wtorek, 29 października 2013

One Shot z drugiego miejsca - Viluśka

Siedziałam na mojej malutkiej sofie, która znajdowała się obok okna, przyglądając się wszystkim za oknem. Kątem oka zauważyłam moją ukochaną kotkę, która weszła do pokoju i jednym susem wskoczyła na moje posłanie, tym samym zagrzebując się w niepoukładanej stercie ubrań.
Uśmiechnęłam się pod nosem i moją uwagę z powrotem przykuły przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia, mężczyźni jak i kobiety chodzili to w jedną, to w drugą stronę z różnymi koszykami lub innego typu dekoracjami w pudłach i pudełkach. Zaśmiałam się na widok małego chłopca, który niósł ze sobą większego od siebie gwiazdora. Moje rozmyślenia nad tegorocznymi świętami przerwał głos mojego ojczyma. Odwróciłam głowę i spostrzegłam, że jest ubrany w swój wyjściowy garnitur, ze starannie wyprasowaną, czarną muchą przyczepioną do kołnierza.
-Jak wyglądam?- zapytał. Wstałam z mojego dotychczasowego miejsca i obejrzałam mężczyznę od głowy do stóp. Wykrzywiłam lekko głowę.
-Wiesz..gdyby tak przymknąć prawe, a potem lewe oko, to nie jest aż tak źle.- powiedziałam zgodnie z prawdą. Szczupły mężczyzna w za dużym mu garniturze w zielonkawą kratkę nie prezentował się najlepiej. Posłał mi złe spojrzenie i zmarszczył brwi.- Podziękuj sobie, sam chciałeś znać moją SZCZERĄ opinię.- powiedziałam ze stoickim spokojem, odgarniając spływające po mojej twarzy kaskady włosów. Usłyszałam cicho wypowiedziane przekleństwo i zaśmiałam się pod nosem. Mężczyzna zlustrował mnie od góry do dołu i pokręcił głową.
-Jeszcze w pidżamie? Przecież, wiesz, że dzisiaj przyjeżdżają do nas państwo Heredia i Verdas!- wykrzyczał. Zaśmiałam się cicho i popatrzyłam na mój strój. Bufiaste spodnie i gorset nakryty kilkoma warstwami materiału, chyba nie były najodpowiedniejszym strojem, jaki mogłam sobie wybrać do spania. Blondyn pokiwał głową z niedowierzeniem i zmarszczył brwi.- Na dwudziestą.- odparł cicho. Pokiwałam głową ze spokojem i skierowałam się w jego stronę.
-Wyjdziesz czy mam się rozbierać przy tobie?- zapytałam nieco poirytowana postawą ojczyma. Mężczyzna odchrząknął i zrobił się czerwony, gdy sięgnęłam ręką ku moim spodniom, tym samym dając mu do zrozumienia, że jestem do czegoś takiego zdolna.
-Już wychodzę, tylko się nie spóźnij Violetto.- powiedział. Fuknęłam pod nosem. I tak się spóźnię. Usiadłam z powrotem na czerwonym materiale, który zakrywał część szerokiego parapetu. Ostatni raz rzuciłam okiem na przygotowania, które szły pełną parą i podeszłam w ślimaczym tempie do brązowawej komody umiejscowionej na końcu pokoju, zaraz obok niedużego okna, w tamtym momencie zasłoniętego okiennicami. Otworzyłam małe drzwiczki wielkiego mebla i zaczęłam przeczesywać wieszaki w poszukiwaniu jak najlepszej kreacji na dzisiejszy wieczór. Nagle do głowy  wpadł mi pomysł. Wstałam z klęczek iż akurat zbierałam z podłogi moje ubrania, których nie chciało mi się kiedyś złożyć i powiesić i taki oto był skutek. Ruszyłam po dywanie, który zakrywał niemal całą powierzchnię podłogi mojego małego królestwa. Wyciągnęłam jedną książkę z półki, a ta automatycznie przemieniła się w wielkie drzwi, które prowadziły do równie tajemniczego pokoju, który był dla mnie jak drugi dom. Z gracją zbiegłam po kilkunastu schodkach i zatrzymałam się przed drewnianymi drzwiami. Uchyliłam je lekko w tym samym czasie patrząc czy przypadkiem nikt za mną nie idzie. Po upewnieniu się weszłam do środka a na widok zdjęcia przepięknej kobiety z dzieckiem na rękach i mężczyzną ubranym w zbroje za nimi, na moich ustach zagościł szczery uśmiech. Zamknęłam za sobą szczelnie drzwi, jeszcze raz rzucając okiem na czerwonawy korytarzyk. Zaczęłam rozglądać się po pokoju, wszystko było tak jak ostatnim razem, czyli mniej więcej w dniu jej 10 urodzin. Ściany nadal miały ten sam lekko wyblaknięty kolor zieleni, a na podłodze leżała czarna wykładzina w różnorodne wzorki. Na ścianach wisiały malowidła i ozdoby, podobnie było z czarnymi meblami poustawianymi pod ścianami. Podeszłam do największej szafy i delikatnie pociągnęłam za zardzewiałą klamkę w kształcie kuli. Drewniana powłoka przeniosła się na oba boki, tym samym umożliwiając mi przyglądanie się kreacją należącym do mojej matki. Przeglądałam wszystkie, jedna po drugiej bardzo starannie starając się nie pominąć żadnego istotnego szczegółu. Szczególnie spodobała mi się błękitna suknia uszyta z aksamitnego materiału. Jej góra była lekko pomarszczona, a dół sięgający do kostek był całkiem prosty. Czarny materiał, który był przewiązany przez ramię dodawał kreacji szyku, przez co utwierdziłam się w mojej decyzji wybrania tej oto sukni na dzisiejsze spotkanie z rodzinami przyjaźniącymi się z Markiem- moim ojczymem. Skierowałam się w kierunku malutkiej komody, która sięgała mi do kolan, uklęknęłam i bezszelestnie otworzyłam malutkie drzwiczki. Moim oczom ukazało się chyba ze sto par różnych butów. Z obcasem, bez, trampki, balerinki, od koloru do wyboru. Uśmiechnęłam się, moja matka zawsze była zwolenniczką dodatków, w których królowały buty. Wybrałam spośród nich czarne buty, składające się z materiałowych paseczków, ich spód miał czerwoną podeszwę, więc wiedziałam, że musiały kosztować fortunę. Ucieszyłam się z tego wniosku, bo wiedziałam, że moja matka będzie jeszcze bardziej wściekła, i może w końcu pozwoli mi się wyprowadzić z tej cholernej willi. Z moimi łupami, przeszłam jeszcze połowę wielkiego pokoju (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=98376421) i w końcu doszłam do pozornie normalnej, kolejnej szafy w tym pomieszczeniu. Otworzyłam ją, a moim oczom ukazała się różowiutka toaletka, która miała swoje miejsce w innym, ukrytym pokoju. Moja mama miała bzika na punkcie swoich kosmetyków, dlatego kazała inżynierom wynaleźć jakiś sposób do ochrony ich. Chciało mi się równocześnie śmiać i płakać, ona była zdrowo kopnięta, bardzie dbała o swój wygląd a swoje dziecko, JEDYNE dziecko. Szybko umalowałam się w ciemnych kolorach i uśmiechnęłam do mojego odbicia. Wyglądałam pięknie. Wstałam z małego czarnego stoliczka, który robił za siedzenie i ruszyłam ku wyjściu. Ach, wiedziałam, że o czymś zapomnę! Szybko zawróciłam i z powrotem wbiegłam do szafy. Usiadłam zrezygnowana.- Co ja z wami zrobię..?- zwróciłam się do moich niesfornych włosów. Otworzyłam pierwszą szufladkę białej komody i wyciągnęłam z niej kilkanaście czarnych wsuwek i nie wiem jak mi się to udało, ale uformowałam na głowie koka. Spojrzałam na zegar, który wisiał na ścianie naprzeciwko.- Cholera! Już 20 minut spóźnienia!- krzyknęłam sama na siebie. Szybko pozbierałam moje ubrania, które walały się na podłodze, i podbiegłam do dotąd zamkniętych drzwi. Szarpnęłam za klamkę a te natychmiastowo ustąpiły. Wbiegłam po drewniano-kamiennych schodkach na górę, szarpnęłam za kamienną klamkę od drzwi, ta ani drgnęła. Wkurzyłam się niesamowicie, mocniej pociągnęłam za drzwi, i muszę niechętnie przyznać, że otrzymałam ten sam, nieuprawniony efekt. Odstawiłam kupkę moich starych rzeczy na podłogę, po czym szarpnęłam z całej siły za klamkę, ta szybko otworzyła drewnianą powłokę, tym samym przyczyniając się do tego, iż osunęłam się z hukiem po schodach, jak sądzę po drodze nabijając sobie mnóstwo guzów.
                                         ***
-Hej, nic ci nie jest?- usłyszałam cichy, opiekuńczy ton, który jak mniemam należał do mężczyzny. Podniosłam do góry moje ciężkie w tamtej chwili powieki, a moim czekoladowym oczom ukazał się ideał. Wysoki, szczupły brunet o przepięknych oczach niczym fabryka czekolady. Ubrany był w nieskazitelnie czystą, białą koszulę, wyposażoną w kilkanaście złotych guzików, oraz czarne spodnie, które wyglądały bardzo… formalnie. Uśmiechnęłam się do niego moim uśmiechem numer pięć, który mówił „witaj, mój książe z bajki”.
-Nie..-wyszeptałam cicho, tym samym unosząc się na łokciach. Spojrzałam w jego głębokie oczy, a ten uczynił to samo. Uśmiechnęłam się szczerze, chłopak złapał mnie lekko za barki, tym samym unosząc do góry, staliśmy od siebie jakieś… dziesięć centymetrów, gdy ten niespodziewanie pochylił się nade mną i wyszeptał.
-Jestem Leon..- spoglądałam to w jego oczy, to na jego pełne usta, które nie dawały mi spokoju od samego początku naszej bardzo krótkiej znajomości.
-Vi..Violetta..-wyszeptałam. Byłam bardzo onieśmielona jego osobą, która za nic nie chciała puścić moich obdartych ramion. Chłopak lekko zarzucił swoje krótkie włosy do góry i zniżył się do mnie jeszcze bardziej, tym samym dotykając lekko moich spragnionych jego osoby ust.
Nie wytrzymałam, zbliżyłam się do niego jeszcze bliżej, tym samy zamykając tą cholerną odległość pomiędzy naszymi ciałami. Nie wiem dlaczego, ale czułam się magicznie, jego język wirował w tańcu razem z moim, a swoje ręce ulokował na mojej talii, tym samy przyciskając mnie jeszcze bliżej swojego ciepłego ciała. Ja zaś zarzuciłam moje szczupłe, lekko patykowate ręce przez jego szyję i złączyłam je ze sobą, tworząc pętle, z której nie miałam najmniejszego zamiaru wypuścić bruneta. Po chwili jednak zabrakło mi tchu, i poluźniłam lekko uścisk wokół szyi chłopaka dając mu tym samym do zrozumienia, że jestem w to niewprawiona i bardzo ciężko mi się już oddycha. Chłopak ostatni raz musnął moje wargi swoimi i wypuścił mnie ze swojego uścisku. Odeszłam kawałek...-Ki..kim jesteś?- zapytałam. Otóż przed moim lekko zdezorientowanym całą sytuacją ciałem pojawił się bardzo szczupły chłopak o kruczo czarnych, kręconych włosach. Chwyciłam za koniec balustrady schodów i podparłam się lekko o ścinę, gdyż moje ciało dawało mi wyraźne znaki, nie wiem tylko czy mówiło bardziej, że jak najszybciej muszę zaczerpnąć cholernie wielki oddech aby nie umrzeć na zawał, co byłoby dość dużą stratą, czy bardziej krzyczał abym ruszyła się z miejsca i uciekła od szatyna. Niestety byłam tak zszokowana, że nie mogłam wykonać ani tego, ani tego.
-Tomas.- powiedział i wystawił rękę do przodu. Spojrzałam na nią z pogardą i najchętniej weszłabym w ścianę, gdyby to było tylko możliwe, wszystko aby być jak najdalej od tego chłopaka, od którego nie wiem czemu, ale odpychało mnie tak silnie jak to możliwe. Chłopak zaśmiał się cicho i wycofał.
                                     ***
Straszny ból, który przeszywał moją czaszkę był nie do zniesienia. Dźwignęłam się na łokciach, tym samym opierając o ścianę..wszystko było dla mnie coraz bardziej zrozumiałe. To był tylko jeden wielkie, cholernie realistyczny sen, który przyprawił mnie gęsią skórkę. Wstałam ze schodów ledwie trzymając się na nogach. Spojrzałam na czarny zegar wiszący nad moją głową.
-Cholera.- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Dotarło do mnie, że spóźniam się już jakieś pół godziny. Wbiegłam na górę. Otworzyłam, tym razem bezproblemowo drzwi i ruszyłam pędem w stronę pomieszczenia, z którego dało się słyszeć lekko przygłuszone rozmowy gości z moimi rodzicami.- Pewnie się wkurzą.- stwierdziłam na głos lekko poprawiając swoją fryzurę, która niestety ucierpiała na tym felernym wypadku, i otworzyłam drzwi. Znalazłam się na dobrze mi znanym, wielkim niebieskawym korytarzu o wielu złotych ornamentach. Uśmiechnęłam się do zdjęcia mojego ojca, który zginął podczas wojny. Portret dokładniej przedstawiał go, ze mną jak się domyślam na rękach. Był taki szczęśliwy... ruda czupryna, nigdy nie ułożona dodawała mu młodzieńczego uroku, a niebieskie, uśmiechnięte oczka jakby pocieszały cię mówiąc "wszystko będzie dobrze". Ruszyłam dalej, tym razem napotkałam przeszkodę nie do ominięcia: schody! Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam schodzić po marmurowej powierzchni. Dało się słyszeć ucichającą rozmowę, co na pewno (chyba) było spowodowane odgłosem moich szpilek, które niestety zostały tak skonstruowane iż musiały się "odzywać" pokonując zmniejszającą się odległość do salonu. Po domu rozległ się szmer pochodzący z salonu. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, iż zaraz poznam nowych ludzi, co było dla mnie wielką uciechą. Zobaczyłam wysoką postać mojego ojczyma, a za nią niziutką osobę o rudych włosach upiętych w wysokiego koka- moją rodzicielkę. Uśmiechnęłam się do nich przepraszająco i zeszłam na ich poziom, gdyż dopiero pokonałam kilometrowe schody.
-Violetto nareszcie zaszczyciłaś nas swoją obecnością.- odparł gburowato ojczym. Zmarszczyłam brwi i już chciałam mu się odgryźć, ale w miarę szybko ugryzłam się w język.
-Dla twojej wiadomości miałam małe kłopoty z dobiorem odpowiedniego ubioru. Sam kazałeś mi się wystroić.- zarzuciłam nieco skołowanemu mężczyźnie. On rozluźnił swój mocno zaciśnięty krawat i pokazał wzrokiem na gości wychodzących z pokoju. Zamarłam. Moje źrenice mimowolnie rozszerzyły się na widok Leona. Co mój wymysł robi w rzeczywistości ja się pytam!? Lekko potrząsnęłam głową dla ocucenia i zamrugałam kilka razy. Brunet jakby był moim lustrzanym odbiciem powtórzył mój ruch. Zaśmiałam się pod nosem i lekko spuściłam głowę, przygryzłam wargę, ale nadal wgapiałam się w sylwetkę chłopaka, która stanęła przede mną.
-Leon Verdas.- powiedział. Uśmiechnęłam się na dźwięk jego głosu, był taki sam jak w tym cholernie realistycznym śnie.
-Violetta Castillo.- przedstawiłam się i wyciągnęłam dłoń, aby mógł ją uścisnąć, ale ten ku mojemu zdziwieniu schylił się i nie przestając patrzeć mi w oczy pocałował jej wierzchnią część. Uśmiechnęłam się do niego ukazując rząd moich błyszczących zębów.
-Przejdźmy do salonu!- zarządził mój ojciec. Niechętnie zaprzestałam wpatrywania się w czekoladowe tęczówki mojego kąpana i pociągnęłam go za rękę ku jadalni. Uśmiechnął się do mnie tym uśmiechem numer dziesięć, który mówił mniej więcej "gdzie ty tam ja". Czułam jak nogi się pode mną załamują, ale w odpowiedniej chwili się opanowałam, myśląc jaki to byłby wstyd i to przed Leonem! Wkroczyłam do miętowej sali z białymi kolumnami poustawianymi gdzieniegdzie. Miały one wygrawerowane przepiękne wzory oraz idealnie wykute w marmurze kwiaty. Uśmiechnęłam się na widok mojej ukochanej paprotki, którą dostałam na urodziny od mojego ukochanego tatusia. Skierowałam się w stronę równie białego jak marmurowe kolumny stołu, postanowiłam zasiąść na moim miejscu, zajmuje je ja, i tylko ja, ponieważ to właśnie tu siedział mój ojciec. Ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu na moim dotychczasowym krześle siedział wysoki szatyn o kręcony... TOMAS!? Momentalnie zatrzymałam się w miejscu i nie mogłam wykonać milimetrowego kroku.
-Violu, właśnie. Dobrze, że nie usiadłaś, bo państwo Heredia bardzo chcieliby usłyszeć twój głos.- powiedziała moja zatroskana matka. Od śmierci mojego tatulka nikogo nie nazwałam inaczej niż normalne nazwy członków rodziny, żadnych zdrobnień, nic. Pokiwałam twierdząco moją nadal skołowaną głową i ruszyłam w stronę świerkowego podestu, tym samym puszczając rękę bruneta, którą do tej pory kurczowo trzymałam.
-Co mam zaśpiewać?- zapytałam nieśmiało do mikrofonu. Moja matka podrapała się po prawym boku głowy najprawdopodobniej zastanawiając się nad możliwością wyboru, który dawałam jej dość nie często.
-Może tą piosenkę, no...yy..- zauważyłam jej speszenie, którego w żaden sposób nie starała się ukryć. Wykonałam gest prawą ręką pokazując jej żeby się pośpieszyła bądź też chodziło mi o wysłowienie się. O wydobycie z siebie jakiegokolwiek głosu!- Yyyyy...Nada puede pasar,voy a soltar- zaczęła nucić moja mama. Uśmiechnęłam się w jej stronę i kiwnęłam głową porozumiewawczo.
-En mi mundo?- zapytałam. Na twarzy matki pojawił się wielki uśmiech, była szczęśliwa, że przerwałam tą błazenadę przed gośćmi.
-Właśnie!- zakrzyknęła. Wszyscy popatrzyli w moim kierunku, nieśmiało zwróciłam się w stronę keybord'a stojącego nieopodal. Podeszłam do niego, zagrałam cicho pierwsze nuty utworu i zabrzmiał mój niepewny, cichy głos.
-Ahora sabes que
yo no entiendo lo que pasa
sin embargo sé
nunca hay tiempo, para nada- wiedziałam, że moi rodzice dziwią się potwornie. Zazwyczaj tak się nie denerwowałam, na scenie czułam się lepiej niż w kołysce, niż w swoim pokoju, to przypominało mi ojca. Teraz jednak onieśmielała mnie obecność bruneta, który lustrował mnie wzrokiem. Postanowiłam wziąć się w garść, po tym gdy usłyszałam ciche szepty zdziwienia i drwiny kierowane w moją stronę. Zagrałam jeszcze raz refren a z moim płuc tym razem sto razy odważniej i czyściej wydostał się głos.(chodzi mi o coś takiego:http://www.youtube.com/watch?v=xMDmZsllggg)- Y vuelvo a despertar
en mi mundo
siendo lo que soy
Y no voy a parar
ni un segundo
mi destino es hoy- zobaczyłam wyrazy uznanie malujące się na twarzach ludzi, którzy akurat zasiadali w jadalni.
-Och Violetto faktycznie masz wspaniały głos, ale mogłabyś może jeszcze raz, bo chyba lekko się zestresowałaś?- zapytała wysoka blondynka o przepięknych czekoladowych oczach.
-Oczywiście.- odparłam. Tym razem zdecydowałam sama.- Como quieres.- powiedziałam i puściłam podkład z radia stojącego na komodzie.- Eh Ehh
Oh Ohh
Dime lo que quieras
y no me hagas llorar
No! Juegues conmigo
me hagas ilusionar- tym razem wychodziło mi idealnie. Nie denerwowałam się, czułam wzrok na sobie, ale wisiało mi czy im się spodoba czy nie, robiłam to co uwielbiałam od samego początku mojego krótkiego życia.-Como quieras que te quiera
si te quiera tu
No quieras que te quiera 
como yo quiero quererte- uwielbiałam tą piosenkę, a zwłaszcza refren, który był idealny- żywy, ale opowiadał o miłosnych rozterkach.
-Pięknie.Och idelanie. Brawo, brawo!- słyszałam tylko przekrzykiwanie się gdy zakończyłam. Ukłoniłam się i podeszłam do miejsca, które było wolne- obok Leona. Uśmiechnęłam się do niego ukazując drzemiące w moich policzkach dołeczki.
-Wspaniale zaśpiewałaś.- wyszeptał mi na ucho brunet, gdy schylał się po jedno z około stu dań stojących na stole. Zarumieniłam się lekko, ale zaraz się ogarnęłam i zaczęłam konsumować razem z innymi.
***
-Hej mała, na kolacji zarywał do ciebie ten goguś, ale teraz jesteś moja.- usłyszałam szept, a potem trzask zamykanych drzwi. Odwróciłam się i ujrzałam Tomasa, który zachowywał się dziwnie, bardzo dziwnie, nawet jak na niego. Podszedł do mnie i jednym ruchem powalił mnie na ziemię. Myślałam, że umrę, zadał mi tak potężny cios, że o mało co nie zemdlałam, chociaż myślę, że to byłoby dla mnie lepsze. Chłopak zbliżył się do mnie i już miał mnie pocałować, ale dałam mu z liścia i szybko pobiegłam do drugiego końca pokoju- do okna.- Nie odważysz się!- krzyknął. Słychać było zaniepokojenie w jego głosie, no tak w końcu byliśmy na drugim piętrze.
-Zdziwisz się.- powiedziałam i już miałam skoczyć, ale drzwi otworzyły się z wielkim hukiem a do pokoju wpadł Leon. Popatrzył na mnie i Tomasa i szybko rzucił się mi na ratunek. Podbiegł do mnie najbliżej jak się dało i przytulił mocno do swojego ciała.
-Nie rób tak więcej.- powiedział. Zdziwiłam się mocno, ale odwzajemniłam jego uścisk, lecz zaraz po tym wygramoliłam się z niego i skoczyłam na dół. Lot trwał krótko, ale zdążyłam przemyśleć dalszy plan działania, chciałam uciec. Może i do niczego nie doszło, ale bałam się nawet pomyśleć co stałoby się gdyby nie brunet. Otrzepałam się lekko (strój Violetty) i pobiegłam w stronę stajni. Tak, jazda konna pomagała mi w wielu rzeczach, ale teraz chodziło mi bardziej o to, aby pobyć sam na sam ze sobą. Być może chciałam też zobaczyć mojego konia Targla, ale sądzę, że chodziło bardziej o to pierwsze. Biegłam po zielonej łące i nagle padłam z wycięczenia, oparłam się na rękach, potem zaś resztką sił odwróciłam się na plecy i leżałam. Leżałam długo, na twardej, mokrej ziemi, nic sobie z tego nie robiąc. Rozmyślałam. Rozmyślałam nad tym co mam teraz zrobić. Co mam począć, bo przecież nie wrócę tam i nie będę udawać, że wszystko jest ok, chociaż tak nie jest! Nagle usłyszałam cichy szelest i niespokojny oddech.-Violetto! W końcu cię znalazłem!- wykrzyknął brunet. Podbiegł do mnie i przytulił mocno do swojego rozgrzanego ciała.Uśmiechnęłam się lekko gdy poczułam to tak dobrze znane mi ciepło chłopaka. –Co się stało?- zapytał. W tym czasie prowadziłam walkę, nie, nie to złe określenie: prowadziłam wewnętrzną wojnę przed tym czy powiedzieć mu o zaistniałej sytuacji z Hiszpanem, czy może puścić to mimo uszu i nie wspominać o tym już nigdy więcej. Chłopak pochylił się lekko nade mną tym samym zmniejszając odległość między nami prawie, że do zera. Już prawie czułam jego ciepłe, czułe wargi na moich zimnych dotąd ustach, spragnionych jego osoby.
-Kocham cię.- powiedziałam. Chłopak odsunął się ode mnie lekko, popatrzył w moje czekoladowe tęczówki i w końcu zamknął odległość miedzy nami pocałunkiem. Było jak w moim śnie, nasze języki zacięcie walczące o dominacje. Ta miłość, którą zawarliśmy w złączeniu naszych warg była wręcz niedopisania. Oderwaliśmy się od siebie po kilku minutach, złączyliśmy nasze czoła i wpatrywaliśmy się w siebie. Leon przytulił mnie mocno. Poczułam jego ciepłe ręce na moich plecach, wszystkie troski zniknęły- byliśmy tylko ja i Leon.
-Kocham cię..
_______________________________________________________________________________
Obiecałam, więc jest. Oto one shot z 2 miejsca w konkursie. Autorem jest Viluśka.  Następne dwa, nie wiem kiedy, ale jutro pojawi się rozdział. 
Viluśka, jeśli coś poplątałam ze strojami to przepraszam ;(

7 komentarzy:

  1. Świetnie piszesz. Bardzo lubię takie długie rozdziały :)
    http://violettadisneypoland.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ymm, to nie rozdział xD i to nie ja pisałam, lecz Viluśka :)
      No nieważne :>
      Ally :)

      Usuń
  2. Trochę dziwny, ale jest MEEEEGA!!!
    Bardzo oryginalny i za to wielki plus ;***
    Jej sen <33 po prostu kocham xD
    pozdro i weny

    Axi ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie pomyliłaś się ze strojami.
    I widzicie ludzie!? I teraz wiecie czemu się dziwie 2 miejsca!

    V.D.<33

    OdpowiedzUsuń
  4. Już myślałam że Tomas chce ją zgwałcić a tu Leoś :D

    OdpowiedzUsuń
  5. SUper!! Heredia ! Nagrabiłeś sobie! Nie lubiłam Cię a teraz nienawidze !
    www.yo-tengo-un-plan-siempre.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń