wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 49: Trema czy też nie

*Ludmiła*
Sobota, sobota, sobota. Jak ja kocham soboty. Leżę i nic nie robię. Zazwyczaj... Dziś jest inaczej. Organizujemy koncert w studio, ale jakoś nie mogę uwierzyć, że to je uratuje przed splajtowaniem do końca. Potrzebujemy mnóstwa pieniędzy. Za bilety wątpię żebyśmy pokryli chociaż jedną setną wydatków. Pozostała jedynie inicjatywa sponsorów i to na nich najbardziej liczymy. Tylko Leon... nie, on na pewno coś schrzanił i żaden się nie zjawi. To będzie istna katastrofa. Mój plan: jeśli ta próba będzie porażką, idę na wykłady z matematyki. Jeszcze nie za późno na zostanie nauczycielką zawodowo.

Kończyłam nakładać makijaż. Ubrałam już zaplanowaną na tę popołudnie kreacje. Wyglądałam jak zawsze perfekcyjnie. Ostatnie poprawki fryzury i upodobniłam się do bogini. Wyszłam z domu pewna siebie. Przed bramką dostrzegłam znajomą mi twarz. 
- Hej! - machała Włoszka. Powtórzyłam jej czynność. Podbiegłam możliwie szybko do furtki i zaprosiłam ją dłonią na swoją posesję. - Gotowa na show?! - uderzyła entuzjazmem w moją stronę. 
- yeah! - uniosłam do góry pięść, co było symbolem pewności w nasz talent. Ni stąd ni zowąd, Fran padła w me ramiona. Dosłownie rzuciła się na mnie. Trochę odchyliło mnie to do tyłu, ale utrzymałam równowagę. Doprowadziłam nas obie do pionu. Zauważyłam, że Fran straciła przytomność. Owinęłam jej rękę wokół mojej szyi. - halo?- klepnęłam ją w policzek, a ona nagle się ocknęła 
- Co się stało? - spytała kompletnie oderwana od rzeczywistości
- Ty się o to pytasz? Chyba ja powinnam zadać to pytanie - starała się utrzymać samodzielnie, ale dla pewności, że znów nie upadnie, trzymałam ją za ramiona - Omdlałaś. Dlaczego?
- Ten stres. - wachlowała się - Ale tu duszno - stwierdziła, więc zaczynałam robić to, co ona. 
- Duszno? Jesteśmy na dworze - to niepokojące. Zwykle nie przejmuję się innymi, ale to Fran...
- Wiem, ale gorąco jest - patrzyła na mnie chaotycznie jakby miała zaraz zejść z tego świata. Martwię się.
- Fran! - objęłam ją w talii i małymi kroczkami prowadziłam na schody przed domem - Dzwonię po lekarza - wyjęłam komórkę z kieszeni. 
- Nie! - wrzasnęła i wytrąciła mi telefon z dłoni. - To stres - zapewniała. Wyglądała już w miarę normalnie. Na pewno lepiej niż 5 minut temu. - zaraz mi przejdzie. Po prostu bardzo chcę, żeby uratować studio. Jutro będzie wszystko w porządku - podniosła się o własnych siłach. Poprawiła sukienkę i uśmiechnęła się, jak zawsze. Uwierzyłam w jej słowa. - Pamiętaj tylko, że każdy koniec jest również początkiem czegoś nowego - spojrzałam na nią jak na wariatkę. Cokolwiek to zdanie oznaczało, nie było czymś, co często powtarzała. Kąciki ust posunęły jej do dołu, spuściła wzrok.
- Ty majaczysz. Dzwonię po lekarza - upierałam się przy swoim, szukając wzrokiem komórki
- Nie! Chcę, żebyś to wiedziała. Jedźmy na ten koncert, bo się spóźnimy - zaoferowała, a ja nieco sceptyczna do jej pomysłu ze złym nastawieniem się zgodziłam. Dziewczyna znów powróciła do dawnego wyrazu twarzy.
- A Fede? - rzuciłam nagle, będąc już w samochodzie 
- Fede przyjedzie z Violettą - znów? Nie powiem jej tego, ale to zaczyna być już dziwne. Francesca całe dnie przesiaduje u mnie i tłumaczy, że jej mąż spędza sobie czas w domu innej dziewczyny. Super wymówkę sobie znalazł, koncert. Mnie się jednak wydaję, że mają romans, ale nie powiem jej tego wprost bo mnie wyrzuci z własnego samochodu. Mogę się mylić i oby tak było. Nie chcę by cierpiała. Z drugiej strony wiem, że jeśli Fede mówi, że kogoś kocha to tak jest, a on zarzeka, że Fran jest jego jedyną. Nie nadużywa słowa "miłość". Szkoda, że wcześniej nie doceniałam tego. Trudno, już za późno. Zaprzepaściłam moją szansę, niech chociaż Francesca będzie szczęśliwa. Najwyżej umrę jako stara panna...

Gdy dotarliśmy na miejsce rzeczywiście wszystko było dopięte na ostatni guzik, a przed naszym studiem zebrały się tłumy, co było dla mnie szokiem. Francesca nie mogła wyjść z podziwu. Chciałbym teraz utwierdzać ją w przekonaniu, że to dla mnie przybyli, ale wyszłabym na idiotkę. Na szyldach widniały napisy "Violetta we love you". Czyżby zagraniczni fani naszej "gwiazdki"? Wyzwaniem było dla nas przedarcie się do szkoły, ale po kilku upadkach i zdartym kolanie dotarliśmy na backstage. Każdy z nas odczuwał tremę. Nie przed występem, ale przed tym czy zdołamy uratować naszą szkołę, czy talentem przekonamy sponsorów. To wielki znak zapytania. Violetta poprawiała makijaż, Leon stroił gitarę, Fede migdalił się do Fran, Fran do niego, Lara rozmawiała z Camilą i Naty, Maxi, Diego oraz paru uczniów, którzy nie są godni mojej uwagi też się czymś wspólnie zajmowali, a ja zostałam sama. Udawałam, że jestem czymś bardzo zajęta, że odpisuję na sms'y... mając wygaszony ekran. 

- Gotowi? - spytał głośno Leon, a my dumnie wiwatowaliśmy. Po chwili podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież. Fani oblegli scenę. Światła zgasły. Melodia niosła się po całej sali, a wraz z pierwszym słowem piosenki, reflektory rozbłysły. Violetta rozpoczęła występ "Supercreativa". Wyglądało to mniej więcej tak. Fani prosili "dajcie mięso, dajcie mięso", no to rzuciliśmy panną idealną na pożarcie. Wyczekiwali ją chyba najbardziej i pewnie gdyby nie ona to więcej niż połowa tych ludzi nawet by tu nie zajrzała. Po ostatniej melodii, Maxi puścił następną nutę. Na scenę wszedł Federico wraz z Fran i dołączyli do Violetty w "nel mio mondo". Publika kołysała się i machała rękoma. Wypatrywałam z tłumów ludzi bardziej odstawionych, potencjalnych sponsorów. Znalazło się kilku takich, ale czy chcą zainwestować w tę szkołę? Nie mam pojęcia. Kolejne występy były coraz lepsze i bardziej profesjonalne. Znalazło się nawet dla mnie własne 5 minut. "Quiero" to piękna piosenka, z której byłam dumna. Na sam koniec wyszliśmy grupą do ostatniego występu. "Ser mejor" to mimo wszystko mój ulubiony utwór z całej puli doskonałych. Rozpoczęła Violetta, na którą pierwszą padło światło, każdy następny wykonawca również wyłaniał się spod reflektorów. Przy kwestii Fran byłam zaniepokojona. Stała jakby zaraz miała upaść. Nawrót tremy? Ale tuż po występie? Jej głos ucichł w połowie zwrotki, co poprzedzało ciąg dużo gorszych zdarzeń. Fran upadła na ziemię. Publika aż zawrzała z przerażenia. Wymienialiśmy przez ułamek sekundy spojrzenie. Federico podbiegł do ukochanej. Położył ją na swoje kolana. Wolę nie wiedzieć, co wtedy czuł. Muzyka ucichła, a Violetta i Leon wypraszali publikę na zewnątrz. Jej ciemne włosy swobodnie zwisały z nóg chłopaka. On utulał ją ramionami, głaskał po polikach, uspokajał mimo iż nie kontaktowała. W między czasie dzwoniłam po pogotowie. Czemu nie zrobiłam tego wcześniej?

_________
1) Czy Fran będzie żyć?

Następny tytuł rozdziału: Przeszkody

sobota, 25 kwietnia 2015

Rozdział 48: Niezgoda rujnuje

Zdezorientowana podniosłam głowę. Swoim ciepłym wzrokiem oraz pięknymi dołeczkami uspokoił mnie Verdas. Zdjęłam swoje dłonie z torsu, które przytwierdziłam do niego przy zderzeniu. Zamknęłam za sobą drzwi, nawiązując kontakt wzrokowy z chłopakiem.
- Zabieram cię do kina - oświadczył z wyraźnym uśmiechem. Moja dusza zaczęła tańczyć i wiwatować. Nie jest wielce obrażony, uf.
- Fede, właśnie miałam do ciebie iść - zakomunikowałam, lecz Leon nagle posmutniał. Zerwał nasze połączenie poprzez spojrzenie. Wyglądał jakby zaraz miał eksplodować. Co go tak wyprowadziło z równowagi?
- Nazwałaś mnie... - sylabował przez zęby, a w połowie zdania zamilkł. Zatrzepotałam rzęsami parę razy. - Nie ważne - odrzekł zrezygnowany. Starał się wymusić coś w rodzaju uśmiechu. - Idziemy? - kiwnęłam głową na potwierdzenie. Poruszaliśmy się chodnikiem w bardzo wolnym tempie. Nigdzie nam się nie spieszyło, a w jego towarzystwie droga stąd do Chin byłaby za krótka na rozmowę. Co dziwne, nie objął mnie swoim ramieniem, co starałam się tłumaczyć, że po prostu nie użył antyperspirantu czy coś... A to że nie chwycił mojej ręki wyjaśniałam nadmierną potliwością dłoni, która nasiliła mu się wczoraj wieczorem. Nie byłam w stanie pojąć jedynie tego, że praktycznie nie wypowiadał się.
- Federico dziś dzwonił i mówił, że nie przyjdzie do mnie - podtrzymywałam rozmowę - Ale spokojnie na tą sobotę się wyrobimy - zapewniałam. W tę sobotę bowiem mamy nasz upragniony koncert, który uratuje, bądź nie uratuje sytuacje studia. Jest dla nas bardzo ważny, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. - Fede naprawdę panuje nad sytuacją - przyznałam z chichotem, przypominając sobie historię z prób - Bywa tak, że to on odwala całą robotę, a ja tylko zatwierdzam. Jest bardzo profesjonalny. Świetny z niego artysta
- Dość! - warknął rozgniewany Leon. Zaczęłam się go bać. Wykonałam jeden krok w tył. Wszystko się w nim gotowało - Przestań mówić o Federico! - wciąż krzyczał
- Uspokój się - prosiłam
- Ja jestem spokojny! - niezmiennie wrzeszczał - Federico to i tamto. Skończ o nim mówić. - nakazywał - Jak jest taki cudowny to się z nim umów, a nie tracisz czas na mnie - gestykulował dziwne rękoma. Dłońmi starałam się załagodzić sytuacje. Chwyciłam jego nadgarstek, który szybko zabrał z powrotem do siebie
- Leon... - rozpoczęłam rozpaczliwym głosem. Chłopak głośno westchnął i wywrócił oczyma
- Stop, nie... Violetta - przemówił nadal rozdrażnionym, lecz nieco cichszym głosem - To nie ma sensu
- Co chcesz przez to powiedzieć? - modliłam się myślach by nie wypowiedział tych słów i jednoznacznie przekreślił wszystko. - nie - wyprzedziłam go, nim on ogłosił swój wybór - Jeśli rzeczywiście za dużo mówię o Fede to przepraszam. Spędzamy ze sobą dużo czasu, by uratować studio, to prawda. Jest naprawdę bardzo w porządku, lubię go - Leon uniósł błagalnie głowę do góry - ale
- To z nim bądź - krzyknął
- Nie - ścisnęłam jego dłonie - Nie kocham go, kocham ciebie. Z mojej strony nic się nie zmieniło. - uciekał ode mnie wzrokiem - spójrz na mnie - przez kilka sekund był oporny, ale później wykonał posłusznie polecenie - Widzisz to?
- Co? - warknął
- Miłość.
- Nie wiem, Violetta - znów uwolnił się z moich sideł. Zwiększył odległość między nami - Muszę to wszystko przemyśleć
- Co tu do myślenie? - skrzywiłam się - Kochasz mnie, czy nie? - zapytałam wprost. Nastała głucha cisza, która małymi kroczkami doprowadzała mnie do szału. Jak on może się aż tyle zastanawiać? Sądziłam, że to, co nas łączy to jest pewne i oczywiste. Nie wierzę, że ma aż tak długą chwilę zawahania. - Okay - podsumowałam naszą rozmowę - Wszystko mamy wyjaśnione... - ironizowałam. Spuściłam nisko głowę i nie odwracając się w tył powróciłam do domu. "Violetta, poczekaj"... Nie, w jego przypadku to się nie sprawdza. On zawsze musi analizować sytuację, zamiast reagować. Otworzyłam willę. Już z podwórka słyszałam znajome nuty. Weszłam do środka, a przy pianinie osiadali Feder i Fran. Nie przejęci moim przybyciem śpiewali "Luz, camara y accion" jakby nigdy nic. Dołączyłam się do nich, by odkryli moją obecność. Oni tylko głupawo się uśmiechali i śpiewali dalej. Francesca objęła mnie jednym ramieniem. Po zakończeniu ostatniego wersu, Włoch odgrywał kolejne nuty innego utworu. - stop, stop! - poprosiłam, ale oni się już rozkręcili. Usiadłam bezradnie na sofę, słuchając kolejnych piosenek, które znam doskonale na pamięć. Minęło ich chyba z 10.
- Są świetne - podskoczyła radośnie żona Feder'a. Opierałam dłoń o polik. - Ale się zmęczyłam idę po wodę. 3? - spytała, na co Włoch zakołysał twierdząco głową.
- Siadaj koło mnie, Viola - zawołał, lecz ja ani drgnęłam. Po kilku sekundach zagłębił się w partyturach, które przekładał tak długo, dopóki nie znalazł wybranej piosenki.

Non so se va bene. non so se non va.
Non so se tacere o dirtelo ma.

Le cose che sento
Qui dentro di me,
Mi fanno pensar
Che lamore é cosi.

Ogni instante
A un non so ché
D’importante vicino
A te.

E mí sembra che
Tutto sía facile,
Che ogni sogno
Diventi realtá.

E la terra puó
Essere il cielo!
E’ vero!
E’ vero!

Z grzeczności przysiadłam się do niego i włączyłam się jak zwykle w refrenie. Wczuwałam się w słowa, śpiewając i patrząc prosto w oczy Feder'a, nie zwracając uwagi na otaczającą nas rzeczywistość. Gdy skończyliśmy, rozejrzałam się po pokoju. Znów odpłynęłam. Po prostu śpiewanie sprawia, że ląduje w innym wymiarze. To magiczne. Przy wejściu od kuchni dostrzegłam Leona i Francesce, którzy obserwowali nas. Ich wyraz twarzy był przeciwny. Ona wesoła radośnie klaskała w dłonie, on oschły zawinął się natychmiastowo z pomieszczenia. Zaczęłam go gonić. Francesca zdążyła wyściskać swojego męża, a mój chłopak ma do mnie żal.
- Zaczekaj! - krzyczałam, będąc w kuchni. Brunet z łaski swojej wypełnił moją prośbę - co tu robisz? - dopytałam, układając rękę na drewnianym blacie
- Przyszedłem porozmawiać, pogodzić się, ale jak widać popełniłbym błąd - zareagował jak zwykle... Mam już dość jego humorków. Ile razy mogę mu tłumaczyć jedno i to samo? Jestem już tym zmęczona. Z kieszeni wypadło mu czerwone pudełeczko, na którym oboje zawiesiliśmy wzrok. Chłopak szybko je podniósł i usiłował schować w kieszeni bluzy. Powstrzymałam go, dotykając jego śródręcza
- Co to? - spytałam z wielkim uśmiechem na ustach. Leon otworzył pudełko. W jego środku znajdował się pierścionek z malutkim diamencikiem, który mienił się przepięknie. Ze wzruszenia popłynęła mi łza - Chciałeś...
- Chciałem - potwierdził i zamknął wieczko - Miałem zrobić to dziś rano, nie szliśmy do kina - zakomunikował. Zrobiło mi się ciepło na sercu.
- Zgadzam się - przygryzłam wargę. Drugie oko napełniło się słoną kroplą, symbolizującą szczęście
- Ale ja już nie - pokręcił przecząco głową i schował niedoszły pierścionek zaręczynowy do bluzy. Opuścił mój dom, pozostawiając mnie w ciężkim szoku.

__________
Następny tytuł rozdziału: Trema, czy też nie

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział 47: Zazdrość

Rozdział dedykuję Carmelle
__________
*miesiąc później*
Cała akcja z Roxy ucichła. Federico wypaplał się Fran, a Fran przekazała nowinę reszcie. Szybko mi wybaczyli niesforne kłamstwo, spoglądając na nie jak na udany eksperyment, który przywrócił dawną Violettę. Perukę spaliłam. Nie będzie mi już nigdy do niczego potrzebna. Od pewnego czasu wspólnie pracujemy nad odbudową studia. Angażujemy się w to całym sercem, rozumem oraz chęciami. Planujemy zrobić koncert, na który wyłożę pieniądze ja, częściowo moi znajomi. Po odcięciu się od telewizji moje główne źródło przychodów jest wyschnięte. Coś tam jednak odłożyłam na czarną godzinę, co w zupełności wystarczy na organizacje koncertu. Oby się udało. We Włoszech... jestem wrogiem publicznym numer jeden. Publika nienawidzi mnie tam za "zdradę". Ich problem. Siedziałam na kanapie siadem skrzyżnym, rozmyślając nad repertuarem na koncert. Piosenek musi być dużo, bo wejściówka do tanich nie należy. Zbieramy na szczytny cel.
- Fede - zagadałam do kolegi, który komponował coś nowego przy fortepianie. Wstałam z sofy i przed nosem pomachałam mu kartą z listą wykonawców. Chłopak szybko zmierzył wzrokiem pozycje, po czym się uśmiechnął.
- A może by tak - nacisnął palcami klawisze i zaczął śpiewać. Gdy rozpoznałam piosenkę, włączyłam się do refrenu.

Ti confesso che
non so bene
cosa fare.
Forse e perche
non ho tempo
per pensare.
I miei dubbi
sono tanti e
non posso
andare avanti.
Ma ora sono
stanca, non
aspetto piu.

- Możemy zaśpiewać połowę po hiszpańsku i połowę po włosku - narzuciłam pomysł, na co on jeszcze bardziej się rozpromienił. - Podoba się? - usłyszałam dzwonek do drzwi. Wstałam od instrumentu. Szłam, by przywitać gościa. Fede został przy fortepianie i przelewał swój pomysł na hit w praktykę. - Leon - uścisnęłam przystojniaka radośnie. Spoglądając mi przez ramię, ujrzał Włocha
- A ten znowu u ciebie? - jęknął obrażony. Zabrał rękę z mojej talii i złowrogo wgapiał się w przyjaciela. - Jest tutaj zawsze. Kiedy przychodzę, on u ciebie już siedzi. Nie ma domu? - bulwersował się
- Zazdrośnik - obróciłam całą akcję w żart. Mąż Francesci rzeczywiście dość często mnie odwiedza ostatnio, ale to wynika raczej z tego, że oboje zajmujemy się organizacją koncertu ze strony artystycznej. Ludmiła i Francesca budują scenografię i tworzą kostiumy, Leon szuka sponsorów. My naprawdę chcemy dobrze. Nie powinien być zły.
- Nie, Violetta - mówił całkiem poważnie - Mam wrażenie, że spędzasz z nim więcej czasu, niż ze mną. To ja jestem twoim chłopakiem - Federico śpiewał. Zatracony był w muzyce, więc nic nie słyszał z naszych wymiany poglądów
- To dla dobra studia. - tłumaczyłam, ale on najwyraźniej nie chciał mnie słuchać i próbować zrozumieć - nie robimy niczego złego - ciągnęłam dalej - Chodź lepiej, zazdrośniku. - Pociągnęłam go za dłoń w kierunku salonu, w którym przebywał Włoch - Pokażemy ci, co już mamy
- Cześć, Leon - pomachał do Verdasa sprawca jego zazdrości. Leon kiwnął głową
- Pff - fuknął pod nosem. - Gdzie Francesca? - spytał, jakby chciał mu wypomnieć, że ma swoją żonę. Brunet podrapał się po głowie. Zagrał melodie, do której wyśpiewał słowa
- Nie wiem - ja wraz z brunetem zaśmialiśmy się, ale Leon dalej się dąsał. Swoim zachowaniem przypominał dziecko. Był zazdrosny o przyjaciela. On musi mi zaufać. Kocham tylko Leona, a Feder nie widzi świata poza Francescą.
- Bardzo zabawne - ironizował - Idź jej poszukać - nakazał. Objął go ramieniem i siłą ciągnął do wyjścia. Feder próbował zawrócić, ale specjalnie się nie zapierał nogami. Cała sytuacja z jednej strony miała charakter komiczny, z drugiej dramatyczny.
- Wrócę jutro - rzucił Włoch na odchodne. Verdas zamknął za nim drzwi
- Wrócę jutro - przedrzeźniał go zazdrośnik, a ja się uśmiechnęłam
- Jesteś okropny - karciłam go, lecz z wesołą twarzą. Nie mam mu niczego za złe. To nawet słodkie. Wyciągnęłam ręce w jego kierunku. Chłopak szybko je chwycił. Przyłożył swoje czoło do mojego i nagle cała złość odeszła w niepamięć. - Nie masz powodu być... - palcem wskazującym zasłonił mi usta. Nie przestałam mówić. - To ważne - złożył czuły pocałunek, co było dużo lepszą alternatywą od tego nędznego palca. Pogłębiłam pocałunek. Przenieśliśmy się na kanapę. Usiadłam okrakiem na mojego chłopaka. Nasz pocałunek coraz bardziej się wydłużał, To jak magiczna bajka, która ciągnęła się w najlepsze. Odsunęłam się od niego mimo błogiego stanu. - Jesteś moim jedynym - wyznałam, trzymając kurczowo górną partię jego bluzy. Cmoknęłam go w usta po raz ostatni. Zdecydowanym ruchem opuściłam jego kolana, zostawiając chłopaka w niedosycie. - Jak ci idzie? - zajęłam miejsce obok niego na kanapie, opierając łokieć o jej brzeg
- Ale że z czym? - powtórzył moje czynności
- Znalazłeś kogoś żeby sponsorował nasze studio? - rozjaśniłam. Leon odchylił głowę do tyłu, a za chwilę ją opuścił
- Tak - zredagował krótko i poprawił swoją bluzę
- Tak? - wyszczerzyłam się
- Nie - zaprzeczył. Przymarszczyłam brwi,
- To tak, czy nie? - oczekiwałam precyzyjnej odpowiedzi - My z Fede radzimy sobie świetnie. Mamy już wybrane piosenki. Fede pracuje też nad nowymi. Są bardzo dobre. Dzięki niemu my naprawdę mamy szanse uratować studio - wygłosiłam mowę zachęcającą, która osiągnęła przeciwny skutek.
- Super - fuknął pod nosem Verdas i wstał z kanapy. Śledziłam go wzrokiem - Idę już - zakomunikował
- Zostań - poprosiłam, chwytając go za rękę. Brunet zawiesił spojrzenie na mnie, a po niespełna sekundzie wyszarpnął swą dłoń. - Widzimy się jutro - wypowiedział bez emocji. Odprowadziłam go wzrokiem.

Następnego dnia liczyłam na lenistwo do potęgi. Marzyłam o śnie porannym, popołudniowym i do tego wieczornym. Miałam tak śliczny sen. Byłam wróżką i kontrolowałam wszystko, co mnie otaczało, a gdy latałam, czułam jakbym rzeczywiście była motylkiem. Coś niezwykłego. Ze snu wyrwał mnie dźwięk mojej komórki. No tak. Czemu ja jej nigdy nie wyciszam na noc? Uniosłam głowę z poduszki i rozglądałam się za telefonem. Zaspanym wzorkiem przeczytałam imię, które było rozmazane. "Fede"
- Halo - stęknęłam
- Dziś nie wpadnę do ciebie. Idę z Fran na randkę - wyspowiadał mi się
- Luz. To pa - szybko zakończyłam rozmowę i odłożyłam słuchawkę. Być może odtworzę dalszą część snu. Pełna nadziei opuściłam głowę na poszewkę wypełnioną piórami. Minęła chwila, dosłownie sekunda, a telefon znów zaprotestował przeciw odpoczynkowi - Fede... - westchnęłam
- Tu Leon - odrzekł smutnie mój chłopak, a ja się zawstydziłam. Odgarnęłam włosy sprzed twarzy. Natychmiastowo wyprostowałam plecy
- Przepraszam. Po prostu przed chwilą dzwonił Fe... - teraz to ja się spowiadałam jak w kościele
- Nie musisz się tłumaczyć - mimo jego słów, czułam przygnębienie w głosie - Cześć - rozłączył się. Rozłączył się, no rozłączył się. To zwyczajna pomyłka, a on się już obraził? Momentalnie zerwałam się z łóżka. Nic z mojego wypoczynku. Zabiorę go do kina, na spacer, gdziekolwiek. Jeśli mi nie wierzy, to muszę go przekonać ile dla mnie znaczy. Wbiegłam do szafy, łazienki. W locie zjadłam kanapkę. Pociągnęłam za klamkę od drzwi wejściowych i nieświadomie, zderzyłam się z osobą.
______
1) Z kim zderzyła się Violetta?

Następny tytuł rozdziału: Niezgoda rujnuje 

Prezentuję rozdział jeszcze przed szkołą. 3 klasa pisze egzaminy, a nasza szkoła i tak idzie na lekcje. GENIUSZ! Mam nadzieję, że się podoba. Przeskoczyłam w czasie, bo nie chciało mi się opisywać całej tej farsy z Roxy XDD Dziękuję za komentarze, wyświetlenia <3333 Powoli zbliżamy się do 60. Mam pewien zarys na dalsze rozdziały. Czekają was jeszcze emocje, tak sądzę.
/// Ari <3

sobota, 18 kwietnia 2015

Rozdział 46: Violetta vs Roxy

Rozdział dedykowany Fran Love
______
- Ale co? - spojrzała na mnie z zapytaniem - Ukradłaś sukienkę Violettcie? - roześmiała się
- Tak - przytaknęłam, kiwając głową. Skoro sama uratowała mnie z opresji, to czemu mam wszystkiemu zaprzeczać? I tak od razu po weselu powiem im prawdę. Mam dość przebieranek. Poznałam lepiej dziewczyny i sądzę, że są naprawdę cudowne. Nawet czasami Ludmiła.
- Już cie lubię - krzyknęła entuzjastycznie i przytuliła mnie, w sensie Roxy... Może jednak z Lu nie będziemy przyjaciółkami, ale to tylko takie przypuszczenia...

W pośpiesznym tempie wróciłyśmy do domu Francesci. Dziewczyna pełna nadziei wybiegła na dwór. Camila i Lara się postarała, bowiem wyglądała lepiej niż wcześniej. Wręczyłam jej sukienkę, którą przyjęła z iskierkami w oczach.
- Uratowałaś mi życie! - Rzuciła mi się w ramiona. Dosłownie. Przez krótką chwilę trzymałam ją, jak pan młody swoją żonę, przenosząc ją przez próg domu.
- Ale najpierw prawie je zepsułam - przyznałam ze skruchą
- Tik tak, dziewczyny - klepała palcem po nadgarstku Ludmiła, informując nas, że czas jest niebłagalny, a do ceremonii pozostało mało czasu.

- Czy ty... - ksiądz rozpoczynał przysięgę małżeńską. Francesca była tak podekscytowana, że ciągle mu przerywała i wypowiadała "tak", po czym całowała Fede.
- tak! - oświadczyła. Chwyciła Fede twarz w dłonie i złożyła na jego ustach namiętny pocałunek. Chłopak spodziewał się tego, gdyż otrzymał ich takich podczas samej mszy z 6,7...
- Czy ty Francesco bierzesz... - kontynuował dalej duchowny, który miał naprawdę anielską cierpliwość do panny młodej.
- tak! - wykonała stałą czynność przyszła żona Włocha
- Możemy przejść do przysięgi? - zaproponowała Ludmiła, jak druhna, której się najzwyczajniej nudziło. Wszyscy goście zamienili się w widownie, która oklaskuje aktorów w teatrze. Spodobał się im ten pomysł. Mi również. Ferro niczym gwiazda przesłała im całuski oraz machała jak królowa.
- Ja to już chyba przejdę do ostatniej części. - westchnął z ulgą ksiądz - Ogłaszam was mężem i żoną - tym razem Federico zagłębił się w ustach swojej świeżo upieczonej żony. Co chwilę zerkałam na osoby znajdujące się za Włochem. Brakowało kogoś. Nawet nie "kogoś", ale mojego kogoś. Jak to możliwe, że Leon się nie zjawił? Jeszcze w tak ważnym momencie. Jego przyjaciel bierze ślub, prosi go na świadka, a on go po prostu olewa, nie przychodzi. Jeśli nie chce mnie oglądać, okay, ale przyjaciół się nie zawodzi. W ostatniej chwili wspomniany Verdas wparował do kościoła. Goście po kolei jak domino oglądali się do tyłu, na drzwi. Nawet Fran i Fede zaprzestali. Leon poprawił grzywkę, marynarkę od garnituru.
- Spokojnie, to tylko ja - ogłosił. Szybko przebiegł przez główny korytarz i stanął za plecami Federico. Wymieniałam z nim wzrok. Był taki zimny i bez wyrazu. Nienawidzi mnie... Schował ręce za plecy. Gdy para młoda wychodziła z kościoła, ja zbliżyłam się do Verdasa, ale on mnie tylko wyminął. Dopiero na weselu, gdy zabawa trwała w najlepsze udało mi się go doścignąć.
- Cześć - szepnęłam cicho i nieśmiało - dzięki, że mnie nie wydałeś - zbliżyłam do niego się jeszcze bardziej
- To, co teraz robisz, jest nie w porządku - podsumował Roxy
- Przyjście na sam koniec ślubu swojego kumpla też nie do końca jest dobre, wiesz? - odgryzłam się
- Miałem problemy - odrzekł z uśmiechem. Ja również się rozweseliłam. Nawet nie znałam powodu, ale te jego dołeczki... ah! To chyba wystarczający powód.
- Problemy? - śmiałam się. Znając Leona, a znam go dość długo... jego problem to będzie błahostka
- Wiesz... fryzura - westchnął, zagarniając włosy do tyłu
- No tak - przytaknęłam z ironią - Powiem im o wszystkim, ale po weselu
- Idź sobie - spoważniał nagle - Już i tak na mnie się dziwnie patrzą. Jestem z Violettą, potem z Roxy i później znów z Violettą, a ty jako Roxy po raz kolejny stawiasz mnie w złym świetle. Nie jestem taki. Nie zdradzam swojej dziewczyny - tłumaczył mi ze zdenerwowaniem. Ja go doskonale rozumiem. Wiem jak to wygląda i jak na to patrzę z perspektywy czasu to ta cała Roxy to jakiś przypadek, pomyłka i chory pomysł. Nie dziwi mnie jego zachowanie. Sama bym chyba zwariowała.
- Chodź ze mną - chwyciłam uwodzicielsko jego rękę. Chłopak wyrwał się. - Zaufaj mi - szepnęłam mu przez ramię. Kiwnął głową. Oboje szliśmy w kierunku najbliższego hotelu, czyli jakieś 100 metrów od domu weselnego, w którym odbywało się przyjęcie. To tam większość gości ma spędzić noc. Po alkoholu w końcu nie można prowadzić, a znaczna część grupy to Włosi. My również posiadaliśmy swój pokój. Odebraliśmy klucze w recepcji. Biegliśmy schodami na pierwsze piętro. Ciągle trzymałam jego dłoń, by czuć tę bliskość. Przed drzwiami zbliżył się do mnie i zaczął całować mnie po szyi. Oparłam się o drzwi, próbując je w międzyczasie otworzyć. Nie mogłam trafić do dziurki od klucza, więc na sekundę odsunęłam się od Leona. Gdy znaleźliśmy się w pokoju, rzuciłam się na szyję. Oplotłam nogi wokół jego brzucha, a on całował mnie namiętnie. W zupełności się mu oddałam. Drobnymi kroczkami niósł mnie do sypialni. Z nim czuję się jak lekkie piórko. Bardzo go kocham. Nie oderwaliśmy się od siebie nawet na moment. Chłopak ułożył mnie delikatnie na materac. Pogłębialiśmy pocałunek. Było mi z nim dobrze.

Z błogiego snu obudziły mnie przedzierające się przez zasłonki drobne promienie słoneczne. Otwierając oczy, spodziewałam się ujrzeć mojego księcia z bajki. Chłodno przywitały mnie jego stopy, gdyż przystojna twarz wraz z poduszką przeniosła się na drugi koniec łóżka. Wyjęłam spod głowy miękki przedmiot i rzuciłam nim w stronę ukochanego. Chłopak podniósł głowę, która później wtórnie wylądowała na poduszce. Pod kołdrą przemieściłam się na drugi koniec materacu.
- Co jest? - odezwałam się
- Co jest? - wymamrotał z oburzeniem - Strasznie chrapiesz - oskarżył mnie, a ja skwasiłam twarz.
- Ja chrapię? - zakpiłam
- Nie dałaś mi spać - zrzędził. Przysnęłam się do niego. Owinęłam się ręką Leon. Pomiędzy naszymi twarzami była 2 centymetrowa szczelina. Obserwowałam go jak spał. Wyglądał tak słodko. Jak taki dzieciaczek. Oboje usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Momentalnie się poderwałam, okrywając swoje ciało kołdrą. Rozejrzałam się po pokoju za ubraniami. Szybko je zgarnęłam. Zauważyłam również perukę Roxy na półce nocnej. Zamknęłam się w łazience, zostawiając Leona samego w sypialni. Błyskawicznie szykowałam się do wyjścia.
- Przeszkadzam? - zza ściany rozpoznałam głos Fede. Co on robi tu tak wcześnie? Rozświetliłam komórkę. 13.., Dobra, może nie aż tak wcześnie.
- Nawaliłem, wiem - chodzi chyba o ten ślub, na którym Leon wparował w ostatniej chwili do kościoła. Nie dziwię się Fede, też bym była zła.
- Nie o to chodzi - zaprzeczał Włoch - Fran gdzieś zniknęła
- Ale jak zniknęła? - przystawiłam ucho do drzwi, by lepiej zrozumieć ich rozmowę. Albo Fran zniknęła, albo coś źle usłyszałam
- No po prostu. Rano wstałem, patrzę, a jej nie ma. Nigdzie - Fede był bardzo przejęty jej zaginięciem.
- Stary - uspokoił go opanowanym głosem Leon - może po prostu wyszła coś zjeść albo do Ludmiły. Wiesz jakie są baby - celowo zakaszlałam. Obraża ród dziewczyn, tak nie wolno.
- Może - zadumał się przystojny kolega mojego chłopaka - Słyszę, że sam nie jesteś - zaśmiał się, na co Leon zareagował tym samym - Jakaś dziewczyna, okay. Ja się zmywam, nie będę wam przeszkadzał. - wyśpiewał. Po chwili słyszałam trzaśniecie drzwiami. Wystawiłam głowę dla kontroli. Nieśmiało opuściłam łazienkę.
- Poszedł już? - upewniałam się. Brunet pokręcił twierdząco głową - Idziemy szukać Fran? - spytałam przejęta, krocząc ku chłopakowi. Wyciągnęłam dłonie, które chwycił. Ułożyłam głowę na jego tors. Zdjęłam perukę, która tak strasznie mi wadziła i trzymając ją w ręce, obtuliłam chłopaka.
- Francesca była przy bufecie - wtargnął nagle Federico do naszego pokoju, bez pukania, bez ostrzeżenia. Ze strachem wymalowanym na oczach wymienialiśmy z nim wzrok. Szybko zrozumiał co jest grane. Nawet debil by zrozumiał tę matematykę. Schowałam różowe włosy za plecy, ale losy Roxy są i tak już policzone
___________
1) Jak zareaguje na Roxy reszta paczki?

Następny tytuł rozdziału: Zazdrość

wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział 45: A miało być tak pięknie


Rozdział dedykowany Fran Love <3
________

- Violetta, - Leon skrzyżował ręce na klatce piersiowej, to samo poczyniły dziewczyny. Cała trójka spoglądała na moje usta. Czekali na jakiekolwiek wyjaśnienia. Coś, co będzie jasne i klarowne, bez fałszu.
- Przepraszam - utorowałam sobie drogę między Fran i Ludmi. Szłam wzdłuż korytarza sklepu, bo nie miałam pojęcia jak z tego wybrnąć. Gdy zbliżyłam się do wyjścia, nagle zawyły barierki, które zabezpieczały przed kradzieżami. Spojrzałam w dół. Moje ciało owinięte było drogą sukienką, którą w oczach kasjerki i policjantów chciałam ukraść. Jestem w dupie.
- Złodziejka! - wrzasnęła ekspedientka i wskazała na mą osobę. - Nie dość, że złodziejka to jeszcze chciała się pieprzyć w moim sklepie. Łapać ją! - krzyczała i zaczęła biec w moim kierunku. Jej fałdy podskakiwały rytmicznie wraz ze skokiem.
- To nieporozumienie. Ja chcę kupić tę sukienkę. Zapłacę podwójnie, ale proszę nie dzwonić na policję - starałam się ją uspokoić, podnosząc wartość zakupu. Babka przy tuszy chwilę dumała
- Trzy razy więcej - negocjowała. Ostatecznie rozważyłam rozwiązanie za sprawiedliwe
- Niech będzie

Po spłacie sukienki poszłam się przebrać. Dziewczyny rozmawiały z Leonem. Jeśli zdradzi im wszystko to wezmą mnie za idiotkę, więc w sumie tylko utwierdzą się w przekonaniu. Schowałam perukę do torebki. Gdy wyszłam z przebieralni ich już nie było.

*DZIEŃ ŚLUBU*
Nadszedł dzień wesela Francesci i Federico. Od czasu incydentu w sklepie nie gadałam z Leonem, Fran, Ludmiłą. Siedziałam w domu. To nie tak, że nie próbowałam się z nimi skontaktować. Nie, nie, nie. Dzwoniłam do Leona, ale nie odbierał. Denerwuje mnie już jego zachowanie, choć też jestem winna. Ta cała sprawa z Roxy jest pokręcona. Dziś ślub, a ja nie wiem jako kto mam na niego iść. Jako Violetta, a może jednak Roxy? Chciałabym chociaż wiedzieć, czy Leon wszystko wyśpiewał dziewczynom, czy wciąż mnie kryje. Nie wiem, nie wiem, nie wiem! Ubrałam się w piękną sukienkę i chwilę wahałam się, spoglądając na różowe włosy osadzone na mym fotelu. Nałożyłam na nogi wysokie koturny w kremowym kolorze i znów moją uwagę przykuła peruka. Violetta nie jest zaproszona na przyjęcie, a Roxy to tak naprawdę ja. Nałożyłam róż na głowę. Cokolwiek postanowię będzie to zły wybór. Tak jest zawsze.

Szłam w stronę domu Francesci. Roxy miała pomóc jej w przygotowaniach, pozachwycać się jej suknią ślubną, nanieść ostatnie poprawki w makijażu i fryzurze oraz towarzyszyć w limuzynie.
- Roxy! - krzyknęła radośnie Włoszka, witając mnie. Dzięki, Leon. - Jednak jesteś - wypowiedziała z nutką zdziwienia. To zdziwienie oznacza, że spodziewała się Violetty?
- Czemu jednak? - podpytałam dla pewności
- Znasz Violettę? - czy ona teraz chce mnie zdemaskować. Ja naprawdę nie wiem, co ma na myśli. To jakaś ironia. Poprawiłam perukę, zasłaniając pasmami moją twarz
- To moja kuzynka - nagle przypomniało mi się kłamstwo, które użyczyłam na potrzeby wczorajszego incydentu - Jest Leon? - zmieniłam nagle temat
- Pomaga Federico - odrzekła spokojnie - A ty musisz pomóc mi - wręczyła mi swój długaśny welon, który jak sądzę mam wpiąć jej we włosy. Sukienka, jak i panna młoda prezentowały się ślicznie, naprawdę. I przyznaję to ja. A może nie ja, tylko Roxy. Pogubiłam się w tym. Dziewczyna stała przed lustrem i tańcowała ze szczęścia. Kołysała się w raz jedną stronę, raz w drugą. Śpiewała pod nosem coś po włosku.

Teraz ziemia może
być niebem
To prawda 
to prawda

Gdy mnie przytulasz
nie boję się już
kochać Ciebie
Na prawdę

I czytam to w 
W Twoich oczach
Wierze Ci
Wierze Ci

Głos ma przecudny - to trzeba jej przyznać. Jejciu, ja naprawdę potrafię nie być jędzą. Sączyłam sok porzeczkowy, którym poczęstowała mnie Ludmiła. Ona najwyraźniej też niekiedy... być może... czasami... umie zachowywać się w miarę ludzko. Co chwile poprawiała rozłożystą suknie Fran tak, by prezentowała się najlepiej, jak to możliwe.
- Roxy, jak wyglądam? - spytała ostatecznie. Zwróciła się do mnie przodem, pozując jak miss.
- Ślicznie - skomplementowałam ją bez żadnego fałszu. Nie wiem, czy Violettę byłoby na to stać.
- Podasz mi bukiet? - powierzyła mi niezwykle trudne zadanie. Bowiem musiałam podejść ostrożnie do stolika. Chwycić kwiatki w dłoń i przenieść je jakieś 2 metry, a potem - uwaga to najtrudniejsza czynność - powierzyć je pannie młodej. ZONG! Nawet tego nie wykonałam dobrze. To było tak nieprawdopodobne... nierówno stanęłam na koturnie, która przechyliła się w bok. Straciłam równowagę. Upadłam wprost na Włoszkę... wraz z moim sokiem porzeczkowym... Ona mnie zabije! Dziewczyna z łzami w oczach patrzyła na kiedyś białą jak płatki śniegu tkaninę. Zamarłam. Mi też chciało się ryczeć. Zepsułam jej cały dzień. Nie wyjdzie bez sukienki...
- O matko - wyjąkałam jedynie. Po minucie ciszy, w której uczciliśmy pamięć owej kreacji, rozpoczęłam krótki monolog - Fran, nie jest tak źle... - skłamałam. Już Ludmiła miała się wtrącić, lecz ja ją uprzedziłam. W końcu monolog to wypowiedź jednej osoby, prawda? - Dobra, jest źle - szatynka starała zetrzeć plamę pierwszą lepszą szmatką, lecz tylko ją rozcierała dalej - Stój, czekaj. Coś wymyślimy - uspakajałam ją
- Roxy, ja za pół godziny mam ślub, a moja sukienka jest... - przestała mówić. Z żalem usiadła na skórzany fotel. Schowała twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Czułam się okropnie.
- Mam pomysł - wykrzyczałam nagle. Zdjęłam wadzące buty. Zwinęłam kapcie, leżące w holu. - Ludmiła, masz samochód?
- No mam - odpowiedziała niepewnie blondyna
- Super, jedziemy - pociągnęłam ją za rękę - Fran, nie płacz. Przywiozę ci nową sukienkę - zapewniłam szatynkę. W między czasie kazałam Ferro zadzwonić do Camili i Lary, by one na nowo mogły przygotować make-up. Poprzedni... wraz z jej kreacją jest już niestety świętej pamięci. Wbiegłam jak oparzona do domu Violetty. Ludmiła od razu skojarzy fakty, trudno. Teraz muszę uratować uroczystość i to się liczy. Przerzuciłam całą szafę rodziców, na dnie której mama schowała swoją sukienkę ślubną. Czekała na mój wielki dzień. Sądzę jednak, że w tej sytuacji Fran zasługuje na nią bardziej. Zawinęłam sukienkę w opakowanie i wyszłam z domu niezauważona. Ludmiła siedziała za kółkiem. Poprawiała makijaż w przednim lusterku, co w jej przypadku jest normą. Wsiadłam do samochodu. - Wiem, wiem, wiem. I tak. - odezwałam się nagle, kładąc sukienkę na kolanach. Pewnie już zna prawdę.
___________
1) Czy Ludmiła naprawdę wie kim jest Roxy?
 Tytuł następnego rozdziału: Violetta vs. Roxy

JESTEM! Rozdział... ten, jak każdy inny. Mam nadzieję, że jednak przypadł wam do gustu <3
Kocham <3
/// Ari <3

czwartek, 9 kwietnia 2015

3 w 1

KOCHANI! Uroczyście oznajmiam, że ten blog oficjalnie dobrnął do pół miliona wyświetleń! (500 000)

Nie będę się dużo rozpisywać, ale to tylko i wyłącznie dzięki wam świętujemy ten sukces. To wy odwiedzacie go i nabijacie wyświetlenia. Ja piszę tylko rozdziały. Bez was nie robiłabym tego. Dziękuję absolutnie każdemu za tak ogromną radość, którą czuję. W tym poście chciałabym wam przekazać mnóstwo informacji. Przedstawię streszczenie posta w punktach, a będzie ich 3:

1) Podziękowania i podsumowanie bloga
2) Różne gify, zdjęcia tematyczne
3) Kilka ciekawostek dotyczących bloga

środa, 8 kwietnia 2015

Rozdział 44: Potrzebuję zmian

Rozdział dedykuję Fran Love (następny też będzie dla ciebie)
________
*Ludmiła*
Wszystko idzie nie tak. WSZYSTKO! Moja kariera... lub jej brak. Ja chyba naprawdę jestem nikim. Taka Violetta... Jest szczęśliwa: Sława, pieniądze, dom, Leon, rodzina. Jest gwiazdą kompletną. A ja? Kiedyś sądziłam, że to tylko kwestia czasu, że za parę lat będę podróżować po świecie, dawać koncerty, dzielić garderobę z Katy Perry, i że to dla niej będzie zaszczyt, a nie dla mnie. Uwielbiam śpiewać, tańczyć i grać na gitarze, ale chyba jestem w tym beznadziejna. Zmarnowałam całe swoje życie na udawanie celebrytki i brnęłam w muzykę jak czołg. Nie, ja nie jestem czołgiem. Czołgi przecież są niezwyciężone, a ja właśnie zostałam zestrzelona. Nie błyszczę, nigdy nie błyszczałam. Łudziłam się, że tak jest bo traktowałam ludzi jak śmieci. Teraz wszystko się odwraca przeciwko mnie. To nieprzyjemne uczucie. Do tego samotność. Kiedyś był Federico, dziś nawet zwierzęta mnie nienawidzą, a roślinki obumierają po tygodniu. Co ja robię źle? Nie podlewam ich? Nie, nie o to chodzi. Kim tak właściwie jestem? Jeśli nie muzyka, która była moim pewniakiem, to co? W sumie... nigdy nie miałam problemów z liczeniem. Może powinnam się zapisać na jakieś wykłady z ekonomii? Z przemyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zawinęłam się szlafrokiem, obwiązując pasek wokół talii. Już nawet wygrawerowane, złote "L" się sprało... Na nogi wsunęłam puchate kapcie. Nie zdążyłam od rana nawet się pomalować, rozczesać, czy coś. Przywitam gości z szopą na głowie. Dobry plan, Ludmi... Otworzyłam drzwi pod kątem ostrym. Na chodniczku stała Francesca. Ubrana była bardzo ładnie. Włosy również ślicznie upięła, a makijaż choć delikatny, to podkreślał piękne rysy jej twarzy. Nienawidzę jej!
- Fran, przyjaciółko! - krzyknęłam i rzuciłam się jej na szyję. Co tym razem? Jestem taka biedna, bo Fede zrobił mi śniadanie do łóżka, ale zapomniał o róży... OCH! Jakie ja mam ciężkie życie, och!
- Też się cieszę, że cię widzę - próbowała wywinąć się z moich objęć, ale ja trzymałam ją jeszcze mocniej. W końcu to moja przyjaciółka. Muszę ją pomęczyć zanim zacznie męczyć mnie. - Mogę wejść? - spytała jakby na jednym krótki wdechu. Czyżbym za mocno ściskała? Niemożliwe... Jestem chyba zbyt sarkastyczna. Otworzyłam drzwi szerzej. Zaprosiłam ją ręką. Wyprzedziłam Włoszkę i po zatrzaśnięciu drzwi, szybkim krokiem zmierzałam do salonu. Zajęłam całą kanapę. Specjalnie nawet rozłożyłam nogi na całej jej długości. Foteli nie mam, więc dla Fran... ups... nic nie zostało.
- Usiądź - zaprosiłam ją ze sztucznie miłym uśmieszkiem. Włoszka rozejrzała się po salonie. Wzruszyła ramionami
- Postoję - odparła
- Co cię do mnie sprowadza? - oparłam dłoń o polik, spoglądając na szatynkę. Dziewczyna wyjmowała coś z torebki. Jak się później okazało był to jakiś świstek papieru.

- Razem z Fede zapraszamy cię na nasz ślub. - zmierzyłam ją wzrokiem - Dodatkowo chcę cię prosić na świadkową. Zgadzasz się? - oczy wyszły mi na wierzch. MNIE? Szatynka podała mi kopertę z zaproszeniem. - Federico poprosił już Leona. Wiesz, że rozstał się z Violettą? - narzuciła nowy temat, lecz ja nie rozmyślałam nad sensem jej słów. Ciągle byłam w szoku, że wybrała mnie na świadkową. Przecież daję jej wyraźne znaki, że mnie denerwuje. Robię tak od zawsze, więc może po prostu się do tego przyzwyczaiła? - Za to pocieszył się szybko i jest z niejaką Roxy. Całkiem ładna, ale ma różowe włosy... Spotkałam ich w drodze do domu Leona. Wszystko stało się tak szybko. To nie w Leona stylu żeby w tak krótkim czasie zapomnieć o Violettcie i zamienić ją na inną. Tym bardziej, że prawie przez 5 lat nic tylko nawijał nam o niej - Francesca dalej plotkowała na temat Verdasa. Nie obchodzi mnie jego życie. Na moje może on być nawet z Germanem. Nie robi mi to żadnej różnicy - Więc zaprosiłam Roxy. Nie wiem, czy zaprosić też Violę? Ostatnio sprawiliśmy jej przykrość. Może w ten sposób ją przeproszę? Ale co jeśli ona i Leon nie chcą siebie nawzajem widzieć? - podarłam kopertę na oczach Francesci. Dziewczyna przerwała swoją paplaninę i spojrzała na mnie z żalem - O co chodzi? - zmieniła ton głosu na przygnębiony
- Dlaczego sądziłaś, że się zgodzę?
- Bo przyjaźnimy się od lat? - wciąż wgapiała się we mnie, próbując wzbudzić poczucie winy - Potrzebuję cię w tej ważnej dla mnie chwili. Nie wiem, co ci zrobiłam, ale przepraszam. Jesteś mi bliska. prawie jak siostra. - klęknęła przede mną i ścisnęła moje ręce. - Wiem, że ostatnio nie jest między nami dobrze, ale nie wyobrażam sobie własnego ślubu bez ciebie - nie odzywałam się nawet słowem. Może rzeczywiście przesadziłam? W sumie... życie singla jest tak ciekawe, że pewnie i tak bym siedziała w domu przed telewizor, a jak pójdę na to wesele to może, może... kogoś poznam? Tak, tak. Francesca denerwuje mnie tym optymizmem, uśmiechami, szczęściem i narzekaniem na swoje bajkowe życie, ale mimo wszystko przyjaźnimy się od lat. Chyba powinnam ją wspierać.
- Zgoda - odrzekłam po długim czasie namysłu. Włoszka wyszczerzyła się bardziej niż kiedykolwiek. Rzuciła się na moją szyję i choć lekko się odsuwałam, to nie wypuściła mnie.
- Zbieraj się - oświadczyła, prostując kolana. Ziewnęłam.
- Co? - spytałam od niechcenia.
- Zakupy - wparowała do mojego pokoju. Ja w międzyczasie dobrze spożytkowałam czas samotności. Przekręciłam się na drugi bok i zamknęłam oczy. Prawie zasypiałam. Zaczynałam śnić. Niestety z tej najcudowniejszej chwili wyrwała mnie Fran. Wyskoczyła w mojego pokoju i rzuciła we mnie ubraniami.

*Violetta/Roxy*
Wstąpiłam razem z Leonem do galerii. Wiem, że nie lubi zakupów, ale skoro obydwoje mamy być na ślubie Fran i Fede to musimy wyglądać idealnie. Ich mina, gdy zobaczyli Roxy z Leonem była bezcenna. Jestem świadoma, że kiedyś wyjawię im prawdę, ale na razie sądzę, że pomysł z różowowłosą nie jest zły. Z pozoru pewnie to dziwne. Udaję kogoś, by stać się lepszym człowiekiem. Brzmi wręcz absurdalnie, ale ja naprawdę czuję pod tymi okularami i w tej peruce jak zupełnie inna osoba. Dzięki niej mam czystą kartę. Mogę wykreować się na kogoś, kim marzę by być. W końcu Violetta przejmie cechy Roxy. Wszystkim nam wyjdzie to na dobre. Jestem tego pewna. Trzymałam Leoniastego za rękę. Oglądaliśmy wystawy z ubraniami. Ludzie z dystansem patrzyli na dość specyficzne ubarwienie mojej głowy. Śmiałam się w duchu.
- Co o tym sądzisz? - wyszłam z przebieralni z łososiową sukienką do kolan. Zdjęłam perukę, gdyż ciągle obsuwała mi się z głowy, gdy przymierzałam kilkakrotnie ubrania. Zostawiłam ją na pufie za kotarą. Sukienka była piękna. Dół rozłożysty, dekolt zakryty od samą szyję, szerokie ramiączka oraz piękny, błyszczący, cieniutki pasek owijający mą talię. Zaprezentowałam się Leonowi, który wręcz układał się na fotelu. Podeszłam do niego bliżej, gdyż nie zareagował na moją kreację. Zasnął. Usiadłam mu na kolana, a ten jak gdyby nigdy nic spał dalej. Ułożyłam głowę na jego ramieniu. Wymamrotał coś pod nosem, wciąż mając zamknięte oczy. Chwyciłam jego twarz w dłonie. Musnęłam jego wargi. Nagle poczułam, że spryciarz tylko udawał nieprzytomnego. Oddał pocałunek. Oboje go pogłębiliśmy.
- Przyszliście tutaj pornola kręcić, czy kupić ubrania? - wtrąciła się starsza, gruba pani zza lady. Odsunęłam głowę od ukochanego. Oboje spojrzeliśmy na kasjerkę, która wyraźnie zabijała nas wzrokiem. Wstałam z kolan Leona. Trochę było nam głupio, ale gdy tylko baba stanęła do nas tyłem, śmialiśmy się do siebie. Chwyciłam za krawędzie sukienki, krzyżując nogi i przystrajając się w uśmiech na twarzy.
- We wszystkim wyglądasz pięknie - zachwalił mnie już chyba ze znudzenia. To dziesiąty sklep. przymierzyłam około pięćdziesięciu sukienek. On ma dość.
- Ar, jak romantycznie - podsumowałam z przekąsem.
- Możemy już wracać? - spytał z wycieńczeniem w głosie. Dać mu tę satysfakcję, czy męczyć biedaka dalej?- Bierzemy tę sukienkę! - zarządził.
- Violetta? - usłyszeliśmy charakterystyczny głos dla Fran. Rzeczywiście była to oczywiście ona. Nie sama. W towarzystwie królowej wredności... Powiedziałam ja... Wszystko by było w normie, gdyby nie fakt, że aktualnie jestem Violettą, a Leon od popołudnia jest z Roxy, którą natomiast zostawiłam w przebieralni. Wpadka. Czy to koniec przebieranek? Tak szybko? Miałam ochotę odpocząć od Violi.
- A Leon nie był z niejaką Roxy? - skrzywiła się Ludmiła
- Właśnie - nabrała podejrzliwości Francesca
- Roxy? - oburzyłam się, zerkając na Leona - Czy ty mnie zdradzasz? - Verdas piorunował mnie wzrokiem. Sam pogubił się w tej sytuacji. Teraz to on wyszedł na świnię. Chodzi z dwoma. Violettą i Roxy.
- Violetta i Roxy to tak naprawdę... - rozpoczął. On zaraz mnie wyda.
- Rodzina, zgadza się - dokończyłam za niego. Nigdy nie widziałam wcześniej go tak wściekłego. Ludmiła i Francesca były zmieszane.
- Chwila - zastopowała nas Fran - O co w tym wszystkim chodzi?
__________
1) Czy Violetta powie prawdę, czy dalej będzie udawać Roxy?
2) Jak jej decyzja wpłynie na dalsze losy bohaterów?

Następny tytuł rozdziału: A miało być tak pięknie

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 43: Roxy

Do domu wróciłam późną nocą. Byłabym wcześniej gdyby nie przypadkowy wypad do baru. Wypiłam tam kieliszek wódki, ewentualnie kilka lub całą butelkę. Nie pamiętam, co się tam działo, co robiłam... Mam pustkę w głowie. Sama się sobie dziwię. Czasem mam ochotę strzelić sobie kulką w łeb. Niby cudowne życie, ale siada mi psychika. Nie wiem kim chcę być i co tak naprawdę pragnę. W tej chwili to pewne - święty spokój. Ale czy na zawsze? Człapałam się po schodach. Przytuliłam się do drzwi, które pod moim ciężarem otworzyły mi drogę do własnego pokoju. Nie dotarłam nawet na łóżko. Po prostu upadłam na panele i tam zasnęłam. Mój sen był niespokojny. Koszmar z każdą chwilą stawał się bardziej okrutny. Straciłam w nim Leona, sławę, rodzinę, popadłam w nałóg, a na koniec umarłam w samotności. Przebudziłam się gwałtownie. Sen był tak realistyczny, że musiałam się uszczypnąć, by zaprzeczyć moim urojeniom. Stanęłam naprzeciwko lustra. Ujrzałam swoje odbicie, co nie jest niczym niezwykłym. Pękała mi głowa.
- Przeholowałam wczoraj - dotknęłam opuszkiem palca zimną nawierzchnię. Stoczyłam się. Nienawidzę wracać do przeszłości, ale sytuacje zmuszają mnie do tego. Moje myśli ciągle błądzą wokół jednego pytania "co by było gdyby..." Dokończenia są różne. Co by było gdybym nie wyjechała? Co by było gdybym nigdy nie spotkała Leona? Co by było gdybyśmy nie poszli do tej kawiarni? Każdy czyn ma jakiś sens, istotny sens. Wpatrywałam się ślepo w własne odbicie. Rzeczywiście osiągnęłam dno. Teraz wystarczy mocny kopniak i znów wrócę na szczyt, prawda?
- Mogę wejść? - rozpoznałam głos Leona, który czekał za drzwiami
- Wyglądam jak widmo - odezwałam się. Chłopak wszedł mimo wszystko. Zasłaniałam się rękoma, lecz on i tak się zbliżył do mnie. Zaczął mnie łaskotać, więc musiałam ulec. - Siadaj - wskazałam wzrokiem na łóżko. Zajęliśmy miejsce obok siebie - Chcesz pomówić o tym, co się stało wczoraj? - spytałam - Nie jestem zła - odpowiedziałam niemalże natychmiast
- Nie przyszedłem cię przepraszać - uniosłam jedną brew do góry.
- Nie? - upewniałam się, on pokręcił twierdząco głową
- Nie mam za co cię przepraszać - stwierdził. Wyjątkowy ten jego sposób na zgodę. Jak na razie nieskuteczny - Wkurza nas to, że pomiatasz wszystkimi - oparłam dłonie o materac, odsuwając od niego głowę - Jesteś wredna
- Wiem to - wybuchłam nagle. - Wczoraj pewien człowiek próbował mi to uświadomić, a ja zdzieliłam mu z liścia
- Jesteś z tego dumna? - spytał z wyrzutem. Zaprzeczyłam, jak dziecko, które właśnie dostaje burę.
- Dlaczego ze mną jesteś, skoro uważasz, że jestem tak beznadziejna? - to pytanie nurtuje mnie od pewnego czasu. Przecież mógłby ze mną zerwać. To by rozwiązało jego problemy.
- Nadal kocham dawną Violettę - nie do końca wiem, czy to komplement, czy wręcz przeciwnie. Dawnej Violetty już nie ma - kocham jej delikatność i wrażliwość - dotknął dłonią mojego polika. Wtuliłam się w jego rękę - Ale posiadacie coś wspólnego. Obie macie najcudowniejszy uśmiech na świecie - wykonałam wspomniany gest. Czułam jak płonę rumieńcem. Tak dawno nie słyszałam takiej słodyczy z jego ust. Gdy jest blisko, odkrywam swoje zapomniane cechy.
- Spróbuję - obiecałam. Oplotłam rękoma jego szyję i przyciągnęłam do siebie. Ułożyłam podbródek na jego ramieniu. Wiem, że mi się uda. Nam się uda. Po kilku sekundach odsunęłam go od siebie
- W takim razie przećwiczmy - chłopak wstał z mojego łóżka, rozglądając się po pokoju. Obserwowałam go z podejrzliwością. Co on kombinuje? Verdas chwycił zerowe okulary z biurka i założył je na nos. Spodobała mu się również różowa peruka, którą kiedyś nosiłam na koncertach. Poprawił swoje sztuczne włosy. Pozował jak dziewczyna, tworząc z ust dzióbek, zgiął rękę w łokciu i nadgarstku. - Jestem Rosa i właśnie przez przypadek popchnęłam cię na przejściu - dalej siedziałam przytwierdzona do łóżka. "Rosa" wyciągnęła mnie na środek pokoju. Symulowała zaplanowaną akcję. Leon w przebraniu pchnął mnie barkiem - Ups - zasłonił usta palcami - przepraszam - naśladował głos dziewczyny. Szczerze? Był w tym beznadziejny, za to jaki zabawny - Teraz musisz zaprezentować, jak się zachowasz - szepnął mi na ucho
- Nic się nie stało? - totalnie nie wczułam się w rolę. Udzieliłam odpowiedzi, jakby to było pytanie
- Więcej przekonania! - nakłaniał mnie
- Nic się nie stało, Rosa! - przyznałam z "wczuciem"
- Źle! - wrzasnął i rzucił perukę na dywan - ty mnie nie znasz! - wciąż krzyczał - Jestem normalnym przechodniem - nie opanował się - Czy ty każdego znasz po imieniu?! - spytał z wyrzutem. Dopiero wtedy ochłonął. Podniosłam "bezpańską" czuprynę i włożyłam sobie na głowę
- Jak wyglądam? - ukradłam mu również okulary - Jestem Rosa, ale wszyscy mówią mi Roxy - zaprezentowałam się. Verdas strzelił sobie z otwartej dłoni w czoło. Ja miałam ubaw.


W pozostawionym look'u popołudniem wyszłam z Leonem na miasto. Czasem fajnie odpocząć od samej siebie. W dłońmi splecionymi szłam z nim chodnikiem w kierunku jakieś knajpki.
- Leon? - odwróciliśmy głowy. Za naszymi plecami stała para - Federico i jego narzeczona Francesca. Pomachałam do nich. Loki, które układały mi się na ramionach przypomniały mi, że w tej chwili nie ma z nami Violetty, lecz Roxy.
- Hej - wydobyłam z siebie głos z angielskim akcentem - Jestem Roxy - przytuliłam parę. Byli przerażeni. Po oczach Leosia widziałam, że zaraz wybuchnie śmiechem.
- Co z Violettą? - zainteresował się niczego nie świadomy Fede. Mrugnęłam okiem do bruneta.
- Rzuciłem ją! - ścisnął mnie do siebie Verdas, który zrozumiał moje znaki
- Violetta? - spojrzałam na niego zdenerwowana - Zdradzasz mnie?! - odepchnęłam go od siebie
- Nie, Roxy. Violetta to dział zamknięty - odstawialiśmy teatr przed znajomymi, którzy absolutnie niczego się nie domyślali. My jednak powinniśmy chyba zrezygnować z muzyki i zająć się aktorstwem na poważnie
- Wierzę ci - ociepliłam wizerunek Rosy szczerym uśmiechem. Skradłam buziaka przystojniakowi. Mina Włochów była bezcenna. Leon w końcu nie wytrzymał. Zwijał się ze śmiechu. Klęknął na ziemię i zaczął się turlać. Zaraził mnie tym. Francesca stała nieruchomo. Od czasu do czasu jednak zerkała na Federico.
- Bo tak naprawdę - Leon wciąż śmiał się jak opętany. W kilka sekund przeanalizowałam całą akcję. W przebraniu Roxy jestem innym człowiekiem, lepszym. Może to dzięki niej naprawię swój charakter, a później przedstawię się znajomym jako Violetta, która udawała Roxy. To logiczne? Dla mnie tak.
- Tak naprawdę - wtrąciłam się mu w słowo - znam go od niedawna, ale już wiem, że to miłość na całe życie
_____________
Następny tytuł rozdziału: Potrzebuję zmian


środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 42: Załamanie tożsamości


Rozdział dedykuję Akira Rai za cudowne komentarze i skomentowanie poprzedniego rozdziału jako pierwsza. (cudowny powód XD)
______
Czy ja serio zachowuję się aż tak strasznie, że nawet mój własny chłopak oraz dawna najlepsza przyjaciółka na mnie narzekają? Ja wiem, że odrobinę się zmieniłam, ale czy to tak drastycznie widać? Może rzeczywiście jestem tak beznadziejna...

- Się Leon wkopałeś - zaśpiewał Federico. Przez sekundę wymieniłam z nim wzrok. Szybko odskoczyłam w stronę drzewa, za którym się skryłam. Na pewno mnie widział. Widział mnie na sto procent, a nawet na sto jeden. Nasłuchiwałam dalej w nadziei, że głupek mnie nie wsypie. Ciekawe co jeszcze o mnie sądzą? Tylko to mnie zastanawiało.
- To wciąż ta sama Violetta. Po prostu się trochę zagubiła. - bronił mnie mój Leoś. Oooo! To takie słodkie. On jeden widzi mą prawdziwą twarz. A co jeśli ja nie mam prawdziwej twarzy? To logiczne?
- Ja nie chcę mieć z nią nic do czynienia - wyznała Ludmiła. Tak, ja jej też nie cierpię, więc tym lepiej dla mnie.
- Dobrze, że już sobie poszła. To co robimy ze studiem? - przyznała Francesca. Wszyscy są przeciw mnie, wszyscy oprócz Leona. To powinien być bodziec do zmiany na lepsze. Nie chcę zmian. Bycie dobrym sprawia sam ból. Zimnych drani nic nie obchodzi, są bez uczuć, tacy neutralni na każdą przykrość. Taka powinnam być. Dawna Violetta siedzi gdzieś tam głęboko we mnie, ale ta wredna Viola ją uwięziła. Z niewoli ciężko jest kogoś wyzwolić, a ja jestem niewolnicą samej siebie. Nie chcę cierpieć i znów uciekać od rodziny. Ich opinia mnie nie wzrusza... tylko... dlaczego tak źle mi na sercu?
- Lara - wyszłam zza drzewa. Chyba zgłupiałam. - Twoja komórka - wyciągnęłam z torby urządzenie. Malutkimi kroczkami zbliżałam się do niej z prostą ręką. Ekipa nie pisnęła nawet słówka, ale czułam na sobie ich wzrok. Wszystkim miny zdębiały. Czyżby każdemu teraz było wstyd? Prawda to nie chamstwo, lecz lepiej gdyby mi ją przekazali wprost.
- Dzięki - wyszeptała speszona dziewczyna. Schowała telefon do tylnej kieszeni - To, co słyszałaś... My wcale... - porozumiewała się ściszonym głosem
- Skończ. - zastopowałam ją - Dobrze słyszałam. Uważacie mnie za pyskatą szmatę i to rozumiem. Ja nie mam problemu. To wy go macie, bo jesteście tchórzami i to przykre. - patrzyłam jej wprost w oczy. Ona uciekała wzrokiem ode mnie. - Chodź Leon, idziemy. - zarządziłam, chwytając jego dłoń. Na siłę próbowałam go ciągnąć za sobą. Opierał się. W pewnym momencie wyzwolił rękę z uścisku. Okręciłam się w jego stronę. Przyjęłam zdenerwowaną mimikę twarzy. Czekałam na jego reakcję.
- Ale... ja też uważam, że powinnaś być trochę milsza - skrzyżował ręce na klatce piersiowej. I on przeciw mnie?!
- Czyli co? Chcesz ze mną zerwać, tak? - wybuchłam. Poniosły mnie emocje, a one nie są najlepszym doradcą.
- Tego nie powiedziałem - zaprzeczył, lecz nawet nie zbliżył się do mnie. Tupnęłam nogą, wydając z siebie dziwny okrzyk. Obróciłam się wokół własnej osi o 180 stopni, zamiatając włosami po twarzy chłopaka. Bardzo szybkim marszem wracałam do domu. Wsiadłam w pierwszy lepszy autobus. Usiadłam na wolne miejsce pod oknem. Obserwowałam uciekające pod wpływem szybkości przedmioty. Oni myślą, że to tak łatwo odstąpić nawyków i przyzwyczajeń? Boję się, OKAY?! Pojazd stanął na przystanku. Chwila... mój dom jest w drugą stronę! Och, jak mogłam nie zorientować się wcześniej. Wyskoczyłam z autobusu jak oparzona. Jestem od domu jakieś 30 kilometrów. Brawo, tylko Violetta potrafi być tak zakręcona i zgubić się w rodzinnym mieście. Spojrzałam na rozkład jazdy. Następny autobus do domu za 20 minut. Nie pozostaje mi nic tylko czekać. Usiadłam na ławce w samotności. To kolejna chwila na rozmyślenia. Przez takie momenty mam załamania tożsamości. Za dużo danych, przegrzewam się.
- Violetta?! - okrzyknął ktoś radosnym głosem. Właśnie, ktoś. Kto? Twarz niby znajoma, ale nie do końca.
- Znamy się? - spytałam podejrzliwie, a osoba, która rzekomo mnie znała zajęła miejsce na końcu ławki. Spoglądałam na niego z pogardą. Pewnie jakiś kolejny obsesyjny fan i chce autograf. Trudno, ma problem. Nie jestem w humorze.
- Nie pamiętasz mnie? - westchnął smutno i przysunął się jeszcze bliżej. Ja natomiast zacisnęłam palcami szczeble ławki dalej od niego. Siłą moich mięśni odsunęłam się od psychola. - Jestem Diego. Chodziliśmy razem do szkoły. To ten, któremu się podobałaś i zachowywał się jak idiota w twoim towarzystwie. Obserwowałem cię ostatnio w internecie i jestem pod wrażeniem, że zrobiłaś taką karierę. - zbliżał się do mnie, ja odsuwałam się, by nie spotkać go twarzą w twarz. - Jak tu się znalazłaś? Zatęskniłaś za Argentyną? - w pewnym momencie poczułam, że tracę podparcie. Spadłam z ławki na trawę. Co za wstyd! Chłopak zerwał się momentalnie i pomagał mi doprowadzić się do pionu. Wyciągnął rękę, którą odrzuciłam od siebie. Samodzielnie wstałam.
- Debilu, zejdź mi z oczu. Nie znam cię! Wynoś się stąd! - krzyczałam. Nie, ja nie jestem antyspołeczna... po prostu nie lubię ludzi.
- Czyli to prawda, co mówią. - westchnął, unosząc brwi na chwilę do góry.
- A co mówią? - spytałam obojętnie
- Że jesteś zołzą - wzruszył ramionami. Stąpnęłam nogą bliżej niego i z otwartej ręki zdzieliłam mu w policzek. To jest jak jakiś koszmar. Nie chciałam tego. Nie panuję nad emocjami, wybuchami złości... Ja nie chcę już więcej krzywdzić ludzi! Psychicznie, a teraz i również fizycznie. Jestem złą osobą. Szatyn dotknął dłonią zaczerwieniony policzek. Stałam na baczność.
- Przepraszam - szepnęłam szczerze z pokorą. Zauważyłam, że autobus na który czekałam właśnie się zjawił. Wskoczyłam po schodkach do jego wnętrza. Kupiłam bilet. Usiadłam na wolne miejsce.
_______
1) czy Violetta kiedykolwiek się zmieni?

Tytuł następnego rozdziału "Roxy"

Dłuuugo czekaliście na rozdział. Nie wiem, czy warto, bo powalający to on nie wyszedł. Dziękuję za dużo liczbę komentarzy i wyświetleń. Co do wyświetleń. Zbliża się równa liczba! 500 tys i choć nie jest to moja zasługa, ja i tak cieszę się jak głupia. Mam nadzieję, że jakoś specjalnie nie narzekacie na mnie. Dziękuję w imieniu Ally i swoim! <33333333333
LODO MA MĘŻA! JA NIE WIERZĘ O.o!!!!!!!!!!!
Fran Love, szykuj się na swoje ukochane rozdziały!
/// Ari <3