniejszy
- Czyli tobie też zależy? - doskonale zna odpowiedź na pytanie. Gdyby nie zależało to zostawiłabym go samego z problemami. - Myślałem, że jestem jedyny.
- Co mam ci powiedzieć? Tak, Leon, kocham cię, ale boję się, że znów nas zranisz
- Nas? - skrzywił się. Jest bardzo spostrzegawczy. Nie bez przyczyny użyłam liczby mnogiej
- Będziemy rodzicami - uznałam, ze ten moment był najlepszy. Może jakoś ułatwi nam to decyzję, może nas zostawi, a może dziecko będzie motywacją, by walczyć o uczucia? Strasznie się boję. Nie widzę siebie w roli matki. Wprawdzie zrezygnowałam z papierosów, nie piję dużo alkoholu, ale wiem, że samotnie nie stworzę godnych warunków mojemu dziecku. Oczywiście, mam tatę i mamę, którzy by byli wsparciem, ale dzidziuś potrzebuje ojca. Verdas wręcz popłakał się ze szczęścia. Ujął mą twarz w dłonie i brutalnie wpił się w moje usta. Oddałam pocałunek. Brakowało mi go, choć jestem świadoma, że życie z nim będzie trudne, ale życie bez niego wręcz niemożliwe. Związek idealny nie zjawia się ot tak. Związek idealny wymaga czasu, cierpliwości i dwojga ludzi, którzy przechodzą przez kryzysowe chwile razem, a mimo to wciąż chcą być ze sobą.
*Ludmiła*
Czuję się samotna. Nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni. Pusty dom i ja jedna jedyna w wielkim pomieszczeniu. Były plany, marzenia. Ale jak zwykle zostałam z niczym. Studio sprzedane, straciłam przyjaciółkę, zapał do muzyki i całą radość z bycia Ludmiłą Ferro. Nie jestem tą samą osobą, co kiedyś. Moje ego nie gra głównych skrzypiec we wszechświecie, jak sądziłam. Jestem Ludmiłą. Nie supernovą, nie gwiazdą, nawet nie księżycem. Jestem po prostu człowiekiem, który najzwyczajniej w świecie osiągnął dno. Dno... Dno osiągnęłam poniżając ludzi. Ja znajduję się w samym Rowie Adriatyckim. Tak głęboko pod wodą nie dochodzi nawet malutki promyczek światła. Nie istnieje tam żadne życie. Wielka pustka, jak w moim sercu. Oto nowa definicja Ludmiły Ferro - Rów Adriatycki. Ludmiła Rów Adriatycki Ferro. Poniedziałkowy wieczór, a ja jak zawsze oglądałam serial. Zajadałam się ciastkami. Będę gruba, trudno. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Może pizza, której nie zamawiałam? Mega! Zawinęłam się w koc i małymi kroczkami zbliżyłam się do wyjścia. Wyjrzałam przez szybkę, by rozpoznać gościa. Federico? Otworzyłam drzwi
- Hej - przywitał się i przeszedł przez moje ramię. Rozgościł się w lodówce, nie pytając o pozwolenie. Wyciągnął chleb i nutellę. Obserwowałam jego czynności, opierając całe ciało oraz głowę o futrynę. Nie przerywałam mu, chociaż pierwszy raz nawiedził mnie o tak późnej porze. - Siadaj - wskazał krzesło naprzeciw niego. Spożywał kanapki bardzo łapczywie. Głodzili go czy jak? Zajęłam miejsce. Oparłam łokcie o blat, a dłońmi podpierałam poliki. - Ale ze mnie kucharz - pochwalił swoje zdolności
- Wow, posmarowanie chleba czekoladą. Ty mistrzu - ironizowałam.
- Obejrzymy jakiś film? - spytał, choć nie wyczekiwał mojej odpowiedzi. Sam siebie oprowadził po domu. Wszedł do łazienki, umył buzię, którą ubrudził nutellą. Ja w międzyczasie usiadłam na kanapie i wczuwałam się w losy bohaterów ulubionego serialu. Fede przeskoczył nad oparciem i usiadł bardzo blisko mnie. Zgarnął pilot i przełączył na swój jakiś tam kanał
- Nie za dobrze się bawisz? - szturchnęłam go ramieniem
- Do pełni szczęścia brak popcornu - zwrócił się do mnie z głupawym uśmieszkiem i oczekiwał, że będę mu usługiwać. Niech sobie oczekuje. Superno... Rów Adriatycki nie usługuje Włochom, ani żadnym innym dziwacznym stworzeniom. Wypadałoby go spytać co jest przyczyną jego wizyty, ale... bardzo potrzebowałam tych odwiedzin. Oboje oglądaliśmy seans. Jednak nie skupiłam się na fabule, ale na fakcie z kim spędzałam czas. Zmęczenie wdawało się we znaki. Głowa mimowolnie opadła mi na jego ramię. Szybko doprowadziłam ją z powrotem do pionu.
- Sorki - szepnęłam, ale on ułożył swoją dłoń na dalszym obojczyku. Przysunął mnie bliżej siebie i znów moja głowa spoczywała na jego ramieniu. To był niezwykle miły gest. Powieki powoli stawały się ciężkie. Czułam, że nie mogę już walczyć z sennością i zaraz odpłynę. A co jak to wszystko okaże się tylko pięknym snem? Fede ocieplał mnie swoją osobą. Czułam się tak cudownie. Niestety, moje zmęczenie wygrało. Rankiem, gdy gwałtownie otworzyłam oczy, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to koc, który okrywał całe moje ciało. Czyli jednak to nie był sen, rzeczywiście Federico mnie odwiedził. Zdjęłam okrycie i rozejrzałam się po pokoju, ale jego już nie było. Rozciągając się, przeszłam do kuchni. Gdy przetarłam oczy, dojrzałam Fede. Gotował dla mnie lub dla siebie... W każdym razie smażył jajka na patelni. Czyż on nie jest słodki? Ej, chwila... dlaczego ja o nim myślę w ten sposób?
____
1) Czy jest szansa na Femiłe?
2) Czy Leonetta stworzy dobry związek?
Następny tytuł rozdziału: Rescata mi corazon(z hiszp. ratuj moje serce)
poniedziałek, 18 maja 2015
Rozdział 54: Sprzedajemy studio
Rozdział dedykuję Catalina za bardzo długi i cudowny komentarz. Dziękuję <3
________
- Jak ty to sobie wyobrażasz? - spytał nieco mniej sceptycznie nastawiony. Najwidoczniej rozważył zalety planu, uświadamiając sobie, że Viola znów ma rację.
- Normalnie - nie starałam się go przekonywać, gdyż on był już zdecydowany. To sprawa życia i śmierci, dosłownie.
- W takich chwilach wiem, że było warto - przyznał i uśmiechnął się szczerze. Ja również otarłam łzy. Od teraz będę bardziej twarda. Chłopak wyczekiwał mojej reakcji.
- Ale co? - roześmiałam się sama z własnej głupoty
- Warto było poznać ludzi takich, jak ty. Dziękuję - związał uściskiem nasze dłonie. Czy to są jakieś znaki, że znów jesteśmy razem? Nie prościej byłoby go zapytać? Czy prościej? Tego nie wiem. Na pewno skuteczniej, ale rozmowy z nim nigdy nie należały do prostych. Dlaczego tym razem miałoby coś z tego wyjść? I nie mówię tu tylko o rozmowach, ale o nas. Wiele prób i każda następna rozbijała się o górę lodową niczym Titanic.
- Wracajmy do studia. Musimy porozmawiać z Federico i Ludmiłą - przerwałam dość niezręczny moment. Cofnęłam się o krok od bruneta. Szliśmy wolno, ale żaden z nas nie odważył wydusić z siebie ani jednego słowa. Nie bardzo wiedziałam jak rozpocząć i na czym stoję. On również zamilkł, jakby bał się zepsuć relacji, która wisi na cienkim włosku. Zastaliśmy blondwłosą oraz jej włoskiego przyjaciela w sali dla nauczycieli. Otworzyliśmy drzwi bez pukania, tym samym przerywając im zabawną pogadankę. Oboje śmiali się, popijając kawę. Ludmiła, gdy nas zobaczyła, zawiesiła nawet ruch ręki, w której trzymała łyżeczkę z cukrem.
- Spóźnienie - wypomniała, kontynuując przerwaną czynność. Federico dalej uśmiechał się do niej. Wreszcie po śmierci Fran odnalazł pasję, a my mu ją odbierzemy...
- Jest sprawa - zakomunikował Leon
- Życia i śmierci - dodałam, plącząc moje dłonie ze sobą. Zawsze gdy się stresuję lub boję to bawię się palcami. To już taki odruch, nad którym nie panuję. Ludmiła utrzymywała poważny wyraz twarzy. Federico stopniowo starał się opanować. Po kilku sekundach nawet mu się to udało. - Nie wiem, jak zacząć - masowałam swoje skronie palcami
- Stary - odezwał się Fede - my ci pożyczymy - wyciągnął swój portfel i zaczął liczyć jakieś grosze
- Potrzeba nam 50 milionów peso, Fede - Ludmiła zachłysnęła się kawą, którą wypluła na ziemię. Federico wysypał swoje drobniaki i zaczął je skrupulatnie liczyć, wierząc, że uzbiera daną sumę... Wyliczył, że posiada jedynie 100 peso, co w zupełności nie pokryje nawet małego procenta kwoty.
- Mam stówkę i darmowy talon na kawę - poruszał zabawnie brwiami
- Po co ci 50 milionów? - oburzyła się Ludmiła. Wstała z krzesła i oparła dłonie o blat. W sumie, gdybym osobiście nie uczestniczyła w tym napadzie, mi również ciężko by było uwierzyć, że Leon ma jakieś problemy, a do ich rozwiązania posłużyłaby jedynie gotówka. Opowiedzieliśmy wspólnymi siłami dwójce debiutujących nauczycieli o wszystkim ze szczegółami, co pozwoliło im zrozumieć powagę sytuacje. Zamarli.
- Dla nas to również nie jest łatwe, ale to jedyne wyjście - podsumowałam. To smutne, że mimo iż koncert wypalił, my nie uratowaliśmy studia...
- Żartujecie, prawda? - Ludmiła wciąż nabierała podejrzeń. Przecież gdyby nie groźba śmierci to nigdy byśmy nie sprzedawali tego budynku. Za bardzo o niego walczyliśmy.
- W takich sprawach się nie kłamie - przyznałam jednomyślnie wraz z Verdasem. Blondynka wciąż kręciła nosem, bo po prostu nam nie ufała.
- Tobie Violetta ciężko w cokolwiek uwierzyć - uniosła się nagle. Federico jakby nigdy nic pił jej kawę. Nie wiem, może w innych okolicznościach byłoby to zabawne, a może teraz to jego sposób na rozluźnienie atmosfery. - Udawałaś Roxy - wypomniała mi, a ja oddaliłam od niej wzrok.
- Tak - przyznałam - ale to coś ważniejszego. Ludmiła, zaufaj nam - zachowałam stoicki spokój. Dziewczyna głośno westchnęła. Usiadła na swoje uprzednie miejsce. Przechyliła lekko kubek by napić się pobudzającej kawy. Gdy nic nie wleciało jej do gardła, zaczęła oglądać wnętrze kubka. Zgromiła wzrokiem Federico. Chłopak uśmiechał się jak niewinny dzieciaczek, który twarzą chciał zmniejszyć swój wymiar kary, Ja dalej obserwowałam Ferro. Czekaliśmy z Leonem na jej dalszą reakcje
- Potrzebujemy tych pieniędzy - zapewniał Leon, facet, którego Ludmiła nie darzy sympatią.
- Zgoda - ogłosiła wreszcie. Za to ją szanuję. Mimo osobistych zastrzeżeń do Verdasa okazała serce. Chyba myliłam się co do niej.
Minęły dokładnie dwa dni od podjęcia decyzji, co do sprzedaży studia. Klamka zapadła. Wystawiliśmy ogłoszenia w internecie, rozgłaszamy wiadomość przechodnią na ulicy, którzy może byliby zainteresowani kupnem. Staramy się, by nagłośnić informację i w mgnieniu oka uzbierać pożądaną sumę pieniędzy. Przez dwa dni zmieniło się coś jeszcze w moim życiu. Nigdy nie podejrzewałam, że nastąpi taki przełom praktycznie z dnia na dzień. Może nie koniecznie z dnia na dzień, ale dopiero teraz to spostrzegłam, Jestem totalnie zagubiona i nie wiem, co dalej robić. Znalazłam się kropce. Staram się jednak o tym nie myśleć z nadzieją, że prawda sama wyjdzie na jaw, a ja nie będę musiała niczego ogłaszać. Poniedziałek. No tak. Poniedziałek. Dziś mamy rozmowę z pierwszym potencjalnym kupcem. Umówieni jesteśmy na 12.
_______
1) Co było przełomem w życiu Violetty
Następny tytuł rozdziału: Nas?
środa, 13 maja 2015
Rozdział 53: Kochać i być kochana
- Dawno spłaciłem dług - powstał z podłogi Verdas.
- Myślisz, że marnym milionem załatwisz wszystko? - dyskutował najbardziej masywny facet. Tak potwornie się bałam. O siebie, o niego, o jego rodziców. Domyślam się do czego są zdolni...
- Zapłacę, ile chcecie, ale zostawcie nas już w spokoju - targował się brunet.
- Uważasz, że dasz nam pieniądze i będziesz żył sobie razem ze swoją niunią w Argentynie, jakby nigdy nic? - zakpił mięśniak. Jego śmiech był tak szyderczy, że ciarki rozeszły się po moim ciele. Moje serce przyspieszyło. - Wiesz czego chce szef - mężczyzna zajął miejsce na fotelu. Reszta jego pomocników wciąż nas mocno trzymała. Leon utrzymywał kontakt wzrokowy z ich podwładnym, czy coś. Facet złożył dłonie w piramidkę. - Masz wrócić na tor
- Pieniądze nie grają roli - jęknął Leon jako ostatnia szansa. Nie wierzył w to, że zdoła ich przekonać. Nie miał zamiaru prowadzić z nimi czarnego interesu...
- 50 milionów - wyśpiewał cicho z niewzruszoną mimiką
- Juan - poznałam jego imię. - 50? - upewniał się brunet - Nie mam tylu
- Pieniądze nie grają roli - przedrzeźniał go wspomniany Juan. Pakerzy jakby zluźnili uścisk. Nie zamierzałam się chybotać, by znów go nie zacieśnili. - 50 milionów do końca miesiąca. Inaczej znajdziemy te twoją rodzinkę - zagroził facet imieniem Juan.
- Będzie 50 i na zawsze znikniecie z naszego życia? - potwierdzał Leon. Mężczyzna cwaniacko wywrócił oczyma.
- Tak. - wyciągnął rękę. Nie ufam mu. Damy mu pieniądze, a oni będą chcieli więcej. Nigdy go nie zostawią w spokoju. Zawieranie z nim umowy to jak pakt z diabłem. Verdas oficjalnie ścisnął jego rękę. Juan zagarnął głową swoją ekipę. W niecałe 5 minut nie było śladu po ich obecności. Leon pomógł nam się pozbyć lin i taśmy. Matka rzuciła mu się w ramiona. Wszyscy żyjemy. To najważniejsze
- Leon, skarbie, z kim ty się zadajesz? - załkała wystraszona. Strumień łez zsunął się jej z oczu.
- Skąd my weźmiemy tyle pieniędzy? - zapytał ojciec, będąc w ciężkim szoku. Powstrzymywał się od płaczu. No tak, ukochany syn otarł się o śmierć, a do tego ma problemy z mafią... czy kim oni są? - Mogę sprzedać swoje udziały w firmie, ale nie pokryje to nawet połowy
- To już mój problem - zarzekł się chłopak. Usiadłam na fotelu. Schowałam twarz w dłoniach. Wyglądało, jakbym płakała, ale w rzeczywistości myślałam nad wybrnięciem z tego bagna. Ostatnim razem udało się nam, ale wtedy byłam bogata, a ich żądanie w chwili obecnej jest pięćdziesięciokrotnie razy wyższe. To jakaś farsa. Leon bez słów obtulił mnie ramieniem. - Przepraszam cię. - pocałował mnie w czubek głowy - Wiem, że mnie nienawidzisz. Chciałem tego uniknąć. Miałem wyjechać samotnie do Hiszpanii i tam się z nimi rozprawić. - wyznał mi część swojego planu. - Wszystko wyszło nie tak. Mieliście być tu bezpieczni. - wciąż milczałam, nie unosząc do góry głowy. Analizował to, co się właśnie wydarzyło. Jedno było pewne. Leon bez naszej pomocy nie da sobie rady. Oni go znajdą i zamordują...
- Oni by cię zabili - szepnęłam nagle. Nawet nie zaprzeczał. Brak zaprzeczenia w tej sytuacji oznaczał również zgodę, potwierdzenie.
- Byłabyś bezpieczna - powtórzył. Gwałtownie wstałam z siedzenia. Objęłam jego rodziców na znak wsparcia. Potrzebowali go, by nie popaść w jakąś paranoje.
- Pomogę wam, obiecuję - przekazałam cicho wiadomość.
Całą noc główkowałam. Wszystkie pomysły wydawały się wtedy genialne, ale posiadały miliony wad i niezgodności. Nie zmrużyłam nawet oka. Nie zostawię go tak o. Kocham go, on kocha mnie. Przyjaciołom trzeba pomagać, a podobnej sytuacji nawet wrogowi nie życzę. Nasze relacje są dziwne. Nasz związek jest toksyczny. Co chwile kłótnie, zmartwienia, kłopoty. "kochać i być kochanym" - czy to tak wiele? Moje łóżko utonęło pod toną pozgniatanych kartek z pomysłami. Rozpisywałam sobie wszystko w punktach, jak wzbogacić się w tydzień. Najlepsze jest to, że mądrzejsi ode mnie próbują znaleźć receptę na bogactwo, ale przeważnie na niedopracowanym pomyśle się kończy. Dokładnie o 5.06 wymyśliłam plan, który na pierwszy rzut oka był bez pudła.
- Sprzedamy studio - wyjąkałam sama do siebie. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Idea, która wpadła mi nagle do głowy równie szybko została zniszczona. Super. Dostaniemy od ojca Leona 25 milionów, 25 milionów ze sprzedaży studia i niby po sprawie. Ale co z Federico i Ludmiłą oraz resztą naszej paczki, która zaangażowała się w odbudowę szkoły, co z uczniami? Tam każemy im walczyć o marzenia, byli w stresie by dostać się do grona uczniów, pewnie dużo kosztowała ich ta decyzja. Bylibyśmy chyba świniami, jeśli teraz nagle by zostało im to odebrane. Kurde, Leon... zachciało mu się lewych wyścigów to teraz ma... No, ale go nie zostawię. To oczywiste. Nim się obejrzałam wybiła już 8. Za godzinę mam pierwsze zajęcia z grupą przyszłych gwiazd... Wyglądam jak wrak człowieka. Ciekawe, czy Leon się zjawi... Wspomniany chłopak zadzwonił do mnie na telefon. Wyjmując szczoteczkę z buzi, odebrałam połączenie. Nim rozpoczął rozmowę, zdążyłam wypłukać jamę gębową z piany.
- Violetta, spotkamy się? - jego głos się załamywał. Pewnie tak, jak ja nie przespał całej nocy. Z tego, co zrozumiałam chcę mnie widzieć bo ma coś ważnego do przekazania, to nie jest żadne widzimisię lub bo się "stęsknił".
- Może w studio? - zaproponowałam
- Nie. Spotkajmy się w parku za 10 minut - narzucił własną propozycję, na którą ja ostatecznie się zgodziłam
- Ok, to do zobaczenia - schowałam komórkę do kieszeni. Wybiegłam z domu. Mam nadzieję, że dość szybko przekaże mi to, co ma do przekazania i nie spóźnimy się na zajęcia. Oby to była dobra wiadomość. Szef tego całego gangu wpadł pod samochód, zabił go toster... cokolwiek.
Na umówionym miejscu byłam prędko, ale jak widać i tak później niż brunet. Musiało mu bardzo zależeć.
- Hej - przywitałam się, podchodząc bliżej. Wzrokiem wskazał kierunek naszego spaceru. Akompaniując ku jego boku, szliśmy powolnym marszem. - chciałeś pogadać - wypomniałam, a on skinął głową. Przez ułamek sekundy nie zdjął z twarzy powagi
- Chciałbym coś wyjaśnić. - rozpoczął. - Ta cała zazdrość... - westchnął - to wszystko było ustawione. Czepiałem się wszystkiego, żebyś się ode mnie odsunęła, żebym wyjechał do Hiszpanii, wiedząc, że za mną nie tęsknisz. - tłumaczył się bardzo skrupulatnie. Chciał milion słów wypowiedzieć na jednym wdechu. - Miałaś ułożyć sobie życie na nowo i być bezpieczna. Wszystko mi zepsuli. - ostatnie zdanie szepnął, jakby do siebie - musisz stąd uciekać. - kręciłam przecząco głową
- Nie wyjadę, przecież wiesz - zatrzymał się i wbił swój wzrok w moje oczęta. Warga zaczęła mi wibrować. To trudne... - Muszę tu zostać i ci pomóc - znów się popłakałam. Wcale tego nie pragnęłam. Obiecywałam sobie być twarda, ale moje życie jest jak film akcji. Zawsze coś się dzieję. Napływające problemy towarzyszą mi tak samo, jak bohaterom projekcji sensacyjnych. Leon mocno mnie przytulił, masując moje plecy.
- będzie dobrze - szeptał mi do ucha
- Bo ja chcę - rozkleiłam się totalnie - bo ja chcę być szczęśliwa z tobą - gestykulowałam rękoma. Chłopak starał się mnie uspokoić - chcę żyć jak wszyscy. Muszę ci pomóc
- Spokojnie - głaskał mnie po głowie. Objęłam go w obwodzie brzucha. Głowę położyłam na jego torsie. Słyszałam bicie jego serca.
- Sprzedajmy studio - palnęłam nagle. Spojrzał na mnie z góry. jest wyższy, więc nie ma w tym nic dziwnego. Kręcił nosem, co oznaczało, że ma identyczne wątpliwości, co ja. - Oni zrozumieją. Nie ma innego wyjścia - przekonywałam nie tylko Verdasa, ale również samą siebie. Chyba rzeczywiście to jedyna droga.
- Vio... - wymamrotał. Jednak ja byłam swojego pewna
______
Następny tytuł rozdziału: Sprzedajemy studio
- Myślisz, że marnym milionem załatwisz wszystko? - dyskutował najbardziej masywny facet. Tak potwornie się bałam. O siebie, o niego, o jego rodziców. Domyślam się do czego są zdolni...
- Zapłacę, ile chcecie, ale zostawcie nas już w spokoju - targował się brunet.
- Uważasz, że dasz nam pieniądze i będziesz żył sobie razem ze swoją niunią w Argentynie, jakby nigdy nic? - zakpił mięśniak. Jego śmiech był tak szyderczy, że ciarki rozeszły się po moim ciele. Moje serce przyspieszyło. - Wiesz czego chce szef - mężczyzna zajął miejsce na fotelu. Reszta jego pomocników wciąż nas mocno trzymała. Leon utrzymywał kontakt wzrokowy z ich podwładnym, czy coś. Facet złożył dłonie w piramidkę. - Masz wrócić na tor
- Pieniądze nie grają roli - jęknął Leon jako ostatnia szansa. Nie wierzył w to, że zdoła ich przekonać. Nie miał zamiaru prowadzić z nimi czarnego interesu...
- 50 milionów - wyśpiewał cicho z niewzruszoną mimiką
- Juan - poznałam jego imię. - 50? - upewniał się brunet - Nie mam tylu
- Pieniądze nie grają roli - przedrzeźniał go wspomniany Juan. Pakerzy jakby zluźnili uścisk. Nie zamierzałam się chybotać, by znów go nie zacieśnili. - 50 milionów do końca miesiąca. Inaczej znajdziemy te twoją rodzinkę - zagroził facet imieniem Juan.
- Będzie 50 i na zawsze znikniecie z naszego życia? - potwierdzał Leon. Mężczyzna cwaniacko wywrócił oczyma.
- Tak. - wyciągnął rękę. Nie ufam mu. Damy mu pieniądze, a oni będą chcieli więcej. Nigdy go nie zostawią w spokoju. Zawieranie z nim umowy to jak pakt z diabłem. Verdas oficjalnie ścisnął jego rękę. Juan zagarnął głową swoją ekipę. W niecałe 5 minut nie było śladu po ich obecności. Leon pomógł nam się pozbyć lin i taśmy. Matka rzuciła mu się w ramiona. Wszyscy żyjemy. To najważniejsze
- Leon, skarbie, z kim ty się zadajesz? - załkała wystraszona. Strumień łez zsunął się jej z oczu.
- Skąd my weźmiemy tyle pieniędzy? - zapytał ojciec, będąc w ciężkim szoku. Powstrzymywał się od płaczu. No tak, ukochany syn otarł się o śmierć, a do tego ma problemy z mafią... czy kim oni są? - Mogę sprzedać swoje udziały w firmie, ale nie pokryje to nawet połowy
- To już mój problem - zarzekł się chłopak. Usiadłam na fotelu. Schowałam twarz w dłoniach. Wyglądało, jakbym płakała, ale w rzeczywistości myślałam nad wybrnięciem z tego bagna. Ostatnim razem udało się nam, ale wtedy byłam bogata, a ich żądanie w chwili obecnej jest pięćdziesięciokrotnie razy wyższe. To jakaś farsa. Leon bez słów obtulił mnie ramieniem. - Przepraszam cię. - pocałował mnie w czubek głowy - Wiem, że mnie nienawidzisz. Chciałem tego uniknąć. Miałem wyjechać samotnie do Hiszpanii i tam się z nimi rozprawić. - wyznał mi część swojego planu. - Wszystko wyszło nie tak. Mieliście być tu bezpieczni. - wciąż milczałam, nie unosząc do góry głowy. Analizował to, co się właśnie wydarzyło. Jedno było pewne. Leon bez naszej pomocy nie da sobie rady. Oni go znajdą i zamordują...
- Oni by cię zabili - szepnęłam nagle. Nawet nie zaprzeczał. Brak zaprzeczenia w tej sytuacji oznaczał również zgodę, potwierdzenie.
- Byłabyś bezpieczna - powtórzył. Gwałtownie wstałam z siedzenia. Objęłam jego rodziców na znak wsparcia. Potrzebowali go, by nie popaść w jakąś paranoje.
- Pomogę wam, obiecuję - przekazałam cicho wiadomość.
Całą noc główkowałam. Wszystkie pomysły wydawały się wtedy genialne, ale posiadały miliony wad i niezgodności. Nie zmrużyłam nawet oka. Nie zostawię go tak o. Kocham go, on kocha mnie. Przyjaciołom trzeba pomagać, a podobnej sytuacji nawet wrogowi nie życzę. Nasze relacje są dziwne. Nasz związek jest toksyczny. Co chwile kłótnie, zmartwienia, kłopoty. "kochać i być kochanym" - czy to tak wiele? Moje łóżko utonęło pod toną pozgniatanych kartek z pomysłami. Rozpisywałam sobie wszystko w punktach, jak wzbogacić się w tydzień. Najlepsze jest to, że mądrzejsi ode mnie próbują znaleźć receptę na bogactwo, ale przeważnie na niedopracowanym pomyśle się kończy. Dokładnie o 5.06 wymyśliłam plan, który na pierwszy rzut oka był bez pudła.
- Sprzedamy studio - wyjąkałam sama do siebie. Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Idea, która wpadła mi nagle do głowy równie szybko została zniszczona. Super. Dostaniemy od ojca Leona 25 milionów, 25 milionów ze sprzedaży studia i niby po sprawie. Ale co z Federico i Ludmiłą oraz resztą naszej paczki, która zaangażowała się w odbudowę szkoły, co z uczniami? Tam każemy im walczyć o marzenia, byli w stresie by dostać się do grona uczniów, pewnie dużo kosztowała ich ta decyzja. Bylibyśmy chyba świniami, jeśli teraz nagle by zostało im to odebrane. Kurde, Leon... zachciało mu się lewych wyścigów to teraz ma... No, ale go nie zostawię. To oczywiste. Nim się obejrzałam wybiła już 8. Za godzinę mam pierwsze zajęcia z grupą przyszłych gwiazd... Wyglądam jak wrak człowieka. Ciekawe, czy Leon się zjawi... Wspomniany chłopak zadzwonił do mnie na telefon. Wyjmując szczoteczkę z buzi, odebrałam połączenie. Nim rozpoczął rozmowę, zdążyłam wypłukać jamę gębową z piany.
- Violetta, spotkamy się? - jego głos się załamywał. Pewnie tak, jak ja nie przespał całej nocy. Z tego, co zrozumiałam chcę mnie widzieć bo ma coś ważnego do przekazania, to nie jest żadne widzimisię lub bo się "stęsknił".
- Może w studio? - zaproponowałam
- Nie. Spotkajmy się w parku za 10 minut - narzucił własną propozycję, na którą ja ostatecznie się zgodziłam
- Ok, to do zobaczenia - schowałam komórkę do kieszeni. Wybiegłam z domu. Mam nadzieję, że dość szybko przekaże mi to, co ma do przekazania i nie spóźnimy się na zajęcia. Oby to była dobra wiadomość. Szef tego całego gangu wpadł pod samochód, zabił go toster... cokolwiek.
Na umówionym miejscu byłam prędko, ale jak widać i tak później niż brunet. Musiało mu bardzo zależeć.
- Hej - przywitałam się, podchodząc bliżej. Wzrokiem wskazał kierunek naszego spaceru. Akompaniując ku jego boku, szliśmy powolnym marszem. - chciałeś pogadać - wypomniałam, a on skinął głową. Przez ułamek sekundy nie zdjął z twarzy powagi
- Chciałbym coś wyjaśnić. - rozpoczął. - Ta cała zazdrość... - westchnął - to wszystko było ustawione. Czepiałem się wszystkiego, żebyś się ode mnie odsunęła, żebym wyjechał do Hiszpanii, wiedząc, że za mną nie tęsknisz. - tłumaczył się bardzo skrupulatnie. Chciał milion słów wypowiedzieć na jednym wdechu. - Miałaś ułożyć sobie życie na nowo i być bezpieczna. Wszystko mi zepsuli. - ostatnie zdanie szepnął, jakby do siebie - musisz stąd uciekać. - kręciłam przecząco głową
- Nie wyjadę, przecież wiesz - zatrzymał się i wbił swój wzrok w moje oczęta. Warga zaczęła mi wibrować. To trudne... - Muszę tu zostać i ci pomóc - znów się popłakałam. Wcale tego nie pragnęłam. Obiecywałam sobie być twarda, ale moje życie jest jak film akcji. Zawsze coś się dzieję. Napływające problemy towarzyszą mi tak samo, jak bohaterom projekcji sensacyjnych. Leon mocno mnie przytulił, masując moje plecy.
- będzie dobrze - szeptał mi do ucha
- Bo ja chcę - rozkleiłam się totalnie - bo ja chcę być szczęśliwa z tobą - gestykulowałam rękoma. Chłopak starał się mnie uspokoić - chcę żyć jak wszyscy. Muszę ci pomóc
- Spokojnie - głaskał mnie po głowie. Objęłam go w obwodzie brzucha. Głowę położyłam na jego torsie. Słyszałam bicie jego serca.
- Sprzedajmy studio - palnęłam nagle. Spojrzał na mnie z góry. jest wyższy, więc nie ma w tym nic dziwnego. Kręcił nosem, co oznaczało, że ma identyczne wątpliwości, co ja. - Oni zrozumieją. Nie ma innego wyjścia - przekonywałam nie tylko Verdasa, ale również samą siebie. Chyba rzeczywiście to jedyna droga.
- Vio... - wymamrotał. Jednak ja byłam swojego pewna
______
Następny tytuł rozdziału: Sprzedajemy studio
piątek, 8 maja 2015
Rozdział 52: Zabawa się skończyła
Rozdział dedykuję wszystkim komentującym anonimom <3
_______
*Leon*
_______
*Leon*
Konkurs... Jasne...Nic lepszego nie potrafiłem wymyślić na szybko. Mój plan miał przebiec następująco: spakować bagaże, a za 12 godzin wysiadać z samolotu w Hiszpanii. Gdyby to rzeczywiście konkurs byłby powodem mojego wyjazdu, to na pewno nie bez Violetty. Dobrze, że chociaż uwierzyła, i że tak jak przypuszczałem nie chce zostawić studia. To boli. Cholernie boli, ale w ten sposób będzie bezpieczna. Gdy zamknęła za sobą drzwi, coś we mnie pękło. Dwie męskie łzy spłynęły mi po poliku. Męskie, ponieważ nie płaczę bez powodu. W tym momencie jednak straciłem kogoś, na kim zależało mi najbardziej na świecie. Usiadłem bezradnie na łóżku, zatapiając twarz w dłoniach. Usłyszałem moją komórkę. Nie spoglądając nawet na numer, rzuciłem urządzeniem o podłogę. Komórka rozpadła się w drobny mak, ale przynajmniej przestała dzwonić. Przystąpiłem ponownie do pakowania bagaży. Wyjeżdżam jutro. Nie mam zamiaru żegnać się z nią. Oboje będziemy cierpieć kilka razy bardziej. Mam nadzieję, że znajdzie sobie kogoś, z kim będzie mogła żyć bezpiecznie, będzie księżniczką w jego ramionach, z kimś, kto nie dopuści, żeby włos jej z głowy spadł.
Wstałem bardzo wcześnie rano. Za dwie godziny samolot. Ten wyjazd to linia, która podzieli: mój związek z Violą, udział w przywróceniu studia do łask oraz moje relacje z rodzicami i przyjaciółmi. W zasadzie zostawiam tu wszystko, ale gdyby nie ten rodzaj poświęcenia, oni by ich zniszczyli. Pożegnałem się z rodzicami. Oni również uwierzyli w konkursową ściemę.
- Powodzenia, kochanie - ściskała mnie mama.
- Chodź tu - wystawił ramiona ojciec. Po chwili trzymałem swoją brodę na jego obojczyku
- Opiekuj się mamą - szepnąłem mu do ucha. Ojciec ustalił odległość wyprostowanych łokci między nami. Spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Szybko odwróciłem wzrok. - Zapomniałem gitary z pokoju - oświadczyłem nagle i wparowałem po raz ostatni do pomieszczenia, w którym spędziłem sporą część mojego życia. W tym momencie po całym domu rozniósł się dźwięk, który oznacza, że ktoś dobija się do drzwi. Pewnie sąsiad znów chce prosić ojca, by uciszył naszego psa. Mniejsza o to. Wzrokiem docierałem do każdej szczeliny w moim pokoju. Próbowałem sfotografować mój pokój oczyma. Energicznie chwyciłem gitarę. W międzyczasie o uszy obijała mi się rozmowa matki i ojca z niezwykle delikatnym, damskim, znajomym, pięknym głosem. Wychyliłem głowę zza futryny. Ujrzałem prześliczną, długonogą, szczupłą brunetkę. Znak szczególny na tamtą chwilę: walizka.
- Leon - przywitała mnie radośnie. Wyszedłem z pokoju w całej okazałości. Głupio by było teraz tam wrócić. Leon, ona chce jechać razem z tobą do Hiszpanii. Dlaczego wczoraj byłem tak przekonujący?! Ona nie może... musi tu zostać.
- Viola - grałem wkurzonego. Starałem się w zupełności wejść w rolę. Podobno dobrym jestem aktorem...
- My was zostawiamy - odśpiewała matka i zaciągnęła ojca do kuchni. Dziewczyna sprawiała wrażenie szczęśliwej, wesołej i mega nakręconej.
- Leon, jadę z tobą - puściła bagaż i rzuciła mi się w ramiona. Oplotła swoimi drobnymi rękoma mą szyję i spoglądała mi prosto w oczy. Delikatnie ją odepchnąłem, na znak, że jestem na nią zły. Nie chciałem tego robić, ale to dla jej dobra. - Leon - w błyskawicznym tempie smutek wymalował się jej na twarzy. Czułem się podle...
- Wiem wszystko - kontynuowałem dalszą część mojego planu
- Co wiesz? - rozłożyła pytająco ręce
- Całowałaś się z Federico i mnie nie okłamuj - totalnie zmyśliłem historyjkę. Po czymś taki powinna mnie nienawidzić
- Nie, nie. To nieprawda! - broniła się
- Jesteś żałosna, wyjdź stąd! - wskazałem ręką drzwi. Zachowywałem się jak pajac. Miałem ochotę sam siebie znokautować. Utrzymywałem kamienny wyraz twarzy
- Ale Leon... - załkała - Nie... Stop! - podniosła głos - Ja nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, bo nie mam z czego. Nigdy cię nie zdradziłam i nie oszukałam. Nie masz absolutnie żadnych powodów do zazdrości. To, że tu przyszłam i byłam gotowa zostawić wszystko dla ciebie to oznaka mojej miłości do ciebie, ale jeśli nawet tego nie doceniasz, to jesteś skończonym idiotą. Przyznaj, że kogoś masz w Europie - zarzuciła mi. Może dobrym rozwiązaniem będzie jeśli skłamię, że tak... wtedy o mnie zapomni. Nagle drzwi ponownie się uchyliły. Zderzyły się klamką ze ścianą. Powstała nawet dziura, bo faceci wparowali do mojego domu, akcentując to ogromną siłą. Znów ich widzę, ale co gorsza, widzi ich Violetta. To nie tak miało być!
*Violetta*
- Inaczej się umawialiśmy - przemówił groźnym głosem Leon. O co w tym wszystkim chodzi? Rozmawia z dwoma podejrzanymi mięśniakami jak równy z równym...
- Sądziłeś, że ujdzie ci to na sucho? - przemówił jeden z duetu ogolonych pakerów. Brunet zbliżył się do mnie, nie tracąc kontaktu wzrokowego z nimi.
- Ucieknij tylnym wyjściem - szepnął mi na ucho. Kiedyś nadarzyła się podobna sytuacja, lecz we Włoszech. To ci sami faceci... Ale przecież spłacił dług. Nie wierzę, że znów Leon dał się wplątać w nieuczciwe układy. Jeden z goryli mocno chwycił mnie za nadgarstek. Na początku sądziłam, że to Verdas, ale on zawsze robił to delikatniej. W tamtym momencie czułam, jak krew nie dopływa mi do palców. Chłopak odepchnął mięśniaka ode mnie. - uciekaj - wrzasnął. Z przypływu emocji uczyniłam to, co nakazał. Ale nie po to by ratować swój tyłek, ale żeby powiadomić jego rodziców, by dzwonili po policję. Biegłam wystraszona. Nie odwracałam się nawet za siebie. Gdy do kuchni pozostało mi jedyne kilka kroków, poczułam ucisk w kostkach. Na wskutek tego upadłam. Obejrzałam się za siebie. To był jeden z nich. Kopałam go nogami po twarzy, przynajmniej próbowałam. Mężczyzna był bardzo silny.
- Mamy rodziców - z kuchni wydostali się kolejni pakerzy, którzy "przytulali" rodziców Leona. Taśmą zakleili im buzie, by nie krzyczeli. Mnie doprowadzili do podobnego stanu, mimo wszelkich oporów. Verdasa poza podbitym okiem zostawili całego. Płakałam z niemocy.
- Będziesz posłuszny, czy chcesz by zginęli? - złożył mu ultimatum gigant, który sekundy temu okładał go pięściami
- Puśćcie ich - krzyknął ostatkami sił brunet. Paker podsunął mi brzytwę do gardła.
- Zabawa się skończyła - podsumował jeden z nich. Krople potu spływały mi po skroniach. Starałam się nawet nie oddychać, bo ostrze dotykało mojej szyi. Jeden maleńki ruch i nie żyję. Leon, w co ty się wplątałeś?
_______
Następny tytuł rozdziału: Kochać i być kochanym
HAHAHHAHAHAHA! Jeden z moich ulubionych rozdziałów. Obiecałam emocje? Proszę bardzo XDD Obiecałam niespodzianki? Proszę bardzo. Jak się podoba? Mam nadzieję, że wszystko stało się jasne. PA!
Wstałem bardzo wcześnie rano. Za dwie godziny samolot. Ten wyjazd to linia, która podzieli: mój związek z Violą, udział w przywróceniu studia do łask oraz moje relacje z rodzicami i przyjaciółmi. W zasadzie zostawiam tu wszystko, ale gdyby nie ten rodzaj poświęcenia, oni by ich zniszczyli. Pożegnałem się z rodzicami. Oni również uwierzyli w konkursową ściemę.
- Powodzenia, kochanie - ściskała mnie mama.
- Chodź tu - wystawił ramiona ojciec. Po chwili trzymałem swoją brodę na jego obojczyku
- Opiekuj się mamą - szepnąłem mu do ucha. Ojciec ustalił odległość wyprostowanych łokci między nami. Spojrzał na mnie, mrużąc oczy. Szybko odwróciłem wzrok. - Zapomniałem gitary z pokoju - oświadczyłem nagle i wparowałem po raz ostatni do pomieszczenia, w którym spędziłem sporą część mojego życia. W tym momencie po całym domu rozniósł się dźwięk, który oznacza, że ktoś dobija się do drzwi. Pewnie sąsiad znów chce prosić ojca, by uciszył naszego psa. Mniejsza o to. Wzrokiem docierałem do każdej szczeliny w moim pokoju. Próbowałem sfotografować mój pokój oczyma. Energicznie chwyciłem gitarę. W międzyczasie o uszy obijała mi się rozmowa matki i ojca z niezwykle delikatnym, damskim, znajomym, pięknym głosem. Wychyliłem głowę zza futryny. Ujrzałem prześliczną, długonogą, szczupłą brunetkę. Znak szczególny na tamtą chwilę: walizka.
- Leon - przywitała mnie radośnie. Wyszedłem z pokoju w całej okazałości. Głupio by było teraz tam wrócić. Leon, ona chce jechać razem z tobą do Hiszpanii. Dlaczego wczoraj byłem tak przekonujący?! Ona nie może... musi tu zostać.
- Viola - grałem wkurzonego. Starałem się w zupełności wejść w rolę. Podobno dobrym jestem aktorem...
- My was zostawiamy - odśpiewała matka i zaciągnęła ojca do kuchni. Dziewczyna sprawiała wrażenie szczęśliwej, wesołej i mega nakręconej.
- Leon, jadę z tobą - puściła bagaż i rzuciła mi się w ramiona. Oplotła swoimi drobnymi rękoma mą szyję i spoglądała mi prosto w oczy. Delikatnie ją odepchnąłem, na znak, że jestem na nią zły. Nie chciałem tego robić, ale to dla jej dobra. - Leon - w błyskawicznym tempie smutek wymalował się jej na twarzy. Czułem się podle...
- Wiem wszystko - kontynuowałem dalszą część mojego planu
- Co wiesz? - rozłożyła pytająco ręce
- Całowałaś się z Federico i mnie nie okłamuj - totalnie zmyśliłem historyjkę. Po czymś taki powinna mnie nienawidzić
- Nie, nie. To nieprawda! - broniła się
- Jesteś żałosna, wyjdź stąd! - wskazałem ręką drzwi. Zachowywałem się jak pajac. Miałem ochotę sam siebie znokautować. Utrzymywałem kamienny wyraz twarzy
- Ale Leon... - załkała - Nie... Stop! - podniosła głos - Ja nie mam zamiaru ci się tłumaczyć, bo nie mam z czego. Nigdy cię nie zdradziłam i nie oszukałam. Nie masz absolutnie żadnych powodów do zazdrości. To, że tu przyszłam i byłam gotowa zostawić wszystko dla ciebie to oznaka mojej miłości do ciebie, ale jeśli nawet tego nie doceniasz, to jesteś skończonym idiotą. Przyznaj, że kogoś masz w Europie - zarzuciła mi. Może dobrym rozwiązaniem będzie jeśli skłamię, że tak... wtedy o mnie zapomni. Nagle drzwi ponownie się uchyliły. Zderzyły się klamką ze ścianą. Powstała nawet dziura, bo faceci wparowali do mojego domu, akcentując to ogromną siłą. Znów ich widzę, ale co gorsza, widzi ich Violetta. To nie tak miało być!
*Violetta*
- Inaczej się umawialiśmy - przemówił groźnym głosem Leon. O co w tym wszystkim chodzi? Rozmawia z dwoma podejrzanymi mięśniakami jak równy z równym...
- Sądziłeś, że ujdzie ci to na sucho? - przemówił jeden z duetu ogolonych pakerów. Brunet zbliżył się do mnie, nie tracąc kontaktu wzrokowego z nimi.
- Ucieknij tylnym wyjściem - szepnął mi na ucho. Kiedyś nadarzyła się podobna sytuacja, lecz we Włoszech. To ci sami faceci... Ale przecież spłacił dług. Nie wierzę, że znów Leon dał się wplątać w nieuczciwe układy. Jeden z goryli mocno chwycił mnie za nadgarstek. Na początku sądziłam, że to Verdas, ale on zawsze robił to delikatniej. W tamtym momencie czułam, jak krew nie dopływa mi do palców. Chłopak odepchnął mięśniaka ode mnie. - uciekaj - wrzasnął. Z przypływu emocji uczyniłam to, co nakazał. Ale nie po to by ratować swój tyłek, ale żeby powiadomić jego rodziców, by dzwonili po policję. Biegłam wystraszona. Nie odwracałam się nawet za siebie. Gdy do kuchni pozostało mi jedyne kilka kroków, poczułam ucisk w kostkach. Na wskutek tego upadłam. Obejrzałam się za siebie. To był jeden z nich. Kopałam go nogami po twarzy, przynajmniej próbowałam. Mężczyzna był bardzo silny.
- Mamy rodziców - z kuchni wydostali się kolejni pakerzy, którzy "przytulali" rodziców Leona. Taśmą zakleili im buzie, by nie krzyczeli. Mnie doprowadzili do podobnego stanu, mimo wszelkich oporów. Verdasa poza podbitym okiem zostawili całego. Płakałam z niemocy.
- Będziesz posłuszny, czy chcesz by zginęli? - złożył mu ultimatum gigant, który sekundy temu okładał go pięściami
- Puśćcie ich - krzyknął ostatkami sił brunet. Paker podsunął mi brzytwę do gardła.
- Zabawa się skończyła - podsumował jeden z nich. Krople potu spływały mi po skroniach. Starałam się nawet nie oddychać, bo ostrze dotykało mojej szyi. Jeden maleńki ruch i nie żyję. Leon, w co ty się wplątałeś?
_______
Następny tytuł rozdziału: Kochać i być kochanym
HAHAHHAHAHAHA! Jeden z moich ulubionych rozdziałów. Obiecałam emocje? Proszę bardzo XDD Obiecałam niespodzianki? Proszę bardzo. Jak się podoba? Mam nadzieję, że wszystko stało się jasne. PA!
wtorek, 5 maja 2015
Rozdział 51: Ja zostaję
W oddali ujrzałam jednak coś, co zwróciło moją szczególną uwagę.
- Federico! - wykrzyknęłam mimowolnie. Chłopak zmierzał do studia razem z dawną przyjaciółką zmarłej Francesci. Czyżby chcieli wspomóc Studio? To piękny gest. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek tu wróci. Jest tyle miejsc w tej szkole, które przypomną mu o Włoszce. Każda sala widziała jej radość, w każdym pomieszczeniu słychać było jej śpiew. Nie sądziłam, że Ludmiła zdoła go tu przywołać. Widać, że ma na niego dobry wpływ. Zostawiłam bruneta samego i zerwałam się w kierunku dwójki. Zupełnie wyleciała mi z głowy uprzednia pogadanka.
- Potrzebne wam wsparcie? - po raz pierwszy od miesiąca zawitał uśmiech na jego twarzy. - Studio bez szefa nie ma szans - schlebiał sam sobie, a ja i Ferro parsknęłyśmy sarkastycznym śmiechem
- Na pewno dasz radę? - upewniałam się. Nie chcę by uczniowie widzieli smutek w miejscu, które będzie symbolem radości i szczęścia
- Będzie ciężko - nie kłamał. Chwilę spojrzał na mury szkoły. - Francesca chciałby tego. Chciałby bym wam pomógł, a ja zawsze się jej słucham - po jego poliku wiła się łza, której długo nie ścierał. Ludmiła również miała przeszklone oczy, a jej wargi wibrowały. Zagarnęłam ich głowy na swoje ramiona, by połączyć całą trójkę w uścisk. W takich chwilach musimy się wspierać. Wszystkie konflikty idą w niepamięć. Zgrabnie się odwróciłam, by obejrzeć studio w całej okazałości. Szpiegowałam wzrokiem Verdasa, ale znikł. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Chciał mi coś przekazać, a ja pod wpływem emocji znów przekonałam go, że Fede nie jest mi obojętny. Ale to błąd. Fede jest mi obojętny jako ukochany i bardzo ważny jako przyjaciel.
Po rekrutacji, której dokonaliśmy z Federico, Maxim i Ludmiłą szłam spokojnie do domu. Wciąż dumałam nad dzisiejszym dniem. Nie spotkałam Leona ani razu od czasu naszej pogawędki. Jest zły - to pewne. Zmieniłam tor swojej wędrówki. Odwiedziłam swojego chłopaka, w sumie to byłego chłopaka... byłego przyszłego narzeczonego? Niedoszłego narzeczonego? UGH! Nigdy nie byłam dobra w tych koligacjach... Po prostu miłość mojego życia. Zapukałam delikatnie do drzwi od jego pokoju.
- Wchodź! - odkrzyknął jakby do swojej mamy
- Hej - rozejrzałam się po pomieszczeniu, które wręcz tonęło w jego ubraniach. Leon zgarbiony był nad łóżkiem, a dokładniej nad walizką. Gdy rozpoznał mój głos, odwrócił się, zasłaniając ciałem bagaż. Było już za późno. Nie jestem głupia, a na pewno nie ślepa - Wyjeżdżasz gdzieś? - postawiłam hipotezę. Chłopak zwilżył swoją wargę językiem, przygotowując się na spowiedź.
- O tym chciałem ci powiedzieć - usprawiedliwił się pośpiesznie.
- Gdzie i na ile? - przeszłam przez próg i gromiłam go wzrokiem. Może to tylko wakacje, a może chce powtórzyć mój błąd sprzed 5 lat?
- Nie wrócę - wydał wyrok dla naszego związku. Wciąż nie podał powodu.
- Dlaczego? - wydukałam jedynie - Czemu to robisz? - starałam się moim spojrzeniem wywrzeć na nim presję, przez co stanie się wylewny. Nie rozumiem go. Nie jesteśmy już dziećmi. Konfliktów nie powinniśmy rozwiązywać, uciekając od nich. Tak, powiedziała Violetta...
- To długa historia - rozpoczął, głośno wzdychając
- Super, mam czas - byłam zdenerwowana. Przesunęłam dwie pary spodni na koniec łóżka i na wysprzątanym miejscu usiadłam. Chłopak klęknął naprzeciw mnie.
- Pół roku temu wziąłem udział w konkursie tanecznym - rozwijał swoją historię bardzo powoli. Każde słowo stanowiło jednolitą całość. Nie chciał bym źle coś zinterpretowała. Prowadził monolog jakby ćwiczył go kolejny raz - Wtedy nawet nie sądziłem, że mam cień szansy. Główną nagrodą był wyjazd do Hiszpanii by przez rok pracować z profesjonalnym instruktorem. Marzyłem by założyć własną szkołę taneczną. Przysięgam, sądziłem, że mnie nie wybiorą. Zresztą, było to pół roku temu, jak mówiłem, ty siedziałaś we Włoszech... Dwa miesiące temu przysłali mi list, że wygrałem.
- Wtedy byliśmy już parą. - gwałtownie wstałam. Leon powtórzył mą czynność - Czemu mi nic nie powiedziałeś? - podniosłam głos. Chłopak uspokajał mnie, kładąc swoje dłonie na moich ramionach.
- Przysłali mi bilet i dali dwa miesiące na zakończenie wszelkich projektów w Argentynie, pożegnanie z rodziną i przylot do Europy. Ja chciałem... - zawahał się.
- No co? - prosiłam go o kontynuacje. Miał tyle czasu, a nie szepnął nawet słówka. - Nie, Leon - zastopowałam go, nim on otworzył usta - Nie tłumacz mi się. Nie jesteśmy parą, a ty ciągle mnie ranisz... - wyminęłam go zgrabnie, by nie zetknąć się barkami.
- Zaczekaj! - krzyknął i chwycił mnie za rękę. Skierowałam twarz naprzeciw jego twarzy
- Co? - spytałam, próbując się opanować. - A te zaręczyny? Chciałeś je zerwać przed wyjazdem? A gdybym tu nie przyszła to najprawdopodobniej bym cię więcej nie zobaczyła, tak? - oczy mi się zeszkliły. To wszystko boli. Emocje, miłość, kłótnie, rozstania... Choć raz chciałabym z nim być i nie cierpieć. Zawsze coś z nim nie tak. Ile razy mogę wybaczać? Teraz... to chyba definitywny koniec
- Nie - przytulił mnie. Myślałam nad tym, by mu się wyrwać i uciec, ale potrzebowałam go blisko, choćby to był ostatni raz.
- Jak nie? - mamrotałam, wylewając łzy w jego koszule, która je chłonęła jak gąbka - Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję tu
- Zabrałbym cię po prostu ze sobą - odchyliłam delikatnie głowę - i zrobię to teraz. Nic wcześniej nie mówiłem, bo wiedziałem, że ze względu na studio odmówisz. Wyjazd mamy za tydzień... - podsumował.
- Jak mówiłam: ty wyjeżdżasz, ja zostaję tu - oddaliłam się od niego. Nie mogę zostawić znów rodziców, studio, Federico... Oni mnie potrzebują. Ale z drugiej strony moje serce zawsze będzie puste. Nigdy nie znajdzie zamiennika Leon, bo nie, po prostu. Tak trafiło, że Verdas jest moim rozwiązaniem. Mimo kłótni, rozstań i kryzysów, my zawsze do siebie wracamy silniejsi. Teoretycznie powinnam być na niego zła, wściekać się, że nie pisnął nawet słówkiem o tym, że wyjeżdża, ale nie mogę się na niego złościć... Szczerze? Cieszę się, że spełnia swoje marzenia. Boli mnie tylko to, że tak daleko ode mnie. Chłopak złapał mnie kurczowo za rękę
- Zostań, proszę. Daj się przekonać - błagał, lecz ja nie uległam jego prośbą. Zdjęłam jego rękę z mojego nadgarstka.
- Żegnaj - wypowiedziałam cicho. Opuściłam jego pokój, a następnie dom. Dopiero po tych czynnościach zrozumiałam, co właśnie się wydarzyło. Leon wyjeżdża, na zawsze. Nigdy więcej go nie przytulę, nie pocałuję, nie dotknę jego dłoni, nie poczuję bijącego od niego ciepła. Moje ego nie będzie blokadą do jego kariery. Skoro go wybrali, to znaczy, że był najlepszy. Słone krople znów spływały po moich rozgrzanych polikach. Ale chyba właśnie tak miło być. Miłość to trudne uczucie, a niektórzy ludzie są za trudni by poczuć miłość.
_____________
Następny tytuł rozdziału: Zabawa się skończyła
- Federico! - wykrzyknęłam mimowolnie. Chłopak zmierzał do studia razem z dawną przyjaciółką zmarłej Francesci. Czyżby chcieli wspomóc Studio? To piękny gest. Nie wierzyłam, że kiedykolwiek tu wróci. Jest tyle miejsc w tej szkole, które przypomną mu o Włoszce. Każda sala widziała jej radość, w każdym pomieszczeniu słychać było jej śpiew. Nie sądziłam, że Ludmiła zdoła go tu przywołać. Widać, że ma na niego dobry wpływ. Zostawiłam bruneta samego i zerwałam się w kierunku dwójki. Zupełnie wyleciała mi z głowy uprzednia pogadanka.
- Potrzebne wam wsparcie? - po raz pierwszy od miesiąca zawitał uśmiech na jego twarzy. - Studio bez szefa nie ma szans - schlebiał sam sobie, a ja i Ferro parsknęłyśmy sarkastycznym śmiechem
- Na pewno dasz radę? - upewniałam się. Nie chcę by uczniowie widzieli smutek w miejscu, które będzie symbolem radości i szczęścia
- Będzie ciężko - nie kłamał. Chwilę spojrzał na mury szkoły. - Francesca chciałby tego. Chciałby bym wam pomógł, a ja zawsze się jej słucham - po jego poliku wiła się łza, której długo nie ścierał. Ludmiła również miała przeszklone oczy, a jej wargi wibrowały. Zagarnęłam ich głowy na swoje ramiona, by połączyć całą trójkę w uścisk. W takich chwilach musimy się wspierać. Wszystkie konflikty idą w niepamięć. Zgrabnie się odwróciłam, by obejrzeć studio w całej okazałości. Szpiegowałam wzrokiem Verdasa, ale znikł. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Chciał mi coś przekazać, a ja pod wpływem emocji znów przekonałam go, że Fede nie jest mi obojętny. Ale to błąd. Fede jest mi obojętny jako ukochany i bardzo ważny jako przyjaciel.
Po rekrutacji, której dokonaliśmy z Federico, Maxim i Ludmiłą szłam spokojnie do domu. Wciąż dumałam nad dzisiejszym dniem. Nie spotkałam Leona ani razu od czasu naszej pogawędki. Jest zły - to pewne. Zmieniłam tor swojej wędrówki. Odwiedziłam swojego chłopaka, w sumie to byłego chłopaka... byłego przyszłego narzeczonego? Niedoszłego narzeczonego? UGH! Nigdy nie byłam dobra w tych koligacjach... Po prostu miłość mojego życia. Zapukałam delikatnie do drzwi od jego pokoju.
- Wchodź! - odkrzyknął jakby do swojej mamy
- Hej - rozejrzałam się po pomieszczeniu, które wręcz tonęło w jego ubraniach. Leon zgarbiony był nad łóżkiem, a dokładniej nad walizką. Gdy rozpoznał mój głos, odwrócił się, zasłaniając ciałem bagaż. Było już za późno. Nie jestem głupia, a na pewno nie ślepa - Wyjeżdżasz gdzieś? - postawiłam hipotezę. Chłopak zwilżył swoją wargę językiem, przygotowując się na spowiedź.
- O tym chciałem ci powiedzieć - usprawiedliwił się pośpiesznie.
- Gdzie i na ile? - przeszłam przez próg i gromiłam go wzrokiem. Może to tylko wakacje, a może chce powtórzyć mój błąd sprzed 5 lat?
- Nie wrócę - wydał wyrok dla naszego związku. Wciąż nie podał powodu.
- Dlaczego? - wydukałam jedynie - Czemu to robisz? - starałam się moim spojrzeniem wywrzeć na nim presję, przez co stanie się wylewny. Nie rozumiem go. Nie jesteśmy już dziećmi. Konfliktów nie powinniśmy rozwiązywać, uciekając od nich. Tak, powiedziała Violetta...
- To długa historia - rozpoczął, głośno wzdychając
- Super, mam czas - byłam zdenerwowana. Przesunęłam dwie pary spodni na koniec łóżka i na wysprzątanym miejscu usiadłam. Chłopak klęknął naprzeciw mnie.
- Pół roku temu wziąłem udział w konkursie tanecznym - rozwijał swoją historię bardzo powoli. Każde słowo stanowiło jednolitą całość. Nie chciał bym źle coś zinterpretowała. Prowadził monolog jakby ćwiczył go kolejny raz - Wtedy nawet nie sądziłem, że mam cień szansy. Główną nagrodą był wyjazd do Hiszpanii by przez rok pracować z profesjonalnym instruktorem. Marzyłem by założyć własną szkołę taneczną. Przysięgam, sądziłem, że mnie nie wybiorą. Zresztą, było to pół roku temu, jak mówiłem, ty siedziałaś we Włoszech... Dwa miesiące temu przysłali mi list, że wygrałem.
- Wtedy byliśmy już parą. - gwałtownie wstałam. Leon powtórzył mą czynność - Czemu mi nic nie powiedziałeś? - podniosłam głos. Chłopak uspokajał mnie, kładąc swoje dłonie na moich ramionach.
- Przysłali mi bilet i dali dwa miesiące na zakończenie wszelkich projektów w Argentynie, pożegnanie z rodziną i przylot do Europy. Ja chciałem... - zawahał się.
- No co? - prosiłam go o kontynuacje. Miał tyle czasu, a nie szepnął nawet słówka. - Nie, Leon - zastopowałam go, nim on otworzył usta - Nie tłumacz mi się. Nie jesteśmy parą, a ty ciągle mnie ranisz... - wyminęłam go zgrabnie, by nie zetknąć się barkami.
- Zaczekaj! - krzyknął i chwycił mnie za rękę. Skierowałam twarz naprzeciw jego twarzy
- Co? - spytałam, próbując się opanować. - A te zaręczyny? Chciałeś je zerwać przed wyjazdem? A gdybym tu nie przyszła to najprawdopodobniej bym cię więcej nie zobaczyła, tak? - oczy mi się zeszkliły. To wszystko boli. Emocje, miłość, kłótnie, rozstania... Choć raz chciałabym z nim być i nie cierpieć. Zawsze coś z nim nie tak. Ile razy mogę wybaczać? Teraz... to chyba definitywny koniec
- Nie - przytulił mnie. Myślałam nad tym, by mu się wyrwać i uciec, ale potrzebowałam go blisko, choćby to był ostatni raz.
- Jak nie? - mamrotałam, wylewając łzy w jego koszule, która je chłonęła jak gąbka - Ty wyjeżdżasz, a ja zostaję tu
- Zabrałbym cię po prostu ze sobą - odchyliłam delikatnie głowę - i zrobię to teraz. Nic wcześniej nie mówiłem, bo wiedziałem, że ze względu na studio odmówisz. Wyjazd mamy za tydzień... - podsumował.
- Jak mówiłam: ty wyjeżdżasz, ja zostaję tu - oddaliłam się od niego. Nie mogę zostawić znów rodziców, studio, Federico... Oni mnie potrzebują. Ale z drugiej strony moje serce zawsze będzie puste. Nigdy nie znajdzie zamiennika Leon, bo nie, po prostu. Tak trafiło, że Verdas jest moim rozwiązaniem. Mimo kłótni, rozstań i kryzysów, my zawsze do siebie wracamy silniejsi. Teoretycznie powinnam być na niego zła, wściekać się, że nie pisnął nawet słówkiem o tym, że wyjeżdża, ale nie mogę się na niego złościć... Szczerze? Cieszę się, że spełnia swoje marzenia. Boli mnie tylko to, że tak daleko ode mnie. Chłopak złapał mnie kurczowo za rękę
- Zostań, proszę. Daj się przekonać - błagał, lecz ja nie uległam jego prośbą. Zdjęłam jego rękę z mojego nadgarstka.
- Żegnaj - wypowiedziałam cicho. Opuściłam jego pokój, a następnie dom. Dopiero po tych czynnościach zrozumiałam, co właśnie się wydarzyło. Leon wyjeżdża, na zawsze. Nigdy więcej go nie przytulę, nie pocałuję, nie dotknę jego dłoni, nie poczuję bijącego od niego ciepła. Moje ego nie będzie blokadą do jego kariery. Skoro go wybrali, to znaczy, że był najlepszy. Słone krople znów spływały po moich rozgrzanych polikach. Ale chyba właśnie tak miło być. Miłość to trudne uczucie, a niektórzy ludzie są za trudni by poczuć miłość.
_____________
Następny tytuł rozdziału: Zabawa się skończyła
Subskrybuj:
Posty (Atom)